W gry wojenne namiętnie grywano też w czasie II Wojny Światowej. Jak wynika z ostatnich badań, Stalin na początku roku 1940 organizował wielokrotnie takie gry wojenne, celem zasymulowania ewentualnego niemieckiego ataku. Ujawnione dokumenty posłużyły niektórym badaczom do sformułowania dość ryzykownej tezy, iż de facto niemiecka inwazja w 1941 r. nie była zaskoczeniem dla Stalina i Sowieci byli na nią świetnie przygotowani (vide „Blitzkrieg nad Dnieprem”, Fugate Bryan, Dworiecki Lew, wyd. Bellona), a zadane im straty były przewidziane w kosztach. Stalin był paranoikiem, więc zgadzam się, iż przewidywał niemiecki atak, ale moim skromnym zdaniem on i jego sztab za bardzo zawierzyli grom. Gry są zawsze tylko grami i nawet te bardzo dobre nie mają pełnego przełożenia na rzeczywistość.
We większości gier planszowych dominuje podobna symbolika i dość daleka perspektywa spojrzenia na wojnę, w większości obejmująca bardziej skomplikowany i szerszy obraz, niż jedna bitwa czy potyczka. W przeciwieństwie więc do współczesnych trendów w grach komputerowych, gdzie jesteśmy coraz bliżej krwawej walki i z radością spoglądamy, jak nasi wirtualni żołnierze są dźgani, dziurawieni i rozrywani, w grach planszowych patrzymy na wszystko przez pryzmat symboliki i bez wnikania w szczegóły, które możemy sobie jedynie wyobrażać.
Wśród współczesnych produkcji komputerowych gry czerpiące z planszowych pierwowzorów powstają sporadycznie, czego dowodem jest właśnie Hearts of Iron II produkcji Paradox Interactive – firmy od lat klonującej swoją nieśmiertelną Europę Universalis. Przez ostatnie cztery lata firma Paradox uraczyła nas niemałą ilością tego typu gier, które oferowały nam bawienie się historią w różnych epokach, od starożytności (Pax Romana) do czasów końca XIX wieku (Victoria). Ostatnim produktem była gra Hearts of Iron, którą u nas sprzedawano pod tytułem II Wojna Światowa, nie przypuszczając zapewne, że w przyszłości pojawi się ta sama gra w nowym wcieleniu. Stąd też zapewne Cenega Polska, wydając drugą część Hearts of Iron, pozostawiła oryginalny tytuł z niezbyt szczęśliwym numerem II, który jest w tym wypadku niepotrzebny.
Niczego nie ujmując firmie Paradox można powiedzieć, że wszystkie jej gry wyglądają tak samo. Wszędzie jest wielka mapa i wszędzie gramy w towarzystwie kilkudziesięciu konkurencyjnych państw i każda z gier toczy się w systemie „czasu rzeczywistego”, w przeciwieństwie do gier turowych. Taka zasada panuje również w HoI II.
Gra ukazuje nam świat w ujęciu jednej wielkiej mapy, po której przemieszczają się figurki samolotów, statków, czołgów i piechurów, dając nam niejako pojęcie o rzeczywistej sytuacji militarnej. Poza tym do naszej dyspozycji jest kilka innych ekranów produkcyjno-ekonomiczno- dyplomatycznych, za pomocą których sterujemy zapleczem naszych wojennych przedsięwzięć.
Gracz wciela się w wodza, prezydenta lub premiera państwa i prowadzi go do zwycięstwa lub upadku w zmiennych kolejach wojennych. Autorzy gry podzielili państwa i narody biorące udział w wojnie na cztery bloki – Alianci, Państwa Osi, Komintern i państwa neutralne – posiadają one ten status tak długo, jak nie biorą udziału w działaniach wojennych. Blok Aliantów tworzą przede wszystkim Wielka Brytania, USA i Francja. Barwy tych Państw przyjęto za symbol tego sojuszu, a pozostałe państwa są jego udziałowcem zależnie od kolei wojny. Drugi blok to oczywiście Niemcy, Włochy i Japonia, a trzeci Komintern – stworzony przez Związek Radziecki oraz inne państwa komunistyczne.
Takie ujęcie walczących stron konfliktu budzi oczywiście pewne wątpliwości. Rola Francji w wojnie z Niemcami skończyła się w 1940 r., po krótkiej kampanii poprzedzonej blisko rocznym opalaniem się i zbieraniem grzybów na linii Maginota, w ramach rzekomych działań wojennych przeciwko Rzeszy. Po 1940 r. francuskie wojska podporządkowane rządowi w Vichy aktywnie wspomagały III Rzeszę. Byli oczywiście także Wolni Francuzi, którzy u boku Aliantów dalej bili się z Niemcami, ale ich rola na pewno nie była większa niż np. Polaków, których udział w walkach na zachodnim froncie był co najmniej taki sam. Polaków nie trzeba było jednak nazywać Wolnymi Polakami, bo ich stosunek do koalicji antyhitlerowskiej był jednakowy. Polskiego Vichy nigdy nie było. Francja jako jeden z głównych Aliantów w II Wojnie Światowej to dla mnie nieporozumienie, które jednak jakoś mogę wybaczyć autorom gry, rozumiejąc ich troskę o sprzedaż produktu w kraju nad Loarą. Nie pojmuję jednak, dlaczego poza nawias Aliantów został wyrzucony Związek Radziecki, który widzimy w jakimś abstrakcyjnym Kominternie (który nie był sojuszem militarnym, ale związkiem partii komunistycznych), razem z Mongolią i partyzanckim krajem Mao Tze Tonga. Autorzy w instrukcji wyjaśniają tę nieścisłość dość lakonicznie: „Związek Radziecki był co prawda członkiem sojuszu z Aliantami, ale był to sojusznik raczej tylko z nazwy”. Zdanie to jest oczywiście całkowicie pozbawione sensu i nie bardzo wiadomo, co autorzy gry przez to rozumieją. Sojusznik tylko z nazwy bowiem otrzymał od Aliantów całe hektary czołgów, samolotów, ciężarówek oraz miliony sztuk drobniejszej broni. Dostawy surowców natomiast mierzyło się wówczas tysiącami konwojów. Pomoc USA i Wielkiej Brytanii dla Sowietów była ogromna i nie można jej porównać ze wsparciem jakichkolwiek innych sojuszników. Stalinowi również wybaczano wszystkie brzydkie rzeczy jakie popełniał. Chodzenie za rączkę z Hitlerem do 1941, zbrodnie ludobójstwa tu i tam, nie dzielenie się informacjami oraz działania jawnie wrogie w stosunku do innych sojuszników... Alians ze Stalinem był widać bezcenny. Lekką ręką oddano mu zatem przyszłość wszystkich narodów w Jałcie, oznajmiając z dumą, iż takie chuchrowate plemiona jak Łotysze, Litwini czy Estończycy nie mają specjalnej potrzeby zamieszkiwania we własnych granicach. Nie można Stalina więc nazywać papierowym sojusznikiem po tym, ile dla zachowania jego dobrego samopoczucia zrobiły USA i Wielka Brytania. Nie można również nazywać Stalina „sojusznikiem tylko z nazwy” z powodu tego, że on sam dla innych sojuszników nic de facto pożytecznego nie czynił. Oni sami bowiem niczego od niego nie wymagali, oprócz tego by bił Niemców, a w tej kwestii Stalin nie miał i tak wyboru. Sojusz nie był zatem ani papierowy, ani tylko z nazwy, ani nawet nie był planowany jedynie tymczasowo. Jego upamiętnieniem i utrwaleniem miało być największe dzieło liryczne pana Roosevelta – tzn. ONZ, nad którego projektem długo nachylał się zdumiony i podejrzliwy Stalin, niedowierzając, iż w zamian za nic nie znaczący podpis oddaje się mu pół Europy.
Autorzy gry Hearts of Iron II nie mogą również twierdzić, iż Stalina można wyłączyć poza nawias Aliantów, bo generalnie był on „be” i źle się kojarzy... Owszem, źle się kojarzy po historycznej ocenie, ale decyzję o jego udziale w sojuszu podjęli ci, co tworzyli historię w 1941 i taka, a nie inna jest prawda. Dziwi więc fakt, iż HoI II, które poprawiać miało wiele niedogodności i błędów pierwszej gry o II Wojnie Światowej, nie zmieniło również tej kwestii. Sprawa ta jest tym bardziej drażliwa, iż Paradox od dawna mieni się być dostawcą gier poważnych i zapewniających rozrywkę prawdziwie elitarną, opartą nie tylko o pracę programistów i grafików, ale również historyków. Dlatego też prawdopodobnie dla doznania tego jedynego w swoim rodzaju spotkania z historią, powinniśmy przymknąć oko na to, iż po raz 7 czy 8 wciska się nam grę bardzo biedną graficznie, kolejną Europę Universalis, w której podretuszowano ikonki, kolory, dodano dwie nowe opcje, zmieniono daty i muzykę w tle.
|
Wymagania sprzętowe: |
|
|
Procesor: |
Pentium III 800 MHz |
Pamięć: |
128 MB |
Grafika: |
Zgodna z DirectX 4 MB |
System: |
Windows 98/ME/2000/XP |
Wymaga: |
DirectX 9.0 |
Dźwięk: |
Zgodna z DirectX |
Napęd: |
CD-ROM 4x |
|