Po średnim World at War i słabym Modern Warfare 2 nie spodziewałem się niczego dobrego po nowej odsłonie Call of Duty. Ba, byłem do niej strasznie sceptycznie nastawiony, a zachowanie Activision, które na każdym kroku tylko patrzy jak wydoić graczy z kasy, coraz to bardziej potęgowało moją niechęć. Przyznam się, że już długo przed premierą Black Ops planowałem wytknąć tej produkcji jak najwięcej błędów, przetestować ją na 200% i zrugać za każde potknięcie. A to wszystko dlatego, że Bobby Kotick i spółka zaczęła robić z ludzi idiotów, oferując beznadziejny support, zaglądając coraz to głębiej do naszych portfeli, a graczom nawet kazano cieszyć się, że w ogóle coś robią.
W zasadzie przez ostatnie lata dostawaliśmy kolejne części serii, które gdyby nie nazwa to zostałyby odebrane jako zwykłe przeciętniaki. Wysokie noty leciały za logo na pudełku, a nie za zawartość, do czego część redaktorów pół żartem, pół serio się przyznawało (tak, w polskich mediach także ten trend panował). Zatem najnowsze dzieło Treyarch nie miało ze mną łatwego zadania, stwierdziłem, że ich twórczość musi mnie wgnieść w fotel abym znowu spojrzał z uznaniem na Call of Duty. I wiecie co... Bardzo miło zostałem zaskoczony, bowiem Black Ops to kawał świetnego shootera, który można dumnie porównywać do pierwszego Modern Warfare.
Nie wiem jak Wy ale ja lubię pozytywne rozczarowania i cieszę się, że mogę w tej recenzji pisać praktycznie o samych superlatywach. Zacznijmy od fabuły, która w końcu jest intrygująca oraz wciągająca już od pierwszych sekund zabawy. Akcja gry dzieje się w czasach Zimnej Wojny, zaś my wcielamy się w dwóch bohaterów - Alexa Masona oraz Jasona Hudsona. Black Ops na dzień dobry serwuje nam klimatyczne wprowadzenie. Jako Mason budzimy się przykuci do fotela, a wokół nas jest tylko aparatura medyczna i pełno monitorów. Po krótkiej chwili orientujemy się, że jesteśmy w czymś co można nazwać pokojem przesłuchań, zaś jacyś obcy ludzie chcą od nas wyciągnąć nieco informacji. Na początku nie wiemy kompletnie nic, po co nas przetrzymują, jak się tutaj znaleźliśmy oraz kto za tym wszystkim stoi. Jedyne co jest pewne to fakt, że ciągle słyszymy w naszej głowie ciąg różnych numerów, których znaczenie chce poznać nasz oprawca.
Alex jednak nie jest w stanie sobie nic przypomnieć, stąd też jesteśmy zmuszeni powrócić wspomnieniami do zadań jakie przez ostatnie lata zostały nam powierzone. W ten oto sposób gracz przeskakuje pomiędzy różnymi wydarzeniami oraz okresami czasu. Dzięki temu nie ma tutaj ani grama monotonii. Nie chcę zbytnio rozpisywać się na temat tego jakie misje przyjdzie nam wykonać, bowiem są one na tyle ciekawe, że zepsułbym Wam tylko zabawę i momenty zaskoczenia. Mogę tylko wspomnieć, że jednym z naszych pierwszych celów jest Fidel Castro, czyli przyjdzie nam odwiedzić egzotyczną Kubę.
Sam sposób przedstawienia historii jest czymś zupełnie nowym w serii Call of Duty. Nasi bohaterowie nie są już anonimowymi niemowami. Odzywają się, mają własny charakter, widzimy jak wyglądają. Nareszcie możemy utożsamiać się z osobą, której poczynaniami sterujemy, dzięki takiemu zabiegowi rozgrywka jest nieporównywalnie ciekawsza. Z przyjemnością pokonujemy kolejne poziomy aby dowiedzieć się co będzie dalej. Takiego odczucia nie miałem jeszcze w żadnej odsłonie tejże serii, zazwyczaj kończyło się każde zadanie z marszu, bo było po prostu dużo akcji. Nie miało to nic wspólnego z otoczką fabularną.