jakim jest „Emmanuelle”. Z tejże okazji zrodziła się w głowie Alaina Stiritzky’ego (producenta
oryginału) idea nakręcenia wersji całkiem nowej, odświeżonej, będącej znakiem naszych czasów,
czyli klasycznego remake’u. Żeby ocenić, czy całe to przedsięwzięcie warte było swego zachodu
pozostaje nam tylko czekać, gdyż premiera filmu nie miała jeszcze miejsca. Jednak rzeczą najbardziej
interesującą, a zarazem wartą odnotowania, jest wydanie specjalnej kompilacji dokonanej ręką
prawdziwego fachowca - Claude Challe. Płyta ta, to nie wyłącznie zwykły zlepek mniej lub bardziej
pasujących utworów. Wręcz przeciwnie, to prawdziwy hołd złożony legendarnej postaci Emmanuelle,
pozostawiający daleko w tyle dziesiątki podobnych wydawnictw pokroju chill-out.
Zanurzając się w świat wykreowany przez Challe, zadziwia nie tylko profesjonalizm w doborze
utworów, lecz wręcz genialne wpasowanie się w klimat oryginalnego filmu. Jestem przekonany,
że nawet prawdziwy kompozytor-weteran muzyki filmowej nie wybrnąłby z tego zadania lepiej
niż Claude Challe. Różnorodność gatunkowa choć zauważalna, jest na tyle subtelna i delikatna,
że jako całość tworzy jeden obraz, doskonale złożony z wielu części. Na dodatek muzyka zawarta
na krążku jest tak wymowna i treściwa, iż każdy, kto choć raz widział „Emmanuelle” (1974) potrafiłby
powiązać wybraną kompozycję z odpowiednią sceną. Duża w tym zasługa logicznego rozplanowania
tracklisty, ale także DJ’ejskiego kunsztu francuskiego guru. Płyta zaczyna się i kończy jak dobra
opowieść, zabierając nas w podróż poprzez fascynujący świat namiętności oraz cielesnych uciech
- niewinnie, delikatnie, tajemniczo, aby w miarę powoli z utworu na utwór nabrać pikanterii,
egzotyki i swoistej dynamiki. Oczywiście, wszystko to odbywa się bez uciekania w niepotrzebne
skrajności i wyrywania poza senno-zmysłową stylistykę. Naprawdę trudno byłoby obecnie
znaleźć soundtrack, który mógłby w takim stopniu zlać się z samym filmem i brzmieć aż tak bajecznie
- paradoks polega na tym, iż nie mamy do czynienia ze soundtrack’iem.
Gatunki pomiędzy jakimi balansuje krążek to głównie chill-out, elementy ambient – w początkowych
partiach – z biegiem czasu nabierając stylistyki muzyki etno, szczypty world music - moment
fascynacji Emmanuelle nieznanym - aby pod sam koniec wymieszać się z lounge tak intensywnie
lansowanym w ciągu ostatnich lat. Właśnie te stopniowe przekształcanie, metamorfoza gatunkowa
są tu najciekawsze, gdyż umiejętnie integrują się z ekranowym pierwowzorem. Poniektóre
kompozycje to prawdziwe perełki, które nie dość, że obejmują większą część albumu, ale d
odatkowo pozostają w pamięci na długi czas, intensywnie oddziałując na wyobraźnię. Wystarczy
tylko raz wysłuchać: „7.M. – Jeremiah’Days”, „Laurent Dury – Aqua”, „Sherezade – Mon Palais
De Solitude” czy zniewalający „Mondomo – Penso Ascoltando” aby uświadomić sobie jaki
poziom to wydawnictwo reprezentuje. Jako ciekawostkę należy potraktować całkiem udane
odświeżenie motywu przewodniego Pierre Bachelet’a „Melodie d’amour chante le coeur d’Emmanuelle...”
w wykonaniu Nastasji Vermeer i Laurent Dury – dzięki temu nabrał zdecydowanie innego wymiaru.
Mimo, że to pierwsza cześć płyty odgrywa główne skrzypce, fascynuje i pociąga poprzez swą
mgiełkę tajemnicy, to jednak to co odnajdujemy dalej wcale nie należy klasyfikować jako gorsze.
Gdyby nie tego typu przeciwwaga, krążek utraciłby na wyrazistości, gubiąc po drodze swój zmysłowy charakter.
Na zakończenie można tylko życzyć twórcom nowej „Emmanuelle” powodzenia
i oczekiwać, iż to co zaprezentują w okrągłą rocznicę, będzie choćby w połowie tak
dobre jak płyta spod ręki Claude Challe.
Mikołaj Florczak