Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

Chamfort - Charaktery i anegdoty (1949 r.)

31-05-2014, 1:58
Aukcja w czasie sprawdzania nie była zakończona.
Cena kup teraz: 9.90 zł     
Użytkownik TwojeKsiazki
numer aukcji: 4201773142
Miejscowość Kraków
Wyświetleń: 5   
Koniec: 31-05-2014 02:01:13

Dodatkowe informacje:
Stan: Używany
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha

Chamfort - Charaktery i anegdoty (1949 r.)
ISBN
brak
Liczba stron
120
Oprawa
miękka
Rok wydania
Książka i Wiedza 1949
Stan książki
dst /zabrudzenia, zagięcia, podniszczona okładka, pieczątki
OD   TŁUMACZA
Kariera pisarska Chamforta jest dość paradoksalna. Był sławny za życia i jest sławny dziś; ale dla innych utworów. Współcześni nie znali tych jego pism, które znamy my; my znowuż nie czytamy tego, za co wielbili go współcześni. Był znanym, uznanym, nagradzanym autorem oficjalnych wypracowań akademickich, modnym pisarzem teatralnym, który wycisnął łzy z oczu samemu królowi, był Akademikiem przed czterdziestym rokiem życia; mimo to wątpię, czy doszłaby nas pamięć pana de Chamfort, gdyby po jego śmierci nie znaleziono w biurku garści papierów. Część tych papierów zagarnęły władze sądowe i te przepadły; część zachowała się. Były to luźne notatki, spostrzeżenia, refleksje, anegdoty, kreślone dla samego siebie, może jako materiał do jakiegoś dzieła. I to jest właściwie wszystko, co dziś żyje z Chamforta.
Mówiąc, że ta jego fizjonomia była nie znana współczesnym, wyraziłem się może nie dość ściśle. Była niewątpliwie znana, ale w szczupłym kręgu i raczej ustnie. W owym czasie — w epoce salonów — to wystarczało. Reputacja Chamforta opierała się w znacznej mierze na jego ciętych powiedzeniach, na jego obiegających dowcipach czy aforyzmach, na jego postawie filozoficznej wobec życia; a to wszystko właśnie znalazło wyraz w tych pośmiertnych papierach. Jego sarkazm, rozczarowanie, jego gryząca krytyka — to już zaczyn przyszłej rewolucji.
Protest Chamforta przeciw porządkowi społecznemu rozpoczął się — z jego urodzeniem. Był nieprawym synem, co więcej synem księdza. Urodzony w 1740 w pobliżu Clermont, ojca nie znał nigdy; matkę kochał z podwójną czułością. Oddany pod nazwiskiem Nicolas do kolegium jezuickiego, zdobywa wszystkie nagrody, w szczególności za łacińskie wiersze. Wychowawcy chcą go zatrzymać; namawiają go, aby został księdzem, wróżą świetną przyszłość; młody Nicolas odmawia — kocha życie, swobodę. Wyszedłszy z kolegium, klepie biedę, fabrykuje artykuły i kazania na sprzedaż, jest nauczycielem domowym; śliczny chłopiec rychło ściąga sympatię i zainteresowanie kobiet. „Myślicie, że to Adonis, a to Herkules, mówi o nim z uznaniem jedna z dam. W owym płochym wieku osiemnastym, gdzie kobiety rządzą wszystkim, taka rekomendacja to los! Niestety, zachodzi fakt, który podcina życie młodzieńca: nabawia się choroby, która będzie go nękać, mimo iż z przerwami, całe życie, choroby upokarzającej, okrutnej, która każe mu stronić od tego, co sercu jego było najdroższe. Choroba ta, obok rany nieprawego urodzenia, to wielkie źródło mizantropii Chamforta.
Nazywam go tym mianem, ponieważ pan Nicolas rychło przedzierzgnął się w pana de Chamfort: tego rodzaju dystyngowane pseudonimy, pobłażliwie tolerowane przez wielki świat, były zwyczajne w życiu literackim. A Chamfort, mimo że wciąż usuwał się od świata, żył w nim jednak ciągle. Jego mizantropia, jego odludzie ściągały doń ludzi o wyższej wartości, którzy w grze myśli szukali zaprawy dla mdłego życia dworu. Zabiegano się, aby mu pomóc nie urażając jego drażliwości. A pomocy Chamfort potrzebował, gdyż choroba poraziła jego zdolność pracy; zresztą w owej epoce literatura nie była źródłem dochodu; raczej pośrednio, przez pensje i synekury, do których wiodła najzręczniejszych.
W ciągu kilku lat młody Chamfort wystawia w teatrze błahą Młodą Indiankę, potem Kupca ze Smyrny; bierze nagrody Akademii za „pochwały" — rodzaj wówczas wysoko ceniony — Moliera i La Fontaine'a; sekretarzuje jakiś czas księciu de Conde, ale nie umie znieść  tego   przymusu; osiada opodal Paryża w Auteuil, aby tam wieść życie filozofa. Na chwilę zdaje się, że szczęście rozjaśni jego życie: poznaje kobietę, z którą łączy swoje losy i która we wszystkim odpowiada jego sercu; po pół roku kobieta ta umiera. Przyjaciele wiozą go do Holandii, aby go rozerwać; stopniowo Chamfort wraca do siebie. Pisze tragedię — taką jak wówczas pisali wszyscy — w stylu fałszywego Rasyna — pod tytułem Mustafa i Zeangir, i zostaje członkiem Akademii; wraca po trosze do świata, mieszkając u swego przyjaciela, hrabiego de Vaudreuil, gdzie żyje swobodnie, korzystając z towarzystwa lub zażywając samotności, którą bliscy umieją uszanować.
Zdawałoby się, że ten dawny ustrój społeczny dał pisarzowi wszystko, co mógł dać. Dał mu — dość lekko — sławę, reputację, zaszczyty, wcale pokaźne pensje i dochody, dopuścił go — niemal na stopie równości — do najświetniejszego grona... Mimo to Chamfort nienawidził tego ustroju. Nienawidził przywileju, który sprawia, że lada utytułowany dudek samym faktem urodzenia swego zajmuje wyżyny, na które człowiek bez nazwiska całym swoim geniuszem, charakterem, pracą nie wespnie się nigdy; nienawidził krzywd, niesprawiedliwości, nadużyć, w które, żyjąc pośród wielkiego świata, bardziej niż kto inny był wtajemniczony. Traktowanie milionów ludzi — całego narodu — jako mierzwę dla garstki uprzywilejowanych wydawało mu się potworne.
Ponieważ papiery znalezione po śmierci pisarza składały się z karteczek, na które rzucone były luźne myśli, przyjaciele, przystępując do ich wydania, podzielili je i ugrupowali wedle swego uznania. Podzielono je na dwie części: jednej dano tytuł Myśli i maksymy, drugiej Charaktery i anegdoty.
Myśli i maksymy, które może w przyszłości również włączę do tej Biblioteki, to są refleksje filozofa, ale filozofa w znaczeniu czysto życiowym. Interesują bystrością psychologiczną, olśniewają często jakąś świetną formułą myśli, ale nużą po trosze swoją manierą stoiczną i swoim ciasnym   pesymizmem.   To  ów  pesymizm,  który   sprawiał, że wielka jego przyjaciółka, pani Helvetius,  mawiała: „Kiedy rano porozmawiam z Chamfortem, zasmuci mnie na cały dzień". Jak na filozofa, Chamfort obserwował zbyt specjalny kącik świata i to obserwował go z nader niewdzięcznej pozycji. To świat dworaków, gdzie jeden czyha na miejsce drugiego, gdzie jedyną drogą jest pełzać i intrygować; gdzie zarówno zyskane jak chybione dobrodziejstwo staje się źródłem niesmaku i niechęci. Nienawidzić tego świata, nie móc się bez niego obejść, korzystać zeń i stroić się w togę wyższości, taka jest w gruncie postawa tego filozofa. Sądy potomnych brały nieraz za złe tę zgryźliwą gorycz człowiekowi nagradzanemu o wiele ponad wartość swojej produkcji literackiej; ale może właśnie poczucie, że produkcja ta nie była na wyżynie jego inteligencji, że jako pisarz nie dał swojej prawdziwej miary, było źródłem tego niezadowolenia ze świata, które było przede wszystkim niezadowoleniem z siebie? A może ten literat czuł się człowiekiem czynu, może krył w sobie ambicje męża stanu, prawodawcy, ministra i zżymał się na ustrój, który takich ludzi jak on nie dopuszczał do władzy? Oceniając te notatki, pamiętajmy zresztą, że nie były one wprost przeznaczone do druku, że kreślił je dla samego siebie: były to jego Trucizny, jak nazywał Sainte-Beuve swoje mordercze kajety. Bądź co bądź, ten niesmak, to zbrzydzenie sobą i drugimi dość charakterystyczne są dla tej kończącej się epoki.
Żywszą pozostała owa część pośmiertnej puścizny pisarza, którą zebrano pod tytułem Charaktery i anegdoty i którą daję oto czytelnikom Biblioteki Boya. Trudno o lepszy obraz epoki na tak szczupłej przestrzeni. Można by niemal rzec, że gdyby wszystko z owego schyłku XVIII wieku zaginęło, dałoby się odtworzyć go sobie z tych anegdot Chamforta, równie celnie dobranych jak świetnie zredagowanych. Król, dwór, duchowieństwo, wielki świat, kobiety, finanse, polityka, intrygi, fawory — wszystko przeplatane tą samą pesymistyczną filozofią, ale mniej tu nużącą, bo bardziej odżywioną faktem i rozjaśnioną dowcipem. Koniec epoki,
ginący świat — i ginący sprawiedliwie! Ten tom anegdot stał się dokumentem; ten mały tomik uczynił Chamforta najczęściej cytowanym z autorów i dał mu faktyczną nieśmiertelność, której nie zdołałaby mu zapewnić tytularna   nieśmiertelność   akademicka.
Dodajmy, iż z tego zbiorku anegdot raz po raz wyziera ku nam fizjognomia samego autora i że ów N..., którego poglądy i powiedzenia spotykamy na tych kartach tak często, jest przeważnie jego sobowtórem.
Warszawa, styczeń 1933."