Po kraju grasuje niezwykle niebezpieczny seryjny morderca. Należy on do grupy tych najgroźniejszych, na co wskazuje jego przydomek "Ręka Boga". Wygląda no to, że ma się za wysłannika bożego i wszystko co robi, robi w imię Boże i jak sądzi z jego polecenia. Pewnego dnia, do FBI zgłasza się Fenton Meeks (Matthew McConaughey), który mówi, że wydaje mu się, iż poszukiwanym może być jego młodszy brat Adam. W opowieści retrospektywnej oglądamy dzieciństwo braci Meeks. Wychowywali się na teksańskim zadupiu w patologicznej (mało powiedziane) rodzinie. Otóż ich ojciec (Bill Paxton) był przekonany, że ma do wykonania ważną misję od Boga. Że nawiedził go Anioł i przekazał mu moc, dzięki której wie kto jest złym człowiekiem, czytaj: czyje ciało zamieszkują demony. Bóg kazał mu też te demony (a przy okazji ludzi, trudno) niszczyć. Można sobie tylko wyobrazić jaki wpływ na chłopców mogło mieć obcowanie z takim człowiekiem.
Frailty jest debiutem reżyserskim Billa Paxtona, jeśli nie liczyć czarno-białej krótkometrażówki Fish Heads (1982). Być może zbiegiem okoliczności jest fakt, że akcja filmu dzieje się w Teksasie, skąd właśnie Paxton pochodzi. Dotychczas znaliśmy go jako aktora z Tombstone, Apollo 13 czy Prawdziwych kłamstw. Ponieważ aktorem jest już doświadczonym, postanowił wreszcie spróbować reżyserii. Do swojego debiutu zaangażował gorące nazwisko Hollywood Matthew McConaugheya. Panowie pracowali wspólnie na planie filmu U-571. Jak widać kontakty były niezwykle przyjazne i zaowocowały w Frailty. Budżet filmu wyniósł 11 milionów dolarów, co nie jest może oszołamiającą kwotą, ale tu nie chodzi o fajerwerki. Do stworzenia nastroju niepokoju potrzebny jest talent, a nie pieniądze. Porównania amerykańskiej prasy mówią same za siebie. Widzowie uwielbiają horrory, uwielbiają też filmy o seryjnych mordercach. Dlatego połączenie to gwarantowany sukces. Tym bardziej, że więcej tu hitchcockowskiego napięcia niż mózgu na ścianie.