|
Tytuł
|
| NIE TYLKO Z TEGO ŚWIATA JESTEŚMY | | |
Autor
|
| HOIMAR VON DITFURTH
|
|
|
Wydawnictwo |
| PAX
|
|
|
Rok wydania |
| 1985
|
|
|
Oprawa |
| MIĘKKA
|
|
|
Stron |
| 284
|
|
|
Stan techniczny |
| DOBRY |
Hoimar von Ditfurth znany jest dobrze czytelnikowi polskiemu z wydanych przez PIW książek "Dzieci Wszechświata", "Na początku był wodór"i "Duch nie spadł z nieba".
"Nie tylko z tego świata jesteśmy"to książka będąca przejmującym dopowiedzeniem do znanej już czytelnikowi polskiemu trylogii. Ditfurth, otwarcie już przyznający się do wiary w Boga, sam stwierdza, że książka ta „pisana jest w przekonaniu, że powiązanie naukowych i religijnych wypowiedzi o świecie w jego jednolity obraz stało się obecnie realne; w przekonaniu, że takie powiązanie jest nie tylko możliwe, lecz także pilnie potrzebne…”.
[Pax, 1985]
HOMAR VON DITFURTH
NIE TYLKO Z TEGO ŚWIATA JESTEŚMY. NAUKI PRZYRODNICZE, RELIGIA I PRZYSZŁOŚĆ
CZŁOWIEKA
(Wir aind nicht nur von dieser Welt Naturwissenschaft, Religion und die Zukunft Menschen / wyd
orygin.: 1981)
Jucie, Christianowi, Donacie i Yorkowi
SPIS TREŚCI:
Od wydawcy
Wstęp. Prawda jest niepodzielna
CZĘŚĆ PIERWSZA. EWOLUCJA A WIARA W DZIEŁO STWORZENIA
I.1. Ewolucja i samorozumienie
I.2. Kosmiczne "skamieniałości"
I.3. Realność ewolucji biologicznej
I.4. W poszukiwaniu "skamieniałej"cząsteczki
I.5. Historia cytochromu c
I.6. Zagadnienie powstania życia
I.7. Koncepcja Darwina
I.8. Porządek wynikiem przypadku?
I.9. Komentarz do pojęcia horroru "walki o byt"
I.10. Fałszywi prorocy
I.11. Ewolucja jako akt stworzenia
CZĘŚĆ DRUGA. OBIEKTYWNA REALNOŚĆ A OCZEKIWANIE NA TAMTEN
ŚWIAT
II.1. Jak dalece nasza rzeczywistość jest rzeczywista
II.2. Realność nie jest uchwytna
II.3. Einstein i ameba
II.4. Utopia pozytywizmu
II.5. Obrona tamtego świata
II.6. Gdzie jest "tamten świat"?
CZĘŚĆ TRZECIA. EWOLUCYJNA PRZYSZŁOŚĆ I DZIEŃ OSTATECZNY
III.1. Upiór w maszynie
III.2. Jak duch przyszedł na świat
III.3. Kosmiczne ramy
III.4. Ewolucja a zaświaty
Przypisy
Spis Treści / Dalej
OD WYDAWCY
Hoimar von Ditfurth znany jest dobrze czytelnikowi polskiemu z wydanych przez PIW książek
Dzieci wszechświata, Na początku był wodór i Duch nie spadł z nieba. Ten profesor psychiatrii i
neurologii na Uniwersytecie w Heidelbergu zajmuje się od dawna popularyzacją nauki uprawianą w
bardzo specyficzny, prowokujący sposób. Ditfurth stara się przybliżyć widzenie wszechświata jako
organicznej całości, jako ewoluującego układu mającego swoją przyczynę i cel. Posługując się dobrą
znajomością najnowszych odkryć fizyki, biologii, kosmologii, astronomii, etologii, tropi przejawy
porządku, organizacji i konsekwencji w kosmosie w poszukiwaniu jednej o nim prawdy, co prowadzi go
do śmiałych propozycji natury światopoglądowej.
Nie tylko z tego świata jesteśmy to książka będąca przejmującym dopowiedzeniem do znanej już
czytelnikowi polskiemu trylogii. Ditfurth, otwarcie przyznający się do wiary w Boga, stwierdza we
Wstępie, że książka ta "pisana jest w przekonaniu, że powiązanie religijnych i naukowych wypowiedzi
o świecie w jego jednolity obraz stało się obecnie realne; w przekonaniu, że takie powiązanie jest nią
tylko możliwe, lecz także pilnie potrzebne, aby w szerokich kręgach opinii publicznej położyć tamę
dalszemu zanikowi wiarygodności, na jaki w obecnej dobie narażone jest religijne posłannictwo...
Ponieważ autor jest przyrodnikiem, nie jest wykluczone, że przedstawienie teologicznych implikacji,
pomimo wszelkich starań, tu i ówdzie zawiera błędy. Jakkolwiek byłoby to ubolewania godne, nie
ucierpiałaby na tym sama zasada propozycji zawartej w książce".
Zachęcony tą samokrytyczną uwagą autora wydawca uważa za swój obowiązek przestrzec
czytelnika, że owe "teologiczne implikacje"zawarte w książce nie tyle są błędne, ile grzeszą
niejednokrotnie wyraźnie niedostateczną znajomością teologii i jej problemów. Odnosi się wrażenie, że
mimo pozorów Ditfurth nie śledzi dość dokładnie debaty teologicznej od dobrych kilkunastu lat,
zatrzymując się na etapie Bultmannowskiej "demitologizacji". Stąd niektóre sugestie, jakie kieruje pod
adresem teologów, są albo bardzo mętne, albo sprawiają wrażenie wyważania otwartych już przez
teologów drzwi, albo też wydają się naruszać substancję kościelnej doktryny. Dotyczy to przede
wszystkim dygresji na temat "absolutności"faktu wcielenia Chrystusa oraz nauczania o prymacie
człowieka w kosmosie. Na owe braki wskazuje też wyraźnie powierzchowna znajomość myśli o.
Teilharda de Chardin, który jako przyrodnik i teolog również widział świat jako proces ewolucji
radykalnie przekraczającej ramy świata materii ożywionej.
Ditfurth jest tylko przyrodnikiem. Jego książka jest intelektualną prowokacją – zarówno wobec
teologii, jak i przyrodoznawstwa – zaproszeniem do nowego spojrzenia na stare schematy, próbą
zainicjowania nowej fazy dyskusji nad możliwością jednej spójnej wizji świata. Zrodziła się z buntu
przeciw swoistej schizofrenii, jaką powoduje stosowanie różnych, nieprzetłumaczalnych wobec siebie
języków: języka wiary i języka nauki. Jest świadectwem intelektualnej odwagi i uczciwości uczonego i
chrześcijanina, który przeżywając świat jako spójną całość, próbuje to doświadczenie przełożyć na te
języki przynajmniej w niektórych szczegółach.
Nie miejsce tu na ocenę tej pasjonującej próby. Czytelnika, który po lekturze tej książki odczuje
pewien niedosyt i zechce dowiedzieć się czegoś bliżej o stanowisku, jakie wobec tych problemów
zajmują teologowie i filozofowie chrześcijańscy, odsyłamy do innych książek wydanych przez Instytut
Wydawniczy Pax, a w szczególności: N. M. Wildiersa Teologia i obraz świata oraz Ku
chrześcijańskiemu neohumanizmowi, E. L. Mascala Chrześcijańska koncepcja wszechświata oraz
Teologia a nauki przyrodnicze, R. T. Francoeura Horyzonty ewolucji, G. Maloneya Chrystus kosmiczny
oraz pism P. Teilharda de Chardin.
Wstecz / Spis Treści / Dalej
WSTĘP
Prawda Jest niepodzielna
Czy we Wszechświecie, który po kilku wiekach badań przyrodniczych zaczyna się ukazywać
naszemu rozumowi jako rzecz dająca się wyjaśnić, można jeszcze wierzyć w istnienie, a nawet w
czynną obecność jakiegoś Boga? To pytanie, proste, ale decydujące o wszystkim, stanowi tło tej
książki.
Dzisiaj rzadko stawia się to pytanie w formie tak bezpośredniej.1
Właściwie jest to dziwne, skoro
jednocześnie w całym świecie mówi się słusznie o konieczności "poszukiwania sensu". Ale jak można
w sposób przekonywający określić sens naszego bytu bez ustosunkowania się do owego wyjściowego
pytania? Bez względu na treść każdej jednostkowej odpowiedzi pewne jest, że nie można sensownie
mówić o sensie ludzkiej egzystencji bez wyraźnego zajęcia stanowiska w kwestii, czy nasz świat, a
więc naszą codzienną rzeczywistość, uważamy za zamkniętą w sobie i dającą się wyjaśnić samą z
siebie, czy też nie.
Teolodzy i przyrodnicy od dłuższego czasu już nie dyskutują poważnie nad tym, czy istnieje tylko
ten świat, czy też jest jakaś pozaświatowa rzeczywistość, jak od dawien dawna głoszą wszystkie
wielkie religie. Dyskusje ustały bynajmniej nie dlatego, że sprawa została rozstrzygnięta. Teolog z góry
zakłada istnienie tamtego świata (religia jest to przekonanie o realnym bycie pozaświatowej
rzeczywistości). Dla przyrodnika natomiast tamten świat w ogóle nie stanowi przedmiotu jego
rozważań (jest dlań najwyżej zjawiskiem psychologicznym lub religijno-społecznym).
Fakt, że obecnie między tymi dwoma obozami pozornie panuje pokój, nie oznacza wcale, aby po
wiekach zażartych polemik wreszcie nastąpiło jakieś uzgodnienie wspólnego stanowiska. Pokój
osiągnięto za pomocą kompromisu, a jest to wyłącznie skutek tego, że obie strony zmęczone długim
sporem ogłosiły, iż prawda jest podzielna.
W XIII wieku filozof Siger z Brabantu nauczał, że to, co dla wiary jest prawdą, dla rozumu może być
Podobnie jak "prawda (licencja) poetycka"przypisuje sobie prawo do własnej wartości, mimo że
nie chce mieć nic wspólnego z naszym codziennym pojęciem prawdy, tak – według poglądów wielu
współczesnych teologów, przede wszystkim protestanckich – "prawda religijna"różni się w sposób
zasadniczy od wszystkiego, co krytyczny rozum uznawać może za prawdziwe bądź fałszywe, 'za
możliwe do udowodnienia, bądź odrzucenia.3
Jednakże podczas gdy poetycka prawda nie udaje, że
jest czymś więcej niż tylko obrazową metaforą, prawda religijna rości sobie prawo do pełnej
egzystencjalnej wagi pierwotnego znaczenia tego pojęcia.
Tak więc teolodzy pokawałkowali prawdę i podzielili się nią z uczonymi. Widocznie sądzono, że
tylko dzięki temu uda się ominąć sprzeczności, których w teologicznym obozie obawiano się znacznie
bardziej niż po tamtej stronie.. Od tej chwili obowiązywały starannie, miałoby się nawet ochotę rzec,
bojaźliwie, przestrzegane granice kompetencji. Kiedy zajmujemy się sprawą sensu naszego życia czy
też rozważaniami nad naszą śmiertelnością, a także gdy pragniemy podporządkować nasze
zachowanie miarom dobra i zła – odpowiednich informacji udziela nam teolog. Kiedy natomiast
interesujemy się tajemnicą gwiezdnego nieba, budową materii, historią życia na Ziemi, wreszcie
zagadką funkcjonowania naszego mózgu – wskazuje się nam owe inne prawdy podlegające opiece
nauk przyrodniczych.
Teolodzy próbują nas, a także siebie, uspokoić twierdzeniem, że te dwie prawdy nie mają ze sobą
nic wspólnego. Dzięki temu oba obozy już nie wchodzą sobie w drogę. Przestano sobie wzajemnie
wyłapywać klientów, granice rewirów są ustalane na zasadzie wzajemnego porozumienia. Jedno jest
pewne, że pozwala to uniknąć wielu sporów.4
Warte zastanowienia jest jednak, czy właściwie teolog może się z czystym sumieniem pogodzić z
takim zrzuceniem z siebie obowiązku dalszego prowadzenia starego sporu. Czym może on
usprawiedliwić gotowość pozostawienia spraw "świata"uczonym przyrodnikom? Jak długo teolodzy
mają zamiar ignorować problemy rodzące się z tego, że w końcu obie prawdy, prawda naukowego
rozumu i prawda religii, muszą jednak wspólnie znaleźć sobie miejsce w głowach konkretnych
jednostek? Jak długo będą mogli wypierać krytyczne przeświadczenie, że gwałtowny wzrost utraty ich
autorytetu w oczach opinii publicznej jest nieuniknionym skutkiem rezygnacji z. uznania jednej jedynej
prawdy obejmującej w jednakowym stopniu ten i tamten świat.5
Jak długo jeszcze będą zamykać oczy na fakt, że przestali prawdziwie poważnie traktować ten
świat jako dzieło boskiego stworzenia, bo przecież musiałoby to znaczyć, że traktują poważnie
również całą naszą naukową wiedzę o tym świecie?
Inną rzeczą jest oświadczenie, że natura prawdy religijnej jest zupełnie odmienna od każdej
prawdy tego świata poznanej w wyniku intelektualnego wysiłku; inną zaś rzeczą konkretnie we
własnym życiu doświadczać, iż jest to jeden i ten sam świat, w jakim spotykają się lęk przed śmiercią i
wiedza o atomie, a także moralny niepokój wobec określonych struktur społecznych na tym świecie i
wiedza o historycznych przyczynach tych struktur. Czy ktoś, kto stanowczo głosi, że reprezentowana
przez niego prawda nie ma nic, i to absolutnie nic, wspólnego z rządzącymi tym światem logicznymi i
naturalnymi prawami, może się dziwić, gdy jego roszczenia do udziału w tym świecie natrafiają na
sceptyczną rezerwę?
Narzucając nam naukę o "dwóch prawdach"żąda się od nas, abyśmy żyli w świecie duchowo
rozszczepionym. W jednej połowie każe nam się wierzyć w to, co w drugiej musimy odrzucić z
przyczyn logicznych. A wobec niedoskonałości świeckiej połowy marny się orientować według tej
zupełnie innej prawdy, która – jak się nas zapewnia – nie ma absolutnie nic wspólnego z naturą tego
świata. Mamy się więc czuć odpowiedzialni za stany faktyczne w znajdującej się po tej stronie i
określonej ludzkim rozumem połowie świata, która jednak, jak się zaraz dodaje, w końcu nie ma
żadnego znaczenia.