CD ACTION 3 NUMERY 06/2012 03/2012 01/2012 NOWE!!!
CZASOPISMA SĄ NOWE W FOLII, NIGDY NIOE UŻYWANE Z PŁYTAMI DVD!!!!
CZERWIEC
Drakensang: The Dark Eye
Sięgając po Drakensanga, fani gatunku dostaną solidnego RPG-a, który uwiedzie ich dobrze opowiedzianą fabułą i mechaniką najeżoną kostkami, co jest tu oczywiście zaletą. Ta czwarta już z gier opartych na systemie The Dark Eye to znakomita odtrutka na różne wydumane biedaerpegi w postaci chociażby Mass Effecta. Gra ma równie duży dar przyciągania, co perspektywa picia na krzywy ryj w najlepszym krasnoludzkim wyszynku. Dawno już nie zdarzyło mi się utonąć w wirtualnym świecie na bite 12 godzin bez przerwy – a to o czymś świadczy. Zabawa ma rozmach i świetny, choć muszę przyznać, dość specyficzny klimat. Z całą pewnością Drakensanga można potraktować jako produkcję oldskulową, z tysiącami linii dialogowych, dziesiątkami rzutów obronnych, statystyk, umiejętności – słowem, wszystkiego tego, do czego przyzwyczaiły nas swego czasu Neverwinter Nights, Baldur’s Gate, a ostatnio także Wiedźmin. Nietrudno jednak zauważyć, że tytuł różni się nieco od wyżej wymienionych głównie za sprawą klimatu: jeśli szukasz tu soczystych odzywek Talara czy zimnego, wyrachowanego zła Jona Irenicusa, to się pewnie zawiedziesz. Aventuria nomen omen to kraina przygody, bez zbędnych kontrowersji w postaci hardkorowej zawartości dla dorosłych – wypisz wymaluj heroic fantasy. W pozytywnym odbiorze na pewno pomagają też liczne iskierki humoru. Obecny głównie w zadaniach pobocznych, strzępkach rozmów, jakie docierają do naszych uszu na ulicy i w dialogach, z niekiedy bardzo wyraźnie zarysowanymi postaciami, powoduje, że zabawa jest o wiele przyjemniejsza. Krasnolud chowający się ze wstydu w beczce ustawionej w krzakach i poszukiwania sztucznej brody dla niego czy świetne spotkanie po latach złodziejki i jej nieumarłego już kompana to tylko część fabularnych mrugnięć okiem scenarzystów. Dużo tu elementów kojarzonych z płaszczem i szpadą, trochę rubasznych, ale wywołujących uśmiech celnością przepychanek słownych, nawet pomiędzy członkami twojej drużyny. Tak czy inaczej: duży plus tak za wciągający główny wątek, jak i naprawdę zróżnicowane zadania poboczne! Gregu Drakensang: Phileasson's Secret Ci, którzy w świecie The Dark Eye czują się jak w domu, na pewno skojarzą niejakiego Phileassona. Ten postawny chłop, awanturnik, a przede wszystkim największy bohater całej krainy, stał się równocześnie główną postacią dodatku – tak, zgadliście – opatrzonego jego nazwiskiem. Ten dodatek to DLC dla niepoznaki ubrane w tradycyjne opakowanie. Trzeba więc odszukać podstawkę, stare sejwy, a potem rozwiązać największą zagadkę: jak w ogóle dostać się do tego, co oferuje rozszerzenie. Przyznaję, pomogłem sobie internetem, bo w pudełku żadnej instrukcji nie ma. W skrócie: trzeba zagadać do portowego ciecia, on zleca nam quest otwierający drogę do elfiego miasta Tie'Shianna i przygody, która rozgrywa się 3 milenia wcześniej. Widok, który ukaże się nam po wskoczeniu w portal, to w zasadzie najmocniejsza strona dodatku. Wspomniane miasto wysokich elfów to jedna z najładniejszych lokacji, jakie widziałem w świecie Aventurii. Stylizowana na starożytny Egipt zaskakuje pięknem i klimatem odbiegającym od tego, co znamy z podstawki. Gregu Drakensang: The River of Time The River of Time jest prequelem pierwszej części. Jeśli zdążyłeś polubić występującego tam Forgrimma, ucieszy cię, że to on jest narratorem „dwójki”: wszystkie wydarzenia, które przyjdzie ci zobaczyć, ten krasnolud opowiada, siedząc przy ogniu, zapewne z kuflem w ręku. Jako że mamy do czynienia z chwalebnymi czynami, które dzieją się dużo wcześniej niż to, co widzieliśmy w „jedynce”, nic nie stracisz. Wprost przeciwnie! Niejaki Ardo, którego śmierć była kołem zamachowym tamtej historii, tutaj jest cały, zdrowy i macha mieczem nie gorzej niż jego krasnoludzki kompan, Forgrimm, toporem. A gdzie tu jest miejsce dla gracza?Tradycyjnie już dla tego rodzaju gier rozpoczynasz cherlawym obwiesiem, któremu łaskawy los daje szansę zostać herosem i uratować świat. Na początku, rzecz jasna, tworzysz swojego bohatera, co można rozwiązać dwojako: albo wybrać jeden z 22 archetypów (są tu dwa nowe: barbarzyńca i geomanta), albo przejść do trybu eksperckiego, który pozwoli zaszaleć z dziesiątkami współczynników. Kreowanie postaci sprowadza się tutaj do rozdzielania punktów między cały szereg tabelek: umiejętności, umiejętności bojowych, cech, wartości bazowych, zaklęć, w końcu – ujętych w ramy odpowiednich premii wad i zalet. Jest tego od groma i każdy fan takiej zabawy będzie zadowolony.Jeśli chodzi o sam gameplay, Drakensang jest tym, co można określić mianem dobrego, klasycznego rolpleja. Patrząc ogólnie, The River of Time to godny następca pierwszej części i świetny rolplej. Ucieszą się z niego zwolennicy klasycznych rozwiązań, które może i są miejscami przestarzałe, jednak sprawiają, że grając, poczujesz klimat minionych, wielkich erpegów. Tego typu rozrywka nie wszystkim przypadnie do gustu, niemniej jeśli jesteś bestią, która na kostkach straciła niejeden komplet zębów, to The River of Time po prostu musisz zobaczyć. Gregu Hydrophobia: Prophecy Przygoda rozgrywa się na pokładzie ogromnego statku, który w wyniku wizyty terrorystów zaczyna mieć drobne problemy ze szczelnością. Bohaterką jest Kate Wilson, jednak to nie ona błyszczy na pierwszym planie, a woda (której, jak na ironię, Kate panicznie się boi) i odpowiadający za jej naturalne zachowanie silnik HydroEngine. Żywioł manifestuje swoją kapryśną naturę na każdym kroku. Ciecz przeciskająca się przez szczeliny w ścianach co najwyżej zachlapie nam kamerę, ale już otwarcie grodzi skutkuje podniesieniem poziomu wody w całym korytarzu i porwaniem w wirującym tańcu wszystkich przedmiotów zalegających na jej drodze. Mimo pewnych uproszczeń trzeba przyznać, że wygląda to naprawdę solidnie. W momencie, gdy woda wlewa się z impetem do nowej lokacji, jej powierzchnia nigdy nie jest płaska niczym blat stołu. Uderza o ściany i kołysze się, tworząc naturalne fale, zaś bohaterka w wiarygodny sposób poddaje się sile natury. Z wizytówką gry powiązano większość pojawiających się zagadek środowiskowych (np. zalewanie pomieszczenia w celu ugaszenia płomieni, podtopienia przeciwników lub dostania się na wyższą platformę). Łamigłówki, choć miejscami pomysłowe, nie nastręczają zbyt wielu problemów. Oprócz zabaw z żywiołem, włamywania się do rozmaitych terminali i skanowania otoczenia zmyślnym urządzeniem znalazło się też miejsce dla kilku drobnych wtrętów zręcznościowych. Próby utrzymania równowagi na cienkiej kładce czy wspinanie się po wystających elementach instalacji nie są może szczególnie odkrywcze, ale pozwalają oderwać się na moment od właściwej rozgrywki. Eugeniusz Siekiera Zombie Driver Pomysł na rozgrywkę już w momencie zapowiedzi zwrócił moją uwagę na ten tytuł. To, w uproszczeniu, pierwsze GTA połączone z filmem „Noc żywych trupów”. Oglądając akcję z lotu ptaka, kierujesz samochodem (najpierw taksówką, potem także innymi pojazdami), ratując ocalałych z epidemii zombizmu, która wybuchła w pewnym nadmorskim mieście. Samochód to dobre narzędzie do walki z żywymi trupami – przejeżdżając je, pozostawia za sobą krwawe plamy. Ale kiedy przeciwników jest za dużo – a zombiaki mają skłonność do przemieszczania się w hordach – nie jest on gwarancją bezpieczeństwa. Dlatego też na kierowanym pojeździe można zainstalować różnego rodzaju bronie: karabiny maszynowe, miotacz płomieni, wyrzutnię rakiet. Warto także nauczyć się dobrze i szybko prowadzić auto – dobrze po to, by omijać co większe grupy zombiaków, a szybko dlatego, że wiele misji nakłada na gracza ograniczenie czasowe. To połączenie – samochodówki z widokiem z lotu ptaka oraz setek przeciwników, których można przejechać, ustrzelić i spalić – to strzał w dziesiątkę. Znając profil psychologiczny typowego gracza (hej, sam jestem jednym z nich!), trudno mi wyobrazić sobie osobnika, w którym możliwość przejechania zombiaka taksówką wyposażoną w miotacz płomieni nie wzbudziłaby żywszego krążenia krwi. Hut MARZEC
Sięgając po Drakensanga, fani gatunku dostaną solidnego RPG-a, który uwiedzie ich dobrze opowiedzianą fabułą i mechaniką najeżoną kostkami, co jest tu oczywiście zaletą. Ta czwarta już z gier opartych na systemie The Dark Eye to znakomita odtrutka na różne wydumane biedaerpegi w postaci chociażby Mass Effecta. Gra ma równie duży dar przyciągania, co perspektywa picia na krzywy ryj w najlepszym krasnoludzkim wyszynku. Dawno już nie zdarzyło mi się utonąć w wirtualnym świecie na bite 12 godzin bez przerwy – a to o czymś świadczy. Zabawa ma rozmach i świetny, choć muszę przyznać, dość specyficzny klimat. Z całą pewnością Drakensanga można potraktować jako produkcję oldskulową, z tysiącami linii dialogowych, dziesiątkami rzutów obronnych, statystyk, umiejętności – słowem, wszystkiego tego, do czego przyzwyczaiły nas swego czasu Neverwinter Nights, Baldur’s Gate, a ostatnio także Wiedźmin. Nietrudno jednak zauważyć, że tytuł różni się nieco od wyżej wymienionych głównie za sprawą klimatu: jeśli szukasz tu soczystych odzywek Talara czy zimnego, wyrachowanego zła Jona Irenicusa, to się pewnie zawiedziesz. Aventuria nomen omen to kraina przygody, bez zbędnych kontrowersji w postaci hardkorowej zawartości dla dorosłych – wypisz wymaluj heroic fantasy. W pozytywnym odbiorze na pewno pomagają też liczne iskierki humoru. Obecny głównie w zadaniach pobocznych, strzępkach rozmów, jakie docierają do naszych uszu na ulicy i w dialogach, z niekiedy bardzo wyraźnie zarysowanymi postaciami, powoduje, że zabawa jest o wiele przyjemniejsza. Krasnolud chowający się ze wstydu w beczce ustawionej w krzakach i poszukiwania sztucznej brody dla niego czy świetne spotkanie po latach złodziejki i jej nieumarłego już kompana to tylko część fabularnych mrugnięć okiem scenarzystów. Dużo tu elementów kojarzonych z płaszczem i szpadą, trochę rubasznych, ale wywołujących uśmiech celnością przepychanek słownych, nawet pomiędzy członkami twojej drużyny. Tak czy inaczej: duży plus tak za wciągający główny wątek, jak i naprawdę zróżnicowane zadania poboczne! Gregu
Drakensang: Phileasson's Secret
Ci, którzy w świecie The Dark Eye czują się jak w domu, na pewno skojarzą niejakiego Phileassona. Ten postawny chłop, awanturnik, a przede wszystkim największy bohater całej krainy, stał się równocześnie główną postacią dodatku – tak, zgadliście – opatrzonego jego nazwiskiem. Ten dodatek to DLC dla niepoznaki ubrane w tradycyjne opakowanie. Trzeba więc odszukać podstawkę, stare sejwy, a potem rozwiązać największą zagadkę: jak w ogóle dostać się do tego, co oferuje rozszerzenie. Przyznaję, pomogłem sobie internetem, bo w pudełku żadnej instrukcji nie ma. W skrócie: trzeba zagadać do portowego ciecia, on zleca nam quest otwierający drogę do elfiego miasta Tie'Shianna i przygody, która rozgrywa się 3 milenia wcześniej. Widok, który ukaże się nam po wskoczeniu w portal, to w zasadzie najmocniejsza strona dodatku. Wspomniane miasto wysokich elfów to jedna z najładniejszych lokacji, jakie widziałem w świecie Aventurii. Stylizowana na starożytny Egipt zaskakuje pięknem i klimatem odbiegającym od tego, co znamy z podstawki. Gregu
Drakensang: The River of Time
The River of Time jest prequelem pierwszej części. Jeśli zdążyłeś polubić występującego tam Forgrimma, ucieszy cię, że to on jest narratorem „dwójki”: wszystkie wydarzenia, które przyjdzie ci zobaczyć, ten krasnolud opowiada, siedząc przy ogniu, zapewne z kuflem w ręku. Jako że mamy do czynienia z chwalebnymi czynami, które dzieją się dużo wcześniej niż to, co widzieliśmy w „jedynce”, nic nie stracisz. Wprost przeciwnie! Niejaki Ardo, którego śmierć była kołem zamachowym tamtej historii, tutaj jest cały, zdrowy i macha mieczem nie gorzej niż jego krasnoludzki kompan, Forgrimm, toporem. A gdzie tu jest miejsce dla gracza?Tradycyjnie już dla tego rodzaju gier rozpoczynasz cherlawym obwiesiem, któremu łaskawy los daje szansę zostać herosem i uratować świat. Na początku, rzecz jasna, tworzysz swojego bohatera, co można rozwiązać dwojako: albo wybrać jeden z 22 archetypów (są tu dwa nowe: barbarzyńca i geomanta), albo przejść do trybu eksperckiego, który pozwoli zaszaleć z dziesiątkami współczynników. Kreowanie postaci sprowadza się tutaj do rozdzielania punktów między cały szereg tabelek: umiejętności, umiejętności bojowych, cech, wartości bazowych, zaklęć, w końcu – ujętych w ramy odpowiednich premii wad i zalet. Jest tego od groma i każdy fan takiej zabawy będzie zadowolony.Jeśli chodzi o sam gameplay, Drakensang jest tym, co można określić mianem dobrego, klasycznego rolpleja. Patrząc ogólnie, The River of Time to godny następca pierwszej części i świetny rolplej. Ucieszą się z niego zwolennicy klasycznych rozwiązań, które może i są miejscami przestarzałe, jednak sprawiają, że grając, poczujesz klimat minionych, wielkich erpegów. Tego typu rozrywka nie wszystkim przypadnie do gustu, niemniej jeśli jesteś bestią, która na kostkach straciła niejeden komplet zębów, to The River of Time po prostu musisz zobaczyć. Gregu
Hydrophobia: Prophecy
Przygoda rozgrywa się na pokładzie ogromnego statku, który w wyniku wizyty terrorystów zaczyna mieć drobne problemy ze szczelnością. Bohaterką jest Kate Wilson, jednak to nie ona błyszczy na pierwszym planie, a woda (której, jak na ironię, Kate panicznie się boi) i odpowiadający za jej naturalne zachowanie silnik HydroEngine. Żywioł manifestuje swoją kapryśną naturę na każdym kroku. Ciecz przeciskająca się przez szczeliny w ścianach co najwyżej zachlapie nam kamerę, ale już otwarcie grodzi skutkuje podniesieniem poziomu wody w całym korytarzu i porwaniem w wirującym tańcu wszystkich przedmiotów zalegających na jej drodze. Mimo pewnych uproszczeń trzeba przyznać, że wygląda to naprawdę solidnie. W momencie, gdy woda wlewa się z impetem do nowej lokacji, jej powierzchnia nigdy nie jest płaska niczym blat stołu. Uderza o ściany i kołysze się, tworząc naturalne fale, zaś bohaterka w wiarygodny sposób poddaje się sile natury. Z wizytówką gry powiązano większość pojawiających się zagadek środowiskowych (np. zalewanie pomieszczenia w celu ugaszenia płomieni, podtopienia przeciwników lub dostania się na wyższą platformę). Łamigłówki, choć miejscami pomysłowe, nie nastręczają zbyt wielu problemów. Oprócz zabaw z żywiołem, włamywania się do rozmaitych terminali i skanowania otoczenia zmyślnym urządzeniem znalazło się też miejsce dla kilku drobnych wtrętów zręcznościowych. Próby utrzymania równowagi na cienkiej kładce czy wspinanie się po wystających elementach instalacji nie są może szczególnie odkrywcze, ale pozwalają oderwać się na moment od właściwej rozgrywki. Eugeniusz Siekiera
Zombie Driver
Pomysł na rozgrywkę już w momencie zapowiedzi zwrócił moją uwagę na ten tytuł. To, w uproszczeniu, pierwsze GTA połączone z filmem „Noc żywych trupów”. Oglądając akcję z lotu ptaka, kierujesz samochodem (najpierw taksówką, potem także innymi pojazdami), ratując ocalałych z epidemii zombizmu, która wybuchła w pewnym nadmorskim mieście. Samochód to dobre narzędzie do walki z żywymi trupami – przejeżdżając je, pozostawia za sobą krwawe plamy. Ale kiedy przeciwników jest za dużo – a zombiaki mają skłonność do przemieszczania się w hordach – nie jest on gwarancją bezpieczeństwa. Dlatego też na kierowanym pojeździe można zainstalować różnego rodzaju bronie: karabiny maszynowe, miotacz płomieni, wyrzutnię rakiet. Warto także nauczyć się dobrze i szybko prowadzić auto – dobrze po to, by omijać co większe grupy zombiaków, a szybko dlatego, że wiele misji nakłada na gracza ograniczenie czasowe. To połączenie – samochodówki z widokiem z lotu ptaka oraz setek przeciwników, których można przejechać, ustrzelić i spalić – to strzał w dziesiątkę. Znając profil psychologiczny typowego gracza (hej, sam jestem jednym z nich!), trudno mi wyobrazić sobie osobnika, w którym możliwość przejechania zombiaka taksówką wyposażoną w miotacz płomieni nie wzbudziłaby żywszego krążenia krwi. Hut
MARZEC
Ghost Recon: Advanced Warfighter 2
Fabuła nawiązuje do poprzedniego GRAW-a i... jest w miarę normalna. Mamy złych Meksykanów, którzy chcą przejąć władzę, a przy okazji zrobić bum Wujowi Samowi, dobrych Meksykanów, którzy próbują pokrzyżować plany złym Meksykanom, oraz siły specjalne, które Wuj Sam przysłał dobrym Meksykanom do pomocy. Do tego dochodzi brudna bomba, pakistańskie rakiety, panamski kanał i ogólna rozpierducha, w środku której wylądujemy. A, jeszcze jedno – wbrew licznym powtórzeniom walczyć będziemy nie tylko w Meksyku, ale również po tej lepszej stronie granicy. Brzmi fajnie, prawda?Jeśli lubisz szybkie strzelanki, GRAW 2 może cię zainteresować jedynie na najniższym poziomie trudności, ale ogólnie rzecz biorąc – niewiele stracisz, jeżeli w niego nie zagrasz. Gdy jednak lubisz taktyczne wyzwania i realizm, poczujesz się jak w domu! W przeciwieństwie do Rainbow Six, najnowszy Ghost Recon zmierza właśnie w kierunku realizmu. I robi to w bardzo dobrym stylu. Allor
Saw
Opowieść osadzona jest pomiędzy wydarzeniami z pierwszej i drugiej odsłony filmu, zaś bohaterem, którym przyjdzie nam pokierować, jest detektyw David Tapp, który traci poczucie rzeczywistości i własną rodzinę, a koniec końców staje się kolejną ofiarą szaleńca. Role myśliwego i zwierzyny odwracają się, my zaś, by przeżyć, będziemy musieli grać wedle zasad nakreślonych przez przeciwnika.Zgodnie z przedpremierowymi obietnicami kręgosłupem rozgrywki są łamigłówki. I choć nie udało się ustrzec powtarzalności stawianych przed nami wyzwań, są one najjaśniejszym punktem gry. Już jedno z pierwszych zadań daje nadzieję na ciekawą kampanię. By wydostać się z łazienki, trzeba znaleźć kod do kłódki, ten zaś jest wymalowany na drzwiach kolejnych kabin. Szkopuł w tym, że gdy spojrzeć nań z bliska, okazuje się niekompletny. Należy odczytać go w lustrzanym odbiciu, na dodatek stojąc w określonym punkcie, bowiem brakujące fragmenty cyfr znajdziemy nie gdzie indziej, a na wspomnianym zwierciadle właśnie. Zadanie, które nie powinno nastręczać nikomu problemów, ale ciekawie zrealizowane. Słowem – dokładnie tak, jak powinno wyglądać w survival horrorze. Eugeniusz Siekiera
Company of Heroes: Tales of Valor
Company of Heroes, zdaniem wielu najlepszy RTS osadzony w realiach drugiej wojny światowej, właśnie doczekał się drugiego dodatku. Chwała Bohaterom nie wymaga do działania podstawki, a oferuje trzy kampanie i tyleż nowych trybów multi. Pierwsza sprawa to tryb single. Do faktu, że do aktywacji niezbędne jest połączenie z internetem, zdążyłem się już przyzwyczaić, ale problem w tym, że logowanie się online jest obowiązkowe za każdym razem. W dodatku, wbrew informacjom podawanym przy rejestracji, wcale nie sprawia to, że można odłożyć płytę na półkę – ta też jest niezbędna. Dobrze przynajmniej, że wszystko to odbywało się bez problemów, co ostatnio wcale takie oczywiste nie jest. Po uruchomieniu gry i przejściu do głównego menu możemy się na własne oczy przekonać, ile tracimy, nie mając podstawki i poprzedniego dodatku – bo związane z nimi opcje są nieaktywne. Na szczęście z sześciu kampanii trzy i tak są dostępne. Odbiór gry zależy od tego, czego od CoH oczekujecie. Drugi, samodzielny add on bowiem bardzo mocno stawia na akcję, co nie każdemu musi przypaść do gustu. W dodatku przygotowany został przede wszystkim z myślą o graniu w sieci. A to sprawia, że fani zmagań solo tudzież osobnicy lubujący się w taktyce mogą się poczuć mocno rozczarowani. Al
STYCZEŃ
Saints Row 2
Stanąć do walki z GTA IV i zejść z ringu o własnych siłach – niewykonalne? Nie do końca. Saints Row 2 udowadnia, że można nawiązać walkę z Rockstarem. Pod pewnymi względami GTA IV jest niedoścignione, jednak w niektórych kwestiach SR2 wyprzedziło mistrza. Różnicę klas dzielącą GTA IV i Saints Row 2 pod względem wykonania widać gołym okiem. Cóż, mało kto może podskoczyć 100 mln dolarów wydanym przez studio Rockstar na produkcję „czwórki”. Gra Volition jest brzydsza, słabiej doszlifowana pod względem technicznym, ścieżka dźwiękowa robi nieco mniejsze wrażenie, a fabuła i dialogi – choć niezłe – wyszły spod palców scenarzystów marniejszej klasy niż ci, na których pozwolić sobie mogli twórcy GTA. Saints Row 2 nadrabia na innym froncie, tym, który niekoniecznie wymaga inwestowania ogromnych środków – grywalności. Produkcja jest w sympatyczny sposób szalona, przegięta, bezpretensjonalna (nie sili się na trudną do uzyskania hollywoodzką filmowość i niekonsekwentny realizm GTA IV) i naładowana ogromną liczbą atrakcji, co sprawia, że długie godziny świetnej zabawy mijają przy niej bardzo szybko.CormaC Machinarium Machinarium to przygodówka typu point’n’click, ale dzięki paru rozwiązaniom jest oryginalna i na swój sposób niepowtarzalna. To bajeczna, wciągająca, ciekawa, zabawna i niesamowicie dopracowana produkcja. W grze kierujemy losami małego, sympatycznego robota, który na samym początku ląduje na wysypisku śmieci. Tam musi zebrać się, za przeproszeniem, do kupy i wrócić do miasta, z którego został wywieziony. Przechodząc przez kolejne lokacje, poznajemy historię bohatera, która pojawia się w postaci animowanych dymków ze wspomnieniami. Ciekawostką jest to, że cała akcja przebiega nietypowo dla przygodówek – praktycznie bez słów. Ale nie jest to bynajmniej utrudnieniem. Nasz bohater komunikuje się za pomocą uniwersalnych gestów, symboli i dźwięków. Nawet podpowiedzi są wykonane w formie animacji lub rysunków. Ghost Blood Bowl: Legendary Edition Blood Bowl to gra potrójna – komputerowa adaptacja kultowej planszówki odwzorowującej fikcyjną dyscyplinę sportową. Jej twórcami są odpowiednio: francuskie Cyanide, brytyjskie Games Workshop oraz... rasy inteligentne Starego Świata Warhammer Fantasy. To właśnie tam, jak mówią kroniki, narodził się futbol, w którym przyłożenie odnosić się może zarówno do piłki, jak i gracza. W pierwszym przypadku zdobywany jest punkt, w drugim – któryś z walczących traci przytomność. Innymi słowy, Blood Bowl to sport iście ekstremalny, w którym wszystkie chwyty są dozwolone. Nie można tylko kopać leżących... kiedy sędzia patrzy. Wersja Legendary Edition zwiększa liczbę dostępnych ras z 9 do 20, każda z indywidualnym stylem gry, taktyką i unikatowymi umiejętnościami. Wprowadzone są też nowe stadiony oraz rozwinięta jest fabuła. Gem TrustPort Antivirus 2012 Jeden z bardziej skutecznych antywirusów komercyjnych. Zapewnia kompaktową ochronę komputera przed wirusami, robakami, trojanami, programami szpiegującymi oraz innym złośliwym oprogramowaniem. Do zamieszczonej w piśmie wersji pobrać można 6-miesięczną licencję o wartości 43 zł, uprawniającą do użytkowania antywirusa w domu, do celów niekomercyjnych.
Stanąć do walki z GTA IV i zejść z ringu o własnych siłach – niewykonalne? Nie do końca. Saints Row 2 udowadnia, że można nawiązać walkę z Rockstarem. Pod pewnymi względami GTA IV jest niedoścignione, jednak w niektórych kwestiach SR2 wyprzedziło mistrza. Różnicę klas dzielącą GTA IV i Saints Row 2 pod względem wykonania widać gołym okiem. Cóż, mało kto może podskoczyć 100 mln dolarów wydanym przez studio Rockstar na produkcję „czwórki”. Gra Volition jest brzydsza, słabiej doszlifowana pod względem technicznym, ścieżka dźwiękowa robi nieco mniejsze wrażenie, a fabuła i dialogi – choć niezłe – wyszły spod palców scenarzystów marniejszej klasy niż ci, na których pozwolić sobie mogli twórcy GTA. Saints Row 2 nadrabia na innym froncie, tym, który niekoniecznie wymaga inwestowania ogromnych środków – grywalności. Produkcja jest w sympatyczny sposób szalona, przegięta, bezpretensjonalna (nie sili się na trudną do uzyskania hollywoodzką filmowość i niekonsekwentny realizm GTA IV) i naładowana ogromną liczbą atrakcji, co sprawia, że długie godziny świetnej zabawy mijają przy niej bardzo szybko.CormaC
Machinarium
Machinarium to przygodówka typu point’n’click, ale dzięki paru rozwiązaniom jest oryginalna i na swój sposób niepowtarzalna. To bajeczna, wciągająca, ciekawa, zabawna i niesamowicie dopracowana produkcja. W grze kierujemy losami małego, sympatycznego robota, który na samym początku ląduje na wysypisku śmieci. Tam musi zebrać się, za przeproszeniem, do kupy i wrócić do miasta, z którego został wywieziony. Przechodząc przez kolejne lokacje, poznajemy historię bohatera, która pojawia się w postaci animowanych dymków ze wspomnieniami. Ciekawostką jest to, że cała akcja przebiega nietypowo dla przygodówek – praktycznie bez słów. Ale nie jest to bynajmniej utrudnieniem. Nasz bohater komunikuje się za pomocą uniwersalnych gestów, symboli i dźwięków. Nawet podpowiedzi są wykonane w formie animacji lub rysunków. Ghost
Blood Bowl: Legendary Edition
Blood Bowl to gra potrójna – komputerowa adaptacja kultowej planszówki odwzorowującej fikcyjną dyscyplinę sportową. Jej twórcami są odpowiednio: francuskie Cyanide, brytyjskie Games Workshop oraz... rasy inteligentne Starego Świata Warhammer Fantasy. To właśnie tam, jak mówią kroniki, narodził się futbol, w którym przyłożenie odnosić się może zarówno do piłki, jak i gracza. W pierwszym przypadku zdobywany jest punkt, w drugim – któryś z walczących traci przytomność. Innymi słowy, Blood Bowl to sport iście ekstremalny, w którym wszystkie chwyty są dozwolone. Nie można tylko kopać leżących... kiedy sędzia patrzy. Wersja Legendary Edition zwiększa liczbę dostępnych ras z 9 do 20, każda z indywidualnym stylem gry, taktyką i unikatowymi umiejętnościami. Wprowadzone są też nowe stadiony oraz rozwinięta jest fabuła. Gem
TrustPort Antivirus 2012
Jeden z bardziej skutecznych antywirusów komercyjnych. Zapewnia kompaktową ochronę komputera przed wirusami, robakami, trojanami, programami szpiegującymi oraz innym złośliwym oprogramowaniem. Do zamieszczonej w piśmie wersji pobrać można 6-miesięczną licencję o wartości 43 zł, uprawniającą do użytkowania antywirusa w domu, do celów niekomercyjnych.