Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

GALERIA MOICH BLIŹNICH NOWELE I FRASZKI 1921

25-01-2012, 11:50
Aukcja w czasie sprawdzania nie była zakończona.
Aktualna cena: 64.99 zł     
Użytkownik ikonotheka
numer aukcji: 2064631088
Miejscowość Kraków
Wyświetleń: 2   
Koniec: 25-01-2012 11:50:01
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha

AUTOREM KSIĄŻKI JEST A.GRZYMAŁA-SIEDLECKI.


SPIS RZECZY.


Str.
Wśród nich tylko 1
Depesza 17
Dywersja 35
Łabęsio ■ • 55
Smukła Yvonna 87
Imieniny Konika 115
Dlaczego zamilkł Peire Vidal? 143
Prawdziwe dzieje don Juana 171
Wieczory koziogłowskie 205
O tem, jak zmuszony byłem kraść owies ze starszym
żołnierzem Boligłową 263



WŚRÓD NICH TYLKO...



Zimny grudniowy deszcz chlusnął panu- Micha¬łowi prosto w twarz, gdy ze swego kantoru na ulicy Burgundzkiej, wyszedł dziś o zwykłej godzinie wieczornej. Skulił się staruszek w sobie, ale w tej samej chwili, jakby zawstydzony, rozejrzał się wo¬koło — i choć go nikt nie widział, wyprostował się zuchowato, spojrzał zadziornie niepogodzie w oczy, przesunął swój zrudziały cylinder ku prawemu uchu na bakier, i z przechwałka, oświadczył ście¬kającym strugom wody:
— Nie tak bywało, a przetrwało się!
Przystanął tylko, odpiął z guzików klapy, nie¬gdyś popielatego surduta, złożył je jedną na drugą nakrzyż, by przykryły koszulę z czarnym sutym halsztukiem — i mruiknął:
— Na taką sfoitę regulamin pozwala!
Płaszcza nie nosił nigdy. O płaszczu bowiem
nie było mowy w regulaminie szkoły podchorążych. W lecie i na wiosnę — mundur z odłożonemu na boki rabatami, by zdała świeciły barwą swego pułku, w jesieni i w zimie — rabaty założone na-

_ 4 —
krzyż dla osłonięcia piersi. Ponadto nic więcej. Pan Michał do dziś dnia zachowuje przepis swojej szkoły. Mundur zastąpiła tylko odzież cywilna, a czapkę — cylinder. Nigdy go inaczej ubranego nie widziano od lat Tak ruszył mokremi ulicami Paryża. Koło .»Chambres des dóputes« spojrzał gniewnie na gmach. Do konstytuicjd francuskiej miał zadawnione pretensje. Różniła się bowiem ona zasadniczo z panem Michałem co do kwestji polskiej. O Polsce nie mówił z Eramcuzami już od czasów Komuny. Rano przychodził do swego biura w fabryce, gdzie od czterdziestu pięciu lat dodawał kolumny cytr i pisał listy niemieckie za niewzru¬szoną pensję sześćdziesięciu franków miesięcznie; o godzinie szóstej wychodził do siebie na rue de Seine, z nieodmienną marszrutą wzdłuż rzeki.
U wylotu rue du Bac wionęło na sbamuszka tak silnym wichrem, że aż musiał oprzeć się na lasce, równocześnie lunął jeszcze silniejszy deszcz. Pan Michał poprawił cylinder, przystanął, bo inaczej trudno mu się było wyprostować (a któż widział kurczyć się od deszczu?). Spojrzał przymruż on em i oczami w górę:
— Mógłbyś jednak, kanaljo, nie lać tak w dzień Świętej Wigilji!
Było to admonicją w stronę deszczu.
Zmęczony i zły o to, że zmęczony, dobrnął do swo-jej brudnej kamienicy. Madąme concierge, która tu rezydowała od trzydziestu dwu lat, a którą on nazwał smarkatą panią Yineent, bo pamiętał jej



5
świekrę — przywalała go, jak codzień, automaty-cznem pytaniem z nad czerwonej pończochy:
— Bomjour Monsieur Stogmsld — Ca vabien?
— Magnifiquement — odburknął pan Michał.
— Tant mieux.
Jak codzień.
Ruszył po schodach. (»Bestje, z dnia na dzień wyższe«) i znalazł sSę wreszcie na swojem szóstem piętrze. Pogardzając gazem, zaświecił lampę olej¬ną, poczerń przystąpił do codziennych czynności wieczornych. Zdjął surdut, nałożył »wkemundur«, t ij. parciane kurtę. — Następnie zabrał się do przy¬gotowywania waeczerzy. Dzisiaj była ona znacznie bardziej skomplikowana, bo oprócz zupy1 i kapusty, gctowaił jeszcze zupę, tak zwaną »fitkę«, t. j. wodę pcimięjSz&ną z ziemmiakami, a omaeziozoną zapie-kaneml płatkami cebuli. Była to- zupa jego wspom¬nień : mim poszedł do szkół, na wsi wykradał się do izby czeladnej, gdzie giOtO'wano fitkę dla służby i najadał się nią. Był to jego przysmak. Na tę pa¬miątkę gotuje sobie ją corocznie na dzień Wigilji. Pozatem na dzisiejszą uroczystość trzeba było upiec opłatek. Czynność ta zajmowała zazwyczaj dwa wieczory poprzednie, przeznaczone na przy¬gotowania piekarskie, a w dniu Wigilji następo¬wało uroczyste wsadzenie w gorący piec. Otrzy¬mywany takim trudem specjał mało' ostatecznie przypominał prawdziwy opłatek, ale niezależny w sądach pan Michał utrzymywał, że takie wła-

__ 6 —
śnie, nie inne, przynosił niegdyś do jego rodziców organista z Końskich.
Przed włożeniem w rurę płaszczyzny ciasta, sta¬ruszek zdjął z piersi skaplerzyk, odwinął z jednej strony sukienne pokrycie, i wyrytą na miedzi Mękę Bożą przyłożył na ciasto, jak pieczęć:
Pod wizerunkiem Ukrzyżowanego widniał nie¬wprawną ręką wypisany naipis: »Ty i Ojczyzna«.
Na dzień Wigilji nie chodził już oddawna do nikogo z rodaków. Z dawnych towarzyszy broni i przyjaciół niewielu już zostało przy życiu, a z ty¬mi, którzy jeszcze nie wymarli, nie utrzymywał bliż¬szych stosunków z powodu różnicy zdań w kwestji polskiej. Ilekroć przełamał zwyczaj w tym wzglę¬dzie, wracał z Wigilji zły, bo przy toastach pokłó¬cił się zawsze, nawet z ludźmi należącymi do jego partji. Ze swoją partją różnił się bowiem w odcie¬niach .programu.
Gniewało go nie tyle pokłócenie się, ile jego »mazgajakł charakter«. Po każdej bowiem takiej słownej batalji, ilekroć, bez pożegnania, nadzie¬wał z impetem cylinder i, trzasnąwszy drzwiami, opuszczał zebranie — już na schodach uczuwał, że mu żal ludzi, którym wyrządzał .przykrość. Nie¬raz też miewał chwilę gorącego pragnienia, by wrócić i rzucić im się w ramiona. Wstrzymywał się jednak siłą woli.
— Gdyby o mnie szło, to niechby iam Ale tu idzie o Ojczyznę. Źle radzą sprawie, a nie chcą tego zrozumieć. Nie można przebaczyć!

. 7
Gd kilkunastu lat jadał więc wieczerzę wigilijną sam; Nie zmienił tego zwyczaju i dziś.
Gdy już opłatek nietylko był upieczony, ale na¬wet trochę zwęglony, obwiązał go we wstążeczkę niebieskiego papieru, następnie mały, okrągły sto¬lik swój nakrył białem płótnem, podłożył podeń trochę siana, postawił butelkę wina i kieliszek, obok wódkę, wreszcie talerz z rybą i wazę z zupą.
Gdy się z tem uporał, sięgnął pod łóżko po po¬dłużną skrzyneczkę. Wyjął z niej wyczyszczony starannie bagnet, ucałował z powagą dawnego to¬warzysza dziejów — i ułożył go ze czcią oburącz na serwecie.
Niczego nie brakowało, więc zdjął wicemundur i z powrotem nadział surdut. Odłożył na boki ».ra-baty« i zapiął je na guziki, wziął do ręki szczotkę i ptrzesiunąi nią od lewego ciemienia poead czołem ku prawemu uchu, z takim rozmachem, jakby się poorał z gęstą czupryną. Niestety, ze złotej »p&ze-nicy« młodzieńczej na głowie, nie zostało .prawie ani. włoska, świeciła się naga » Wyświeżony mógł tedy rozpocząć uroczystość. Podszedł do fclęcznfa; na rzeźbionym z cedru kru¬cyfiksie zawieszony, zwisał duży zakonny róża-

■^^

nieć. Uklęknął. Modlił się długo, czasami wyliczał coś na palcach, jakby poczet próśb. Na zakończenie dodał:
— A gdybyś, wszechmogący komendancie, za¬
potrzebował mnie, chodam jeszcze nie tak bardzo
stary, stawię Gi się pokorny. A witedy, nie wedle
miarki nieprawości moich, ale wedle korca miło¬
sierdzia Twego awansuj mnie, Panie!
I na złożone spłowiałe dłonie ex powstańca spłynęły dwiie łzy.
Strząsnął je rzutkim ruchem na podłogę, wy¬prostował stię i podszedł do stołu. Wziął w ręce opłatek, a chociaż chciał się opanować, zadrżały mu obie.
Stanął tak z połowami opłatka w każdej dłoni, spojrzał przed siebie daleko, jakby w odległość nie¬widzialną 4 zaczął szeptać:
— Naprzód z Tobą!... Żleśmy saiadź o Ciebie
walczyli. Niech przyjdą inni waleczwiejsi. A czas
już na nich, wielki czas... A. D. 1889 dobiega
'kresu... Niechże już raz przeto... A Ty nam wybacz .nieudolnym. Nie odmów chociaż kościom naszym na ziemi Twej jedynej... .
Nie dokończył, bo uczul, że w krtani coś go dusi. Chrząknął więc, jakby chciał siebie przeko¬nać, że to tylko kaszel.
Zjadł jedną połowę opłatka, poczem, wziąwszy w oburącz resztę, wpatrzył się w nią i zaczął:
—, A teraz z wami, których już na tej ziemi nie-masz! Czegóż wam nieborakom życzyć? Jużcić



-__ g
chwały niebieskiej. A wam ojcze i matko przede-wszy&tkiem. I tobie, bracie Wincenty d tobie, synow-cze mój Michale. Amen.
Zebrał w garść okruszyny i rozrzucił je po ką¬tach:
— Dla was to nieboraków, dla was wszystkich,
jak w tem poema pana Adama.
Teraz nalał spory kieliszek wódki, grzmotną! w siebie ze spiusitem zdr.Qiwe.go poirucz:n,iika i siadł do wystygłej .zupy. jadł potrawę po potrawie, na¬sycał sig, pomrukując:
— I gdzieby mi zaś było dzisiaj znośniej ? Mą¬
drale, myślą, że wszystkie rozumy zjedli. Jakieś
sztuczne sposoby ratunku, a prosty tu pod nosem.
Po spożyciu jadeł, otworzył butlę z winem, na¬lał je do kieliszka:, poczem wstał uroczyście, oparł się palcami o sitół i zaczął:
— Pierwsze zdrowie w dniu dzisiejszym świę¬
tego Adama, nie czyje inne, tylko, dostojny soleni¬
zancie, Twoje, Mości Książę. Różnimy się coprawda
w niejednem, co dotyczy sprawy Polski — toteż
co o tych różnicach myślę, miałem zaszczyt wypi¬
sać ci bez ogródek w tym cahier, który tam w le¬
wej szufladzie sekretarzyka chowam, — ale i go¬
dności Twej, i zasługom, i sercu Twojemu wielkie¬
mu to pierszeńsłwo dzisiaj przynależne.
Aczkolwiek Adam, książę Czartóryi&ki nie żył od dwiuidziiesihu lait z górą, — w dniu Wigilji pan Mi¬chał uważał go za swego gościa. Siedmdziesięcio-kilkoletni starzec, odludek, cały już wsączony

10

w przeszłość — na dzień ten spraszał w myśli wszystkich, którzy odeszli... Z nimi odprawiał święto swoich wspomnień, przed nimi wypowiadał się w sprawach politycznych, wyrzucał z siebie za¬maszyste opinje.
Na dzień Wigilji wchodził ze sobą. w rodzaj umowy, że uroczystości dnia nie zamąci przypom¬nieniem, iż wszyscy ci goście przecież nie żyją. Zmuszony do- stosunków z »młodymi«, których co¬raz bardziej nie rozumiał, ten jeden wieczór w -roku chciał mieć tylko »dla nich«.
Po kilku kieliszkach wyobraźnia zaludniała mu jego ubogi 'Stół postaciami dawno ipogrzebanemi. Wpatrywał się w nie, przemawiał do nich, skrycie przed gośćmi ocierał coraz gęstsza łzę.
Gdy toast na cześć księcia Adama- spełnili się, nalał pan Michał kielich powtórnie i bez oracji już
wniósł w górę;
— Panowie! Drugi nasz dzisiejszy solenizant pan Mickiewicz niech żyje! Wychylił duszkiem.
Potem poszła kolej »porucznika Wysockiego*, dowódców, oraz kolegów pułkowych. Gdy je zgodnie wychylono, starzec dźwignął się, wyjął z kieszeni kluczyk i otworzył nim ostatnią lewą szufladę se-
kretarzyka.
Była ona pełna papierów. Na wierzchu spoczy¬wał zeszyt, w którym pan'Michał spisywał swoje protesty i vota separata w sprawie uchwał emi-granckich. Pozostawały one zresztą tylko w bru-Ijonie. Nawykły do subordynacji, żołnierz nie chciał

bowiem przez publiczne wystąpienie zwiększać »ga-limatjasu*. Na wszelkie zgromadzenia i wiece pol¬skie chodził wytrwale od pięćdziesięciu siedmiu lat; nigdy nie zgadzał się z mowami i rezolucjami, na znak opozycji wychodził z sali, topiąc sangwi-nicznie obcasami, ale głos zabierał dopiero u sie¬bie w domu na kartach swojego cahier. Tu też spo¬częły admonicje pod adresem księcia Adama.
Pod zeszytem poukładane starannie, leżały w dwóch stosach — papiery. Żólkniejące, pożół¬kłe, jeszcze niżej zetlałe już, aż wreszcie na dole ledwo już trzymające się, przedarte na kantach.
— Skoro de pablicis zakończone — wolno mi
do spraw rodzinnych — objaśnił isdebie pan Michał.
Wywrócił szufladę dnem na wierzch, tak, że
najstarsze, najsędziwiej zetlałe znalazły się na
wierzchu.
Wziął pierwszą z nich, kartkę bibulastą siwą, na której kiedyś było coś napisane, dziś pozostały tylko ślady czemidła. Na skraju pozostał jeszcze steep wosfcu i resztka herbowego' na niim odcisku. Rozwinął.
•»A pamątay synu — praecepłorów mieć za oyce twoie i do wiedzy są przykładać^.
Potem następowały dalsze przestrogi, kończył się wreszcie list upomnieniem:
Nadewszystko co do przyjaciół kładź wagę, iżbyś od niecnotów stronił, jako bowiem twoie

12

przyjacioly, takiś i ty. Że to na dzień 29 septem-
bra dzień Twoyego Patrona św., to posyłam ci
dukata na godne obeyście z kollegatni tych imie¬
nin. Twóy Oyciec
Kaieian 24. IX. 1822.
Poniżej dużemi kobiecemi literami:
»A ia tobie móy nayukochańszy synaczku bło-gosławnienie matczyne, żebyś rósł i byt zacny. Pomni, nie zazięb się. Babkę pieczoną i inne gato Piątkiewicz takoż zawozi?..
Pan Michał -trzyma! papier przed sobą, ale nie czytał zeń: z -pamięci powtarzał każde słowo, rzecz dawno, jak pacierz, wyuczoną.
Wziął .drugą kartkę. Na niej kilka tylko słów było:
^Owszem, zezwalam i błogosławieni znakiem
Krzyża św. Niech cię Synu, Bóg Oyców prowa¬
dzi i Troyca przenaświęisza«.
4. XII. 1830. Kaietan.
Oba papiery ucakwał pobożnie i zlożyl powoli na dawnem miejscu.
Petem szły listy od brata Wincentego. Coraz smusŁniejsze wieści.. Konfiskata wsi. Śmierć matki. Śmierć ojca.
Pan Michał przeżegnał każdy z tych listów.
— Światłość wiekuista niechaj im świeci, naj¬droższym, na wieki. '

Wiadomości od brata rozjaśnione były czasami wspomnieniem o małym Michasiu, że się zdrowo chowa, rośnie, mężnieje. W dalszych listach pirzy-bywały dopiski kulasami dziecinnemi kreślone, a zatytułowane niezmiennie: »Najdroższy i umiło¬wany Stryjku i .ojcze chrzestny mój!«
Następnie list kobiecą ręką donoszący, że brat Wincenty umarł. Wreszcie kartka pomięta, jakby odbyła długą podróż w kieszeni, z datą 1848 r. Na niej w pośpiechu:
»Stryju, Stryju — dziś już jestem w Dukli.1 Jutro na węgierskiej stronie.'! Stryju, gdybyś ty jeszcze był ze mnąU.
"■*• :Drżącą ręką ujął pan Michał następny arkusik.
Wiedział, co on zawiera. ^teg '%
^Donoszę WPanu Dóbr., że synowiec Jego w więzieniu mokrem, zdrowiu i ranom nieprzy-chylnem, zmartw. Zasępił się starzec:
— Tak więc nie jemu, chłopakowi drogiemu, lecz mnie być ostatnim z rodu!
Zkolei była wiadomość, że pani bratowa »na wieść o śmierci syna, nagłym paraliżem Bogu du¬cha zwróciła*.
Rozpoczęła się serja kartek w czarnych obwód¬kach. To zawiadomienia o śmierci towarzyszów broni, emigrantów. Po nich czairną 'taśmą związany plik li&tów i gazet, na nim napis: »R. 1863« i duży

I ■■■m I \

— 14 —
znak krzyża. Nie rozwiązał go. Położył na tamtych i długo się weń wpatrywał.
Na tem skończyła się jedna kolumna szuflady. Wziął się do drugiego stosu. Tu były dokumenty. Cenzury profesorów, zawiadomienie o przyjęciu do szkoły podchorążych, patent na porucznika, pod Wawrem wydany odpis rozkazu dziennego z po¬chwałą »dzielnaści i władz umysłu porucznika Mi¬chała Stońdriego«. Na nim kawał grubego płótna. Znać było jeszcze ślady krwi. To był opatrunek rany polowy. Na skraju rozpoznać jeszcze można, że tą samą 'krwią wypisane były jakieś słowa.
Pan Michał pamiętał je. Sam bowiem w laza¬recie wysztyfctował swoją krwią kaligraficznie: »Nie żal mi cię krwi«.
Tuż na tej szarpi, na wierzchu już stosu kon¬trakt fabryki szczotek z Mr. Michel Stomgsła na posadę rachmistrza. To był ostatni dokument. Od tej chwili dzieje jego osobiste nie dorzuciły nic -no¬wego.
Tak odprawiwszy rewję wspomnień, włożył wszystko z powrotem do szuflady i zamknął ją do sekretarzyka. Wypił jeszcze kieliszek wina. Godzina była jxiż późna. Znużony dowlókł się do łóżka.
— Coś mii dzisiaj jakoś nieswojo? — zwierzył
się przed sobą.
W nocy uczuł żar. Poszedł otworzyć okno:
— Kapcaniejesz mi, panie Michale. Czyżby to
już? Policzmy, ile to ja mam lat? Rodziłemsię
w sam dzień przeprawy berezyńskiej. Sadzony mi

— 15 — ■
był ten dzień 29 listopada. Skończyło się tedy 77 lał. Dwie siekierki, mości dobrodzieju. Czasem się zdarza, że i młodzi umierają. Ano trudno, jak roz¬kaz, to rozkaz. Jeżeli już inaczej nie można, to choć ta radość, że zobaczę się z nimi wszystkimi. Ale, bo i te deszczyska teraz obrzydłe, że sobie płuca zaziębić można: dawniej nigdy takich nie bywało. Siądziemy sobie tedy na przyszłą wigilję przy stole niebieskim, choinkę Aniołowie nam rą¬czętami swemi zapalą. Jak rozkaz, to rozkaz, pa¬nie Michale. Byleby tylko choć stamtąd widzieć, że
Polska moja. No, nie becz^ stary morusie...
Śpij! Bóg się rodzi — moc truchłeje!
:







WIELKOŚĆ 18,5X12,5CM,TWARDA INTROLIGATORSKA OPRAWA ,LICZY 271 STRON.

STAN :OKŁADKA DB/DB-,STRONY SĄ POŻÓŁKŁE,POZA TYM STAN W ŚRODKU DB .

KOSZT WYSYŁKI WYNOSI 8 ZŁ - PŁATNE PRZELEWEM / KOSZT ZRYCZAŁTOWANY NA TERENIE POLSKI,BEZ WZGLĘDU NA WAGĘ,ROZMIAR I ILOŚĆ KSIĄŻEK - PRZESYŁKA POLECONA PRIORYTETOWA + KOPERTA BĄBELKOWA / .

WYDAWNICTWO GEBETHNER I WOLF 1921.

INFORMACJE DOTYCZĄCE REALIZACJI AUKCJI,NR KONTA BANKOWEGO ITP.ZNAJDUJĄ SIĘ NA STRONIE "O MNIE" ORAZ DOŁĄCZONE SĄ DO POWIADOMIENIA O WYGRANIU AUKCJI.

PRZED ZŁOŻENIEM OFERTY KUPNA PROSZĘ ZAPOZNAĆ SIĘ Z WARUNKAMI SPRZEDAŻY PRZEDSTAWIONYMI NA STRONIE "O MNIE"

NIE ODWOŁUJĘ OFERT KUPNA!!!

ZOBACZ INNE MOJE AUKCJE

ZOBACZ STRONĘ O MNIE