Znakomity instrument Gibsona z '82 roku, w doskonałej kondycji. Przez 31 lat należał do amerykańca, który obsesyjnie o niego dbał. Idę o zakład, że facet ma OCD. Gdyby nie wymienione (fachowo) progi, można by pomyśleć, że gitara ma kilka miesięcy. Podobnie futerał (bez wątpienia- jeden z najbrzydszych ale i najbardziej skutecznych futerałów Gibsona), sprawia wrażenie, jakby przeleżał te lata pod łóżkiem, pod którym nawet Perfekcyjna Pani Domu nie znalazłaby grama kurzu.
Na tę wersję SG Firebrand Deluxe (mahoniowy korpus i szyjka, z hebanową podstrunnicą i czarną nakładką na główce) trzeba długo polować. Typowe brzmienie starego SG zapewniają nie tylko uczciwie wtedy dobierane i sezonowane drewno ale i legendarne przystawki Velvet Brick Super Humbucker. Komfortowa akcja strun. Klucze Grover'a trzymają strój, co kiedyś było chlubą Gibsonów. Można wierzyć lub nie - po podróży gitary przez Atlantyk wyciągnąłem ją z case'a, podłączyłem do stroika i... okazało się, że stroi. Podobnie w warunkach scenicznych- raz nastrojona, nie puszcza. Kto miał/ma Gibsona wie, że to rzadkość. Gałki volume doskonale oczyszczają sygnał. Wyjątkowo mało "nosowy" charakter brzmienia jak na SG, co śmiało mogę określić cechą charakterystyczną (jest to mój trzeci egzemplarz tego modelu, którego jestem fanem). Dla kolegów muzyków grających głównie w weekendy dla grup zorganizowanych liczących od kilkudziesięciu do 150 osób, w godzinach od 18-5 rano, może to być ciekawa alternatywa dla ciężkiego Les Paula.
Gorąco polecam.
PS - kolega z Dzikiego Zachodu chyba nie zajrzał do kieszonki futerału przed wysyłką i dlatego przy opcji "kup teraz" mogę dodać oryginalny stroik japoński z epoki.