Tematy liryczne Edwarda
Kupiszewskiego
Zasługą poety z Czerwonki
koło Makowa Mazowieckiego, Świętego Miejsca,
Chorzel i Ostrołęki jest to, iż starał się, jak to
określił Tadeusz Nowak (promotor tomu Opisanie
ciszy, Warszawa 1976), aby wiersze służyły „nawet
najdrobniejszej sprawie”. Charakterystyczny i dość
typowy dla formacji lirnika ostrołęckiego
jest chwyt, polegający na odnoszeniu wielu spraw,
obiektów, sytuacji i zdarzeń do czynności pisania
wierszy, do procesu twórczego i jego emblematów
lub na zjawisku odwrotnym: na odnoszeniu aktu
pisania do kwestii nieliterackich. W ten oto
sposób, posługujący się tym chwytem autorzy,
chcieli być może zasygnalizować, że miarą ich
świata jest poezja, a miarą ich poezji jest świat.
Idea artystyczna brzmi znakomicie, ale rzadko w
tamtej formacji znajdowała przekonującą
realizację
Wiersze Edwarda
Kupiszewskiego wskazują na to, że dla niego poezja
była przedłużeniem odgrywanych w życiu ról
społecznych: syna, męża, ojca, dziadka, obywatela,
patrioty, nauczyciela i chrześcijanina. To może
sprawiło, że bardziej lub mniej dyskretny
dydaktyzm nacechował szereg utworów autora
zbioru „Me bójcie się dnia” (Warszawa 1981).
Podejmując tematy społeczno-polityczne i
martyrologiczne, spłacał haracz najnowszej
historii. Próbował się jednocześnie wobec nich
zdystansować, jakby rozumiejąc, że istnieje
potrzeba innego, bardziej zdecydowanego
ustosunkowania się do twardej rzeczywistości.
Szczególnie w tomie „Nie bójcie się dnia”
podmiot wypowiedzi balansuje pomiędzy
oficjalnością i prywatnością, poprawnością i
niepoprawnością polityczną, powagą i humorem,
wzniosłością i trywialnością. Człowiek tu
udokumentowany zachowuje się tak, jakby
chciał wyważyć wszelkie skrajne opinie, tj.
stępić sądy ostre, a wzmocnić sądy błahe i
marginalne, bo może też ważne dla
kogoś.
Edward Kupiszewski z racji
po części pokoleniowych, po części na skutek
okoliczności polityczno-ustrojowych, po części z
powodu temperamentu nie umiał być obojętny wobec
kwestii „gorących”. Choć ironizował z wierszy
pisanych na tzw. zamówienie społeczne,
poetyzował bieżące wydarzenia, popadając w tony
publicystyczne, opatrywane skrywanym żalem do losu
o zgodę na tę powinność, graniczącą dwuznacznie z
przymusem. Najwięcej tej powinności, a
właściwie przymusu jest w tomie „Nie bójcie
się dnia”, wydanym w czasie społeczno-narodowej
nadziei, a zarazem zbiorowych lęków przed
konsekwencjami moralnego i nie tylko
moralnego buntu. Jak poeta przeżywał lata
1[zasłonięte]980-19, dowiedzieliśmy się z książki
„Błogosławiona niewierność”. Był to dla niego
okres strachu przed narodową i państwową tragedią,
strachu przed możliwością fizycznej zagłady
samego poety i jego najbliższych. Poeta jednak
ostatecznie przyznał słuszność robotniczym
protestom. To w czasie Sierpniowego Przełomu
ujawniła się zasadnicza wątpliwość,
towarzysząca przez lata Edwardowi Kupiszewskiemu,
czy ma „prawo /mówić/ w imieniu lub za”. To
swoiste niezdecydowanie wyraża się na poziomie
gramatyki. Podmiot jego wierszy wpada w formę
bezosobową lub liczby mnogiej, a równocześnie
chciałby wypowiadać się lirycznie i osobiście.
Niekiedy podmiot zbiorowy odzywa się zasadnie.
Dzieje się tak, gdy autor w zgodzie z duchem lat
sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, a
właściwie formacji, do której należał,
wypowiadał się jako członek pokolenia czy
jako pokolenie. Szala przeważyła w tomie
przedśmiertnym. Najbardziej osobiście,
lirycznie, prywatnie, chciałoby się dodać, w
największym stopniu od siebie i za siebie mówi w
„Błogosławionej niewierności”. Tutaj zawarł
poeta swój „wiek męski, wiek klęski”. Z tego
poetyckiego obrysu wyziera osobista i
społeczna gorycz i poczucie krzywdy człowieka
stojącego na progu starości w ostatniej
dekadzie dwudziestego stulecia. Czas znów
zatoczył koło. A przecież w młodzieńczej i
nadzwyczaj udanej spowiedzi poetyckiej pt. Miejsce
urodzenia (z tomu Opisanie ciszy) czytamy: gdzieś
w tej trawie leży pianie koguta jak zardzewiały
klucz/ tym kluczem otwarto tamten ranek i wieś
przecisnęła się ku mnie szczelinami brzóz/
wszystko tak jak przedtem/ z tego piasku mój głos/
z tej ścieżki podniesioną dżdżownicę/ darowano mi
na kręgosłup/ tę kałużę przelano we mnie na krew
na czucie widzenie i słuch/ miejsce urodzenia/ z
cudów przez mnie doznanych największy spełnił się
tu
To, co najlepsze w poezjach
Edwarda Kupiszewskiego, zakiełkowało w
książce „Opisanie ciszy”, z której pochodzi
cytowany liryk; ów tomik z 1976 roku
rekomendował we wstępie Tadeusz Nowak, którego
urzekło w nim nie wypowiadanie się o sprawach w
skali makro, nie poruszanie tzw. wielkich
tematów, lecz „najprostsze rozumienie spraw”
życia codziennego”. Co więcej, Nowak wskazał na
to, że autor tej liryki pisze programowo tak,
aby zostać zrozumianym, zwłaszcza przez
najbliższych. Kto pamięta Edwarda
Kupiszewskiego, kiedy czytał swoje wiersze, ten
wie, że ta forma ofiarowania siebie była
gestem serdecznym i
gościnnym.
Co do prostoty, to uważam,
że nie wszystkie wiersze autora Błogosławionej
niewierności są proste i zwykłe. Jak wspomina
gdzieś Tadeusz Różewicz, teksty proste i zwykłe
wraz z upływem czasu stają się skomplikowane
i niezwykłe. Nie ulega jednak wątpliwości, że
ostrołęcki poeta komunikowanie się, wchodzenie w
relacje nadawczo-odbiorcze traktował jako
rodzaj ujawniania i dzielenia się tym, co we
wnętrzu człowieka najlepsze. Lepsze dawanie niż
branie, „bo to co rozdane / na wieki zostaje”, co
schowane głęboko jak orzeszek pusty rozkłada się w
pleśni (wiersz od stów „wiedza gdy ją rozdajemy”,
Błogosławiona niewierność). I tę poezję dotknął
nagle Miłoszowy ton, kojarzący się tu
konkretnie z wierszem Noblisty pt. Czytając
japońskiego poetę
Issa.
Edward Kupiszewski już w
Opisaniu ciszy zaświadczył swój ewentualny wstyd,
gdyby był policzony wśród zbędnych i
niepotrzebnych. Imperatyw użyteczności
wywodzi się tu z wiejskich, chłopskich
korzeni. To prawdopodobnie one lub jakby geny
wyobraźni, przyczyniły się do tego, że nasz autor
wiarygodniej wypada, gdy operuje krajobrazem
rustykalnym, gdy penetruje przyrodę. Temat
poetycki „miasto” był raczej obcy poecie,
wychowanemu w parafialnej wioseczce o wdzięcznej
nazwie Święte
Miejsce.
Nie chcę przez to
powiedzieć, że nie poetyzował Ostrołęki. Czynił
to, ale nie został stworzony do bycia poetą
urbanistycznym. Świeże, zmysłowe i niekiedy
wstrząsające pejzaże składał z realiów wiejskich,
kurpiowskich, obyczajowych, słowem, ze
swojskich elementów czerpanych z regionu pomiędzy
Makowem Mazowieckim, Przasnyszem, Chorzelami i
Ostrołęką, wpisując je w symbolikę
autobiografii lub symbolikę ogólnonarodową. W
każdym razie ponowił świat homogeniczny
(jednorodny), pozostający w granicach ustalonych i
oswojonych i danych jakby raz na zawsze. W
związku z tym poeta operował okruchami pamięci,
budulcem krajobrazu, geografią serdecznie
znajomą, stylizacją ludową itp. jako alegoriami
zasiedziałości. Spośród nich najokazalej wypada
Narew, która przeobraża się w rozmaite formy,
np. w dziewczynę, żonę czy społeczność wiejską.
Przez liryczną krainę Edwarda Kupiszewskiego
płynie też Orzyc, z którego krętym biegiem i na
którego brzegach potoczyło się życie poety.
Jedno odczytanie poetyckich
książek Edwarda Kupiszewskiego nie rości
sobie prawa do wyczerpania tematu. Chciałbym teraz
powiedzieć o Kupiszewskim od strony miłośnika
poezji (na portret pamięciowy tego człowieka,
mojego kolegi po piórze, życzliwego rozmówcy,
organizatora imprez literackich przyjdzie czas). W
jego dorobku wierszopisarskim znajduje się
kilkanaście liryków, które chętnie włączam do
swej prywatnej antologii. Są to m.in. Mój świat,
Miejsce urodzenia, Zachód słońca, Pejzaż,
Rysowanie dzieciństwa, Babcia, a przede wszystkim
te z Błogosławionej niewierności, jak np. Święte
Miejsce, Kościół w Świętym Miejscu, Z Chorzel
widokówka wrześniowa. Lubię te wymienione jako
ostatnie może dlatego, że czytał mi je kiedyś sam
autor, sugerując że napisał je na świeżo po
lekturze mojego tomiku
Śniardwy?
Bliskie mi liryki Edwarda
Kupiszewskiego wydają mi się jakieś wyjątkowo
czyste, ich tkanka słowna odwołuje się do
czegoś pierwszego, elementarnego i
nieskażonego. Ujmuje w nich pogłębiona rodzinność,
a rozpościerające się w nich pejzaże z obszaru
pomiędzy Makowem Mazowieckim, Przasnyszem,
Chorzelami i Ostrołęką w pewnym momencie skupiają
się, jak w soczewkach, w osobach najbliższych
poecie.
Prof. dr hab. ZBIGNIEW
CHOJNOWSKI |