Fragmenty artykułów:
Promienisty uśmiech. Rozmowa z Katarzyną Pakosińską (fragment).
Często popełniam jakieś faux pas. Wynika to może z mojej spontanicznej natury. Taka najbardziej zapamiętana wpadka wydarzyła się w Petrykozach, w posiadłości pana Wojciecha Siemiona, kiedy zaczynałam swoją pracę w teatrze. Bardzo podekscytowana, jak każdy nastolatek, byłam w teatrze z prawdziwymi aktorami, obok mnie Andrzej Chyra, Robert Rozmus, Wojciech Siemion.
No i jeździliśmy do pana Wojciecha na artystyczne warsztaty, wieczorki poetyckie. Między innymi był tam obiad zorganizowany nie tylko dla nas, ale również dla znajomych aktorów pana Wojtka, którzy przyjeżdżali ze swoimi dziećmi. A ponieważ byłam tam najmłodsza, po jakimś występie gospodarz powiedział: „Kasiu, weź te wszystkie dzieci i pokaż im na polach świątki, młyny”, bo na tym polu miał ich rekonstrukcje i nie tylko. Więc wzięłam całą bandę, z dziesięcioro dzieci, i poszliśmy na te pola. Miałam 17 lat.
Zafascynowana byłam Witkacym i tuż po obejrzeniu „Pożegnania jesieni” z Janem Fryczem w roli głównej, w którym zakochałam się bez pamięci. Jako Atanazy był dla mnie absolutnie do zjedzenia, nastolatka wpadła kompletnie po uszy, zakochała się na amen. No i tak idę, i opowiadam o swej fascynacji jednej ze starszych dziewczynek, która była moją wierną słuchaczką. Zaczęłam jej się zwierzać, że oglądałam ten film, a Frycz to taki mężczyzna, że… i opowiadałam, jak to tylko zakochana nastolatka opowiadać może. Moja rozmówczyni mnie słuchała, słuchała i nagle mówi „No tak, tata tak działa na kobiety”. No i katastrofa (śmiech). To była Gabrysia Frycz.
Artur Andrus jako uczeń (fragment).
Nauczycielkę fizyki w liceum, podatną na dowcipy, potrafiłem zawsze wkręcić. Widziałem, że trafiałem w ten typ dowcipów, które ją śmieszyły. Nie ukrywam, że w pewnym momencie robiliśmy to już z premedytacją. Jak się zanosiło na coś ciężkiego na fizyce, koledzy wysyłali mnie z zadaniem: „Powiedz jakiś kawał, powiedz jakiś kawał na początku”. Jak już powiedziałem i jak zassało, to nieraz mi się udało około 20 minut wyrwać z lekcji. Patrzyłem, kiedy pani profesor już wygasa po tym pierwszym razie i... profesorko, a jeszcze ten dowcip... Nie dawałem jej dojść do głosu. Skończyło się tym, naprawdę tak było, że na pierwszej lekcji fizyki w drugiej klasie liceum pani profesor powiedziała nam dzień dobry i zwróciła się od razu do mnie: „Andrus! Masz zakaz opowiadania dowcipów na lekcji!”. Wtedy rzeczywiście musiałem zacząć uczyć się fizyki.