Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

FERENIKE PEJSIDOROS RYDEL 1936 IGRZYSKA GRECJA

19-01-2012, 15:19
Aukcja w czasie sprawdzania była zakończona.
Cena kup teraz: 10 zł     
Użytkownik kahlau
numer aukcji: 1999895920
Miejscowość Morąg
Wyświetleń: 11   
Koniec: 14-01-2012 15:45:36
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha






FERENIKE I PEJSIDOROS




POWIEŚĆ KULTURALNO - OBYCZAJOWA

NA TLE IGRZYSK OLIMPIJSKICH


LUCJAN RYDEL








Wydawca: PWKS


Rok wydania: 1936 WARSZAWA - LWÓW


Liczba stron: 124


Stan: DOBRY, twarda oprawa introligatorska, kilka pierwszych stron od dołu oderwanych / odklejonych od grzbietu


Koszt wysyłki: 6






_________________________



Galeria zdjęć
darmowe zdjęcia na aukcje Allegro
Kliknij aby powiększyć
darmowe galerie na Allegro


LOSOWE CYTATY:


ak zawsze tak i w tej 88 olympiadzie (r. 428 przed Chr.) igrzyska przypadły na miesiąc Hekatombajon, odpo¬wiadający drugiej połowie czerwca i pierwszej lipca. Tej nocy była właśnie pełnia księżycowa po letniem przesileniu, nazajutrz tedy, wedle prastarego zwyczaju, rozpoczną się uroczystości olimpijskie. To też pusta i cicha kiedyindziej dolina krętego Alfejosa zaroiła się już od kilku dni tłu¬mami ludzi.
Pierwsi zjechali ze wszech stron przekupnie i krama¬rze. Powbijali w piaski nadrzeczne setki wysokich kołów, powiązali jedne z drugimi zapomocą poprzecznych żerdzi, a nakładszy na nie gałęzi uciętych świeżo, poczynili sobie cieniste letniki, gdzie na stołach i ławach rozłożyli najroz¬maitsze towary. Stały tam rzędami piękne wyroby zdunów attyckich, korynckich i apulijskich: więc potężne kratery do mieszania wina z wodą, podobne dzwonom glinianym, wykwintne amfory dwuuche, o liniach giętkich i płynnych, smukłe lekythy i krągłe hydrie na wodę, wdzięczne ojno-£hoy, nalewki do wina, cudne kylixy, czyli płaskie czasze


■■-.-..-




do picia i misy wyrabiane misternie, a wszystko na tle czarnem jak heban pomalowane w czerwonawe postaci bo¬gów i bohaterów, liście i palmety. Obok można się było napatrzyć wytwornym bronzom z Koryntu i Sykionu, po¬sążkom bóstw, bogato rzeźbionym trójnożkom ofiarnym i wysokim lampaterom, co w kształcie zdobnych kolumie¬nek wystrzelały z prześlicznej podstawy. Złotnicy z Athen i Syrakuz wystawili cuda swojej sztuki: wisiory i kolczyki wzorzysto wite z drucików cienkich jak włos, naramienniki,, naszyjniki, zapinki mistrzowstwem niezrównanem cenniejsze stokroć bardziej, niźli drogością kruszcu. Dalej wisiały na sznurach piękne chitony doryckie sięgające do kolan, tkane z cienkiej białej wełny, i jońskie, długie aż do ziemi, z prze¬dniego lnu zdziałane; himationy dla mężów i niewiast mlecznobiałe i szafranem zabarwione; chlamydy krótkie i fałdziste, przeznaczone do jazdy konnej dla młodzieńców.
I dla ubogiego ludu nie brakło tańszej odzieży, ni błysko¬tek ze srebra i po¬złacanej miedzi, ni glinianych naczyń pospolitszych, ale zawsze o szlache¬tnym kształcie. Jest wszędzie czem po¬żądliwe oczy nasy¬cić. Nie ucierpią też głodu mnogie rzesze z najdalszych krań¬ców helleńskiego-

świata. Oto na ziemi stoją szere¬gami kobiałki pełne chleba i koła-czów; beczki z owocem oliwnym zaprawianym w occie, a drugie pełne ryby solonej; groch i bób gotowany świeżo dymi jeszcze w kotłach, gdzieindziej piętrzą się baryłki suszonych fig zeszłoro¬cznych i rodzynków korynckich, a przy nich uśmiechają się w słońcu kosze wisien, jabłek i gruszek.
Półnadzy, ledwie skórami przy¬słonięci pasterze z Arkadyi i Mes-senii, na grzbiecie mułów nawieźli gomółek białego sera i przygnali przed sobą trzody całe baranów i kóz gwoli ofiar dla bogów i pożywienia dla ludzi. Eleja do-pędziła stada rogatego bydła. Na postój wszystkim onym zwierzę¬tom wytyczono w dole rzeki ob¬szerne zagrody, kędy i skotarze legli przy swoim dobytku.
Ostatniego dnia, od rana do wieczora nadchodziły nieprzerwa¬nie gromadne theorie, orszaki pątników świetne i strojne, co z pieśnią na ustach i bezcennymi darami dla piorunnego rodzica bogów i ludzi spieszyły ze wsząd, gdzie jeno podzwania melodyjna

--—■"»"*«•.... — - -



grecka mowa. Jedni lądem ciągnęli z Pelopon-nezu, Attyki, Bojotii, Thessalii, drudzy wydrążo¬nymi statkami przepłynąwszy słone morze, zawi¬jali na zachód od Olympii, do elijskiego portu, Phei: tych zdalsza jeszcze wiodło plemienne po¬czucie helleńskie, z kresów odległych wschodu i zachodu, z wysp egejskich i z małoazyatyckich wybrzeży lub z Wielkiej Grecyi i Sycylii. Pozło¬ciste rydwany za-przężne czwórką ru¬maków w jeden rząd, wiozły możnych mło¬dzieńców, którzy je¬chali stanąć do wy¬ścigu w hippodromie. Tłumnie było i gwar¬no nad Alfejosem. W pośród nieprze¬liczonego pogłowia ludzkiego nie brakło żadnego stanu ni za¬wodu: w oni obywa¬tele i niewolnicy, sła¬wni dostojnicy de¬mokratycznego rządu miast i rzeczypospo-litych całej Grecyi, samowładni tyrano-wie jońskich osad wAzyi Mniejszej,oto¬czeni służbą i dwo-



karami; poeci, artyści, mędrcy, których imiona brzmiały na ustach wszech ludów helleńskich, a w ciżbie ocierali się o nich śpiewacy wę¬drowni, z kitharą przewieszoną na pasie, fle-tniści najemni, tancerze, kuglarze, skoczko¬wie. Nie widno było jedynie bohaterów dnia jutrzejszego, bo siłacze i szybkobiegacze, za¬paśnicy i szermierze, według przepisów olym-


pijskich, już od wielu tygodni przysposabiali się do uroczystego wystąpienia, odbywając nieustannie próby i ćwiczenia w obrębie Altis, Gaju świętego, w gymnasyonie na ten cel umyślnie zbudowa¬nym. Niewiele też było kobiet, odwieczny bowiem surowy zakaz broniał im wnijścia do Gaju świę¬tego w czasie trwania igrzysk pod okropną karą: któraby się ważyła nogą stąpić do Altis, bez mi¬łosierdzia strącona będzie ze skały Ty-pajońskiej, co dziko sterczy po tamtej stronie rzeki.
We dnie pod skwarnemi promie¬niami słońca wrzało i huczało nad Alfe-jem stutysięczne owo mrowisko ludzkie, lecz kiedy noc ambrozyjska pościerała z nieba i z gór ostatnie promienie zorzy wieczornej i świat przesłoniła ciemno¬ścią, jęły powoli gasnąć ognie a gwar w dolinie cichnął i ustawał. Niebawem z poza gór Saurosu wytoczył się na wschodzie wielki, pełny krąg miesiąca, rozpostarł mleczną swoją poświatę po lesistych wzgórzach, deszczem srebrnych skier jął dygotać po rzece, ubielił



kolumnady świątyń, majaczące między drzewami gaju świętego.
Zdała od obozowiska, na piaszczystym brzegu Alfeja siedziało dwoje ludzi. Rozmawiali szeptem, ale z piersi wezbranej wyrywało się im czasem głośniejsze jakie słowo. Milkli wtedy nagle i trwożnie oglądali się dokoła.
— Bądź o mnie próżen obawy — mówiła kobieta. — Ślubiłam Zeusowi trójnóg pozłacany, Herze zasię trzykroć po dziewięć jałowic na ofiarę. Wysłuchają mnie i osłonią.
Ty jeno bądź roztropny w sło¬wach i postępkach.
— Nie czyń tego! Nie czyń
tego! — szepnął, chwytając
ją za rękę. — Sama nad sobą
litość miej... i nademną!
— Mówisz jak dziecię małe,
które nie wie, czego się lęka...
— Wiem... i ty wiesz dobrze.

— Ale ja nie umiem się
bać i co postanowiłam, uczy¬
nię — odrzekła z mocą.
— I ja się nie bałem. Zda-
leka wydawało mi się to ła¬
twe... Ale teraz, tutaj — urwał
nagle, podźwignął się na ko¬
lana i ręce złożył przed nią
błagalnie:
— Nie czyń tego — wo¬
łał — na głowę moją, na cień
ojca proszę cię, matko, nie
czyń tego!!

Księżyc padał mu na młodą piękną twarz i lśnił ■w oczach jego wilgotnych.
— Ciszej, ciszej... Tu może kto być — szeptała, gła¬
dząc mu policzki — siądź przy mnie, słuchaj, mówmy spo¬
kojnie.
Usiadł, ale źrenic nie odejmował od niej; obie jej ręce ujął w swoje i rzekł niedosłyszalnym prawie szeptem:
— Widzisz-li matko, tę skałę? Pojźryj! Wiesz?...
i wskazał ku Typajonowi.
Drgnęła, lecz nie odrzekła nic. Przez chwilę milczeli oboje. Alfejos u nóg im pluskał, tocząc nurty wysrebrzane miesiącem. W ciszy nocnej dolatywały niewyraźne szmery obozowiska, co snem znużone dyszało. Nieopodal przy wtórze lutni głos jakiś młodzieńczy śpiewał odwieczną do-rycką piosenkę Alkmana:
To nie Kyprida, to Eros sza]ony
Igra, swywoli. Buja po kwieciu; więc kwiatów korony
Nie tykaj... boli!
Po chwili matka zaczęła półgłosem:
- Posłuchaj mnie, Pejsidorze. Dziad mój po dwakroć w Olympii zwyciężał. Dzieckiem pomnę, jak umierając, kazał sobie zeschłe szczątki wieńca dać do grobu. Trzynaście lat mi było, gdy po raz pierwszy z matką tu przyjechałam. Rodzic miał się w podwójnym biegu ścigać, a my zosta¬łyśmy nad Alfejem. Cały dzień czekałyśmy z bijącem ser¬cem. Otrzymał wieniec, a posąg jego zdziałany ręką Kalli-klesa Megarejczyka w Gaju świętym stoi. Po dwakroć byłam tu później, gdy ojciec twój potykał się w zapasach i w walce na pięści. Ale oczy moje nie patrzyły na te dwa




dni chwały, w życiu jego najpiękniejsze. Na piaskach na-brzeżnych od rana do wieczora przesiedziałam w udręcze¬niu między obawą a nadzieją. Czasami dolatywały mnie od stadionu okrzyki, myślałam, że krew tętniąca rozsadzi mi skronie; płakałam i modliłam się bogom. Odniósł wieńce obakroć; Myron uczeń Ageladasa jego posąg uczynił rzu¬cającego dyskiem. I postawion jest wedle świątyni Zeusa. Dwaj bracia moi także wieńce tutaj brali. A twój starszy brat, co mi go tak młodo pożarła wnet ona wojna nie¬szczęsna — pamiętasz jeszcze, jak powracał do domu zwy¬cięzcą z Olympii, witany radością całego miasta? Nie byłam tu, kiedy biegał w stadionie, od śmierci ojca twojego w domu zagrzebana. 1 na cóż mi było przyjeżdżać? Na to chyba, iżbym znowu pod bramą jako pies wyczekiwała, niepokojem nę¬kana? Żywiąca ziemia wszystkich mi zabrała, tyś mi sam jeden pozostał. Wnuka, córka, siostra, żona, matka zwycięzców, zawczasu dałam cię uczyć sztuki wszelakich mocowań i biegów. Pomnisz, jak z domu wyje¬żdżając, prosiłeś mnie: »Jedź ze mną matko!«
— A ty mi rzekłaś wtedy: »Cóż
po tem? Zwycięstwa, choćbyś je wziął,
i tak nie obaczę...« Jakiś mi dajmon
złowrogi podszepnął myśl tę szaloną,
iżbyś w przebraniu mistrza gymnasty
weszła do Altis.
— Synowskie serce myśl ową ci

podpowiedziało, ja zasię macierzyńskiem do niej przy¬rosłam.
— Nieszczęście moje, nieszczęście!
— Przecz mi, synu, śpiewasz płonę strachy?
— Kara jest okropna, śmierć nieodwrócona, gdyby
cię poznali.
— Wiedziałam o tem pierwej, nimem cię porodziła.
— Od niepamiętnych czasów nie ważyła się na to
żadna białogłowa.
— Nikt podejrzeń tem-ci pewniej mieć nie będzie...
—■ Ja truchleję, matko, — pomyśl o tem, co cię czeka!

— Obcięłam włosy; łzy słone
zmyły —lata mi starły z twarzy krasę
niewieścią.
— A jeśli cię wyda ruch albo
głos kobiecy?
— Zdaj to na bogów i Doli
ostaw nieubłaganej.
— Co będzie, co będzie z tego!!?
Łamał ręce i chwiał smutnie
głową.
Położyła mu rękę na czole, a po¬tem nagłym ruchem objęła go za szyję i przycisnęła do piersi, jak za dawnych lat, kiedy był małem pacho¬lęciem.
— Nie trap się dziecko moje —
mówiła cicho i łagodnie — wiem ja,
czego chcę. Lepiej mówmy o tem, jak
wziąć przed się wykonanie tego, co być ma! Lecz pierwej przypatrz mi się jeszcze.

Obejrzała się szybko dokoła, jakby się Chciała zape¬wnić, iż nikt nie podgląda, poczem jednym ruchem zrzuciła z głowy himation, którem cała niemal do stóp owinięta była. Spojrzał i sam ledwie mógł oczom uwierzyć. W bla-dem świetle księżyca widział głowę jakoby nie matczyną, jeno jakąś obcą; porastały ją kędziory niedługie i odgarnięte z czoła, jak u mężów. I twarz wydawała się nie kobieca: przywiędłe, lecz jeszcze piękne i proste jej rysy, nabrały męskiej prawie siły; zaciśnięte usta miały wyraz niezłomnej woli. Spostrzegszy nieme zdumienie syna, uśmiechnęła się doń i prędko na głowę naciągnęła himation. Znowu miał przed sobą matkę.
— A co! Wierzysz-li teraz, iż mię nikt nie pozna? —
pytała.
Rozpogodził się nieco.
— Jutro ze wschodem uroczysty pochód po Gaju,
potem do południa bogom ofiary całopalne czynią. Jutro
nie pójdę. Chcę dnia twojego czekać. Wonczas wmieszam
się o świcie między gymnasty i z tobą razem jako mistrz
twój do stadionu wnijdę.
— To możnaby uczynić najsnadniej.
— Mistrze gymnaści, czyli mają tam osobne miej¬
sce?...
— U mety; obok dziewięciu Hellanodików...
Długo tak jeszcze oboje między sobą szeptem ra¬dzili. Tarcza miesiąca wysoko płynęła po niebie, kiedy się żegnali uściskiem. Patrzyła za nim chwilę rozmiłowanymi oczyma: widać go było, jak biegł między zachodnim mu¬rem Altis a lewym brzegiem Kladeosa, co z szumem wody swoje do Alfeju toczy. Tam palajstra zbudowana była i gymnasyon rozległe dla siłaczy.
10

Kiedy jej zniknął za węgłem palajstry, matka nawró¬ciła ku namiotkowi, który dla niej rozbili byli słudzy. Wtem zimny dreszcz nią wstrząsnął: przed nią daleko, po tamtej stronie rzeki, rysowały się wyraźnie w blasku miesięcznym urwiska Typajońskie...







Lucjan Rydel (1870—1918) ■ — autor ,J>oezyj", dramatów; „Zaczarowane koło", „Na zawsze", „Bodenhain", trylogji Zygmunt August", poematów: „Pan Twardowski", „Madejowe łoże", jasełek: ,.Betlejem polskie", przekładu 12 pieśni Jljady Homera — opiewał piękno helleńskie w t,Poezjach" (z r. 1899, 1902, 1909), a życie greckie malował w opowiadaniach prozą (,,Z greikiego świata", „Pogrzeby posągów i Wielkie Dionyzja", „Eros i Afrodite", „Ferenike i Pejsido-ros")1).
„Ferenike i Pejsidoros", najlepsza jego opowieść kultu-ralno-obyczajowa z życia greckiego (I wydanie książkowe z r. 1909), pojawia się obecnie w trzeciem wydaniu, opraco-wanem dla młodzieży szkół średnich ogólnokształcących.
W wydaniu tern, tak jak i w drugiem zmieniono dawną pisownię książki tylko w zakresie koniecznym, objaśniono mniej znane wyrazy staropolskie, które





•um
SPIS RZECZY.
s!r.
Rozdział 1............5
11. ..........■■■SttHB
III. ..........«" '34
IV...........rSS
V.............' "70
VI.........../S3
„ ■ VII............' M
Plan Olimpji...........101
Słowniczek rzeczowy .105
Urywki 7. poezyj greckich .119
Spis rycin . . . ■ .121


PRZYKŁADOWE RYCINY ZAWARTE W TEKŚCIE: