Toskania, leniwe lato, cisza, spokój. Wyrafinowane potrawy, lekkie wino. Zapowiada się niczym niezmącona sielanka…
On – zblazowany i z dystansem (jak na Brytyjczyka przystało), ona – szalona dziewczyna ze Wschodu. Dwa światy, które nie miały prawa się spotkać. Jednak w wyniku drobnego oszustwa ze strony agenta nieruchomości znany z ciętego języka ghostwriter zostaje uwięziony w sąsiedztwie hałaśliwej kompozytorki. To, co z tego spotkania wynikło, brytyjski „The Guardian” określił jako „zabawny przepis na katastrofę”. Tajemnica tej receptury to ironiczny ton, przewrotny humor i... likier Fernet Branca w dowolnych ilościach.
Gerald: Sądzę, że jestem inteligentny, zgryźliwy, cyniczny. Świetnie gotuję, uwielbiam kulinarne eksperymenty. Nie znoszę moich nudnych rodaków, Brytyjczyków, i uciekam przed nimi najdalej jak można. Dlatego kupiłem niewielki, stary dom w Toskanii. Okazało się jednak, że ten bałamutny agent nieruchomości Benedetti oszukał mnie. W pobliżu znajduje się bowiem inny dom, w którym według Benedettiego tylko przez miesiąc miała mieszkać „pewna cicha jak myszka osoba z zagranicy”. Taaa, „cicha jak myszka”…
Marta ma zły gust – kulinarny, muzyczny, hmm… estetyczny, okropnie mówi po angielsku i pochodzi z jakiejś podejrzanej części dawnego Związku Sowieckiego. Najgorsze, że jest hałaśliwa, kompletnie nie zna się na muzyce i wali w to swoje okropne pianino. Przeszkadza mi w pracy. Ponadto jest nachalna, wścibska i pije za dużo Fernet Branca. Sądzę nawet, że ukrywa fakt, iż jest alkoholiczką.
Marta: Urodziłam się w Wojnowii, dawnej republice radzieckiej. W porządnej rodzinie, z tradycjami. Jestem muzykiem, komponuję. Przede wszystkim muzykę do filmów – odniosłam na tym polu już kilka sukcesów. Brat zakupił dla mnie niewielki dom w Toskanii, gdyż pewien sławny włoski reżyser zaproponował mi współpracę przy swoim najnowszym dziele. Byłam taka szczęśliwa! Niestety, ten kretyn Benedetti oszukał mnie. Zapewniał, że w położonym w sąsiedztwie domu tylko przez chwilę będzie mieszkał jakiś cudzoziemiec.
Gerald jest okropny i śmieszny zarazem. Twierdzi, że jest pisarzem. Bajerant. Podejrzewam, że jest alkoholikiem, bo szybkość, z jaką opróżnia kieliszki Fernet Branca, jest porażająca. Poza tym, że roi mu się, iż jest pisarzem, ubzdurał sobie chyba, że dysponuje nieziemskim głosem. Śpiewa jakieś tam włoskie opery, fałszując przy tym niemiłosiernie, udaje luzaka i sprawia, że trudniej mi się pracuje. Jest nieznośnie absorbujący.
Komedia omyłek, która śmieszy do łez. („Sunday Times”)
Naszpikowana gorzką satyrą i pikantnym dowcipem, drwi sobie z czytelnika i jego marzeń o Italii […]. Śmiałem się w głos po kilka razy przy każdym rozdziale. („The Times”)