Motyw karamboli miejskich swego czasu umiejętnie wykorzystała firma Criterion, która od dobrych kilku lat raczy nas grami z serii „Burnout”. Oto część trzecia, najbardziej dotychczas rozbudowana pozycja spod tego szyldu. Niewyobrażalne prędkości, nowe tryby gry, jeszcze groźniejsze i efektowniejsze kraksy.
Wśród zmian i nowalijek prym wiedzie oczywiście „Crash mode”, czyli mówiąc inaczej – tryb, w którym zadaniem gracza jest zrobienie możliwie największej, ulicznej kraksy. Programiści ze studia Criterion przemianowali całość na „Junctions” i teraz w sumie oddanych do „przerobienia” zostanie czterdzieści pięć lokacji, z mniejszym bądź większym natężeniem ruchu, na których to graczom przyjdzie masakrować Bogu ducha winnych cywilów. Całość przypominać ma to, co doskonale wszyscy znają z poprzednika + wszystko, rzecz jasna, znacznie ulepszone, zmodyfikowane, poprawione - słowem: podrasowane (np. możliwość sterowania autem podczas powietrznych ewolucji, czy odpalanie ładunków wybuchowych dla zrobienia ogromnego zamieszania!).
Sama jazda jest bardzo agresywna. Zajeżdżanie drogi oponentowi, spychanie go pod pędzące autobusy, czy tez w końcu bezlitosne taranowanie pędząc na tzw. „dopalaczu” (tenże aktywuje się teraz, kiedy to zechce gracz, a nie – jak to miało miejsce dotychczas – dopiero, gdy osiągnie maksymalny poziom).
W „Burnout 3”, jak to na porządny sequel przystało, wszystkiego jest więcej, niż w poprzednich wersjach. Jako, ze rzeczona pozycja jest samochodówka, oczywistym wydaje się fakt, iż największe zmiany tyczą się samych aut. Tych w całej grze ma być sztuk siedemdziesiąt.
Graczom dane jest ścigać się na większych, bardziej zróżnicowanych niż dawniej trasach. Łącznie przygotowanych zostało czterdzieści torów. Wszystkie z nich cechują się odmiennym pejzażem, inna struktura, ułożeniem, etc. Towarzysza na tychże trasach każdemu użytkownikowi, pozbawionemu możliwości gry sieciowej, komputerowi przeciwnicy oraz zwykli przypadkowi „przejezdni”.