Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

GRUBIŃSKI - LISTY POGAŃSKIE 1938

25-04-2015, 20:00
Aukcja w czasie sprawdzania była zakończona.
Cena kup teraz: 40 zł      Aktualna cena: 29.99 zł     
Użytkownik dicentium
numer aukcji: 5261213112
Miejscowość Kraków
Wyświetleń: 5   
Koniec: 25-04-2015 19:50:00
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha

LISTY POGAŃSKIE


1) Tyberiusz
2) Koroiwa
3) O zachodzie . . ■ -
4) Bajka o ptaku ....
5) Bajka o kameleonie . .
6) List szósty

7) Dwie bajki Koroiwy . .
8) Jus i Nizocha ....
9) Rozmowa z sofistami . .

10) Salonie i Herodiada . .
11) Dziwne zdarzenie . . .


LIST TRZECI
O ZACHODZIE

i w tym miejscu piasek wyraźnie był
koloru
...Lektyki niesiono za nami, gdyż wieczor¬
ne słońce jechaliśmy konno. Gdybyś widział,
Certusie, tego kwadratowego ogiera, którego do¬siadał Piłat! Słonie Hannibala nie mogły być szersze w kłębach, zasobniejsze w karkach. Trze¬ba jednak przyznać, że Piłat i jego wierzcho¬wiec tworzyli całość piękną w swoim niepospoli¬tym ogromie. Potężne bary prokuratora Judei, rozłożysta jego pierś, dwie wypukłe bryły jego jędrnych lędźwi, leżących na grzbiecie końskim mocarnie i ogarniających władczo masywne bo-

ki końskie, ten nieobrotny jeździec i ten ciężki ogier mogli się w ognistym powietrzu wieczornym wydawać posągiem, wykutym w kamieniu, wspa¬niałym pomnikiem, ożywionym nagle wolą grec¬kich bogów.
Opadając wolno na silny horyzont, słońce czerwieniało, zaczynało kipieć, tracić formę ku¬li, strzelało w górę i wybuchało we wszystkie strony swą roztopioną substancją słoneczną.
Gawędziliśmy o wnuczce Attikusa, tak
nieszczęśliwie wyróżnionej przez Niema
dnia, żeby Piłat nie otrzymywał wiadomości od swoich przyjaciół z Rzymu, to też wie on wszy¬stko, co mówią na Forum, w senacie, i nawet w niektórych sypialniach małżeńskich. Uśmieliś¬my się z przygody niepodejrzewanego nigdy o nic, skromnego Rufusa, którego skompromito¬wał w oczach oszukiwanego męża a serdecznego druha, własny jego wierny pies, stęskniony i roz-szczekany za panem. Że umknął ze sznura, czy zamknięcia w domu, niema w tym nadzwy¬czajności, jeżeli się zważy niedbalstwo niewolni¬ków, ale że trafił węchem do odległej willi, poło-

żonej w zagajniku na drugim końcu miasta, że usiadł pod jej murem i zaczął wyć i szczekać, i wył i szczekał tak długo, aż obudził Labienu-sa, to jest, mój drogi Certusie, świadectwo nieco¬dziennej zmyślności zwierzęcej. Nie wyobrażam sobie komiczniejszej sceny, niżeli ta, gdy La-bienus, poznawszy psa po głosie, wyszedł w nocy przed budynek. Pies się pokornie łasi najpierw do niewolnika, następnie do Labienusa, merda ogonem, skowyczy, i z miłą natarczywością pcha się do wnętrza willi. Labienus głaszcze psa, za¬daje mu pieszczotliwe pytania, poczym, uśmiech¬nięty, idzie za myszkującą sobaką. Sobaka skrę¬ca w bok: pokój gościnny. Niewolnik zostaje u wejścia, Labienus wchodzi za kundlem. Pełno tu księżycowego światła, widno, jak w dzień przed wieczorem. Na kosztownych matach spo¬czywa śpiący Rufus w pobliżu śpiącej Tulii. Labienus staje osłupiały. Pies wbiega na maty i, liznąwszy mimochodem obnażone pańskie ra¬mię, uszczęśliwiony układa się niezwłocznie do wygodnego spania przy swoim kochanym panu. Nie wierząc własnym oczom i sinym promieniom

księżyca, poczciwy Labienus postępuje krok na¬przód i znowu staje, jak wryty, bo niewdzięcz¬ny pies nagle podnosi mordę, jeży na karku szczecinę, a błyskając krwawo małymi wilczymi ślepiami, ostrzegawczo warczy. Nie da się opo¬wiedzieć, Certusie, nasze rozbawienie. Raz po raz opowiadaliśmy sobie nawzajem tę homeryc-ką przygodę, nawracając z ukontentowaniem do tego, albo owego smakowitego szczegółu. Ale najweselsze, ale na miarę śmiechu nieśmiertel¬nych bogów, w tym, zaiste, nieprawdopodob¬nym, wydarzeniu jest, na Jupitera! samo zakoń¬czenie : że, nie mogąc się dobudzić Rufusa i Tu-lii, Labienus wkońcu zasnął pod sąsiednią, ścia¬ną, a kiedy się ocknął o różowym świcie, gdy ziewnął i gdy przetarł oczy, w pokoju nie było ani psa, ani Rufusa, ani zdradzieckiej małżon¬ki. Niewolnik nic nie widział i nie przypomina sobie, aby wychodził z panem przed dom do ogrodu. Nie widział psa Rufusowego i nie umie sobie wytłumaczyć, dlaczego Labienus przespał noc tak niewygodnie poza swoim łożem. Tulia się zaśmiewa, słuchając wyrzutów zacnego mał-

■ r

żonka, przytaczane przezeń oskarżenia uważa za brednie, wyśnione niemądrze pod wpływem ksiꬿyca, który — jak wiadomo — umie wyprowa¬dzać z łożnic niewinne dziewczęta, lecz czasem i starszych mężczyzn, pogrążonych po północy w głębokim, twardym śnie i wodzić ich figlarnie nawet po architrawach. Labienus szczypie się w udo, wysila swój dobroduszny rozum, gniewa się i traci pewność siebie. Nie wie już, co było bezsporną rzeczywistością owej niezapomnianej nocy: Rufus, pies i Tulia, czy niedorzeczny sen, zesłany przez Selenę. Niedowierza żonie i przy¬jacielowi, nie wierzy i sobie. Popiwszy falerna, opowiada senatorom, jaki miał niewydarzony sen, i parska śmiechem, ale potym nagle popada w zadumę. Żle uczynił Rufus, że psa wyprawił na wieś. Podobno był to pomysł Tulii. Daruj, że opisuję w liście, co wiesz dokładniej ode mnie, ale to nie jest opis, lecz gawęda. Wydaje mi się, że cię widzę, że słyszę twój radosny głos i prawie czuję, że mnie co chwila swoim nie¬znośnym zwyczajem uderzasz mocno w ramię. Już drugi raz donoszą Piłatowi o wscho-

S

dzącej gwieździe Kaliguli. Za życia Sejanusa
był Kaligula pędzony z imperatorskiego otocze¬
nia, Tyberiusz okazywał mu wyraźną niechęć.
Podobno Sejanus źle usposabiał Cezara do tego
dryblasa o żelaznych łapach i wężowym karku.
I właśnie to, że Sejanus dzisiaj Kaliguli słu¬
ży. Bo resztę dni swego twardego żywota Ty¬
beriusz, jak gdyby oddawał mściwemu rozpamię¬
tywaniu łaj dactw, którymi Sej anus przez tak
długie lata coraz ciaśniej go osaczał. Marcus
Helconius młodszy donosi z Kapri Poncjuszowi,
że Cezar miewa od czasu do czasu napady ję¬
ków i zgrzytania zębami, przyczyni splata ręce
z niesłychaną gwałtownością, te jego starcze rę¬
ce poprostu rzucają się na siebie, słychać trzesz¬
czenie kości, chrobot wyłamywanych stawów, na
wargi Cezara wycieka ślina, krosty jego twarzy
robią się czarne, oczy pałają, na sfałdowanyrn
czole stają krople potu, schyla się głową do zie¬
mi, jak niedźwiedź, którego niegdyś był przy¬
wiózł z północnych lasów germańskich, kołysze
zwieszoną głową, niby ogromnym bolesnym cię¬
żarem, i głucho mamrocze, żuje, przeżuwa, ką-

sa i źre imię Sejanusa. Zaufał mu! Jemu jedne¬mu! On, z otwartą wiecznie raną nieuleczalnej podejrzliwości w sercu, zaufał właśnie człowie¬kowi, który był gadem, właśnie nikczemnikowi, właśnie utajonemu wrogowi. Tyberiusz zanosi się z cierpienia, że zbyt nikła kara spotkała tę żmi¬ję ludzką, że uderzyła ją, jak piorun z bez¬chmurnego nieba, a winna była trwać lata. O, łotr szczęśliwy! Przybył Sejanus rankiem do se¬natu w poczuciu swej potęgi, w splendorze łask Cezara, witany uniżenie, okadzany pochlebstwa¬mi. Jaśniał, jak samo słońce, ku któremu wznosił oczy, gdy nie raczył zauważyć czyjejś czołobit¬ności z poza orszaku przyjaciół. Lecz oto kon¬sul zawiadamia senat, iż goniec cesarki przy¬wiózł pismo z Kapri. Po obliczach senatorów przelatuje nagły cień, to powiew niepokoju. Za¬lega cisza. Znieruchomieli w uwadze. Tylko Se¬janus jest promieniejący. Dałbym do wyboru se-cinę dwuletnich ogierów z mojej stadniny tusku-lańskiej za widok bezpieczeństwa, jakie uosobią! w owej chwili zuchwały Sejanus. Nie wiedział, że już nie dowodzi wojskiem przybocznym Ce-

zara, że na rozkaz Tyberiusza komendę nad pre¬torianami objął Sertorius Waro. Siedzi spokoj¬ny, otoczony pochlebcami... Konsul pośród ciszy odczytuje wolno i wyraźnie pismo imperatora, wskazania miernej wagi, zarządzenia łatwe do przeprowadzenia, sprawy nie godzące w nikogo skarceniem. I nagle: Sejanus! Konsul musi przer¬wać, bo nie rozumie tego, co właśnie przeczytał. Biegnie wzrokiem dalej, by odkryć omyłkę, lecz omyłki niema, oskarżenie się rozwija, padają imiona ofiar. Konsul spogląda pytająco ku Se-janusowi i widzi na jego twarzy zdziwienie, wię¬cej nic. Odkaszlnął, przełknął ślinę, czyta. Nikt się nie poruszył. Mógłby czytać szeptem, tak bardzo cisza stała się jeszcze cichsza. Co za chwila, Certusie, wykuta w czasie, jak w skale! Widzę ich, osłupiałych. I jego. Coraz mocniej¬szym głosem senatora daleki groźny Cezar oskar¬ża przed senatem podłego człowieka, którego przez długie lata obsypywał zaszczytami.
— Uwięzić! Śmierć!
Ten namiętny okrzyk musiał być wrzącą rozkoszą, kiedy się po raz pierwszy wydzierał

z gardła grubego Polliona, brata zamordowane¬go rok temu Agrippy. Za Pollionem krzyczą in¬ni, każdy wyrzuca Sejanusowi czyjś zgon, albo wygnanie. Sejanus wstaje, ale się nie śmie obej¬rzeć za siebie. Krzyki senatorów buczą, jak bu¬rza. Sejanus otwiera usta, chce mówić; uderza go czyjaś ręka. Upadł na siedzisko, zasłania gło¬wę ramionami. Jeszcze przed pół godziną ci sami patrycjusze łasili się do niego i zaglądali mu lęk¬liwie w oczy. Drugiego tak błyskawicznego ru¬nięcia w najgłębszą nędzę z najwyższego szczy¬tu powodzenia, drugiej tak piorunoworaptownej zmiany losu śród najsłoneczniejszych uśmiechów Fortuny, historia Rzymu nie pamięta.
Ale Tyberiuszowi to mało. Ogarnia go roz¬pacz, że w jeden dzień zgładzono Sejanusa. Nik-czemność ulubieńca zabijałby pomału, mordo¬wałby po kawałku: Jest rozbolały z nienasyce¬nia zemstą. ,,Niema Sejanusa" mówi z takim smutkiem, jakby wspominał syna. W tym nie¬szczęśliwym starcu mieszka drapieżność, niezna¬na zwierzętom. Gdy uwięziony Karwilius po¬zbawił się życia w lochu, Tyberiusz rzekł ponu-

ro: „Karwilius mi się wymknął." Piłat ma to
powiedzenie za oznakę wysubtelnionego ponad
wszelką miarę ludzką poczucia sprawiedliwości
w Tyberiuszu. Nigdy żadnemu władcy nie schle¬
biono jeszcze tak filozoficznie. Ściągnąłem uzdę,
stanąłem w gorących piachach, jak wryty. Bo
ja takie wnikliwe poczucie sprawiedliwości na¬
zywam poprostu mściwością. Ale Piłat bez
uśmiechu uśmiecha się ze swego ogromnego ko¬
nia, patrzy nieruchomo w czerwień horyzontu i
mówi niejako przed siebie, że sprawiedliwość naj-
sprawiedliwsza składa się w człowieku z jede¬
nastu niezniszczalnych elementów: z elementu
równowagi i z dziesięciu elementów zemsty. Nie¬
równe konie nasze ruszają, szemrze cicho piasek,
zsypujący się z ich kopyt, jedziemy wolno dalej.
i że Dolabelli do¬
stała się w zapisie sławnie bogata willa po Czar¬
nej Narcyzie. Niespodziewany podarunek od
nieznajomej nieboszczki. Nie widziałem w życiu
paskudniejszej wiedźmy, niż ten stary babsztyl,
wymalowany zawsze, jak tęcza. Piłat utrzymu¬
je, że za jego hucznej, burzliwej młodości Nar-

cyza była najpowabniejszą heterą w Italii. Sam August, podobno, zwrócił niegdyś uwagę na jej niezwykłą urodę. Miała zielone oczy, zieleńsze, niż szmaragd, w oprawie czarnych gęstych rzęs i pod kruczymi brwiami. W głosie Poncjusza, gdy opisywał postawę Narcyzy, jej kibić, szy¬ję, ramiona, kształt głowy, dosłyszałem smutek za minionymi latami. Rzekł, patrząc przed sie¬bie:
— Znałem Narcyzę w pełni jej piękności.
Była wówczas owocem we wszystkim swoim ru¬
mieńcu i w całkowitej słodyczy swojej dojrza¬
łości.
Konie wolno nas niosły po różowym piasku.
— Potym wyjechałem — rzekł zamyślony
Piłat — później ją widziałem już opuszczoną
przez młodość.
Prawie czule pogładził szeroki kark koński i znowu rzekł:
— Jesteśmy szczęśliwsi od kobiet, Otto¬
nie.
— Szczęśliwsi? — odpowiedziałem. —
Znam, Piłacie, niewiasty szczęśliwe podwójnie,

beztroskie po kobiecemu, a posiadające na swo¬je usługi cała potęgę męską przez mężczyzn, którzy je kochają.
Olbrzymi koń Piłata stanął. Ściągnąłem wędzidło swojemu koniowi.
—■ Kobieta dwa razy umiera—rzekł Pon-cjusz. — Mężczyzna umiera tylko raz. — Po¬gładził kark konia. — Pierwsza śmierć kobie¬ty to starość.
— I mężczyzna się starzeje — rzekłem.
— Ale nie młodość jest treścią mężczyzny,
gdy kobieta bez młodości jest beztreściwoscią.
— Och, Piłacie! — zawołałem. — A na¬
sze zacne matki!
— Matki są, jak bóstwa. Pozornie tylko
są kobietami.
Staliśmy chwilę w milczeniu; objęła nas wielka cisza, bo ludzie nasi daleko zostali za na¬mi.
— W pełni dojrzałości jest kobieta naj¬
piękniejsza — mówił pomału Piłat — jest ol¬
śniewająca, jak to rozżarzone słońce przed za-

chodem. Taka, jak to słońce, była Narcyza wówczas, przed swoją pierwszą śmiercią.
Ogromny koń Poncjusza, i on sam, i mój wierzchowiec, i piasek pustyni, i gorące niebo przedwieczorne, wszystko płonęło i kipiało od złotej purpury słonecznej, od słońca, szalejące¬go w pożarze swojej słoneczności.


WIELKOŚĆ 18X13CM,MIĘKKA OKŁADKA,LICZY 151 STRON.

STAN :OKŁADKA DB,BLOK KSIĄŻKI NIE JEST PRZYCIĘTY DO RÓWNA,STRONY SĄ POŻÓŁKŁE,BLOK STRON 3-30 JEST LUŹNY,POZA TYM STAN W ŚRODKU DB/DB+ .

KOSZT WYSYŁKI WYNOSI 10 ZŁ - PŁATNE PRZELEWEM / KOSZT ZRYCZAŁTOWANY NA TERENIE POLSKI,BEZ WZGLĘDU NA WAGĘ,ROZMIAR I ILOŚĆ KSIĄŻEK - PRZESYŁKA POLECONA EKONOMICZNA + KOPERTA BĄBELKOWA.W PRZYPADKU PRZESYŁKI POLECONEJ PRIORYTETOWEJ PROSZĘ O DOPŁATĘ W WYSOKOŚCI 3ZŁ.KOSZT PRZESYŁKI ZAGRANICZNEJ ZGODNY Z CENNIKIEM POCZTY POLSKIEJ / .

WYDAWNICTWO KSIĘGARNI F.HOESICKA WARSZAWA 1938.

INFORMACJE DOTYCZĄCE REALIZACJI AUKCJI,NR KONTA BANKOWEGO ITP.ZNAJDUJĄ SIĘ NA STRONIE "O MNIE" ORAZ DOŁĄCZONE SĄ DO POWIADOMIENIA O WYGRANIU AUKCJI.

PRZED ZŁOŻENIEM OFERTY KUPNA PROSZĘ ZAPOZNAĆ SIĘ Z WARUNKAMI SPRZEDAŻY PRZEDSTAWIONYMI NA STRONIE "O MNIE"

NIE ODWOŁUJĘ OFERT KUPNA!!!

ZOBACZ INNE MOJE AUKCJE

ZOBACZ STRONĘ O MNIE