Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

BURGERÓWNA DZIEWCZĘTA Z BOCZNEJ ULICY 1933 UNIKAT

25-08-2014, 20:51
Aukcja w czasie sprawdzania była zakończona.
Cena kup teraz: 59.99 zł      Aktualna cena: 49.99 zł     
Użytkownik inkastelacja
numer aukcji: 4518386076
Miejscowość Kraków
Wyświetleń: 4   
Koniec: 25-08-2014 20:21:28
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha

KLIKNIJ ABY PRZEJŚĆ DO SPISU TREŚCI

KLIKNIJ ABY PRZEJŚĆ DO OPISU KSIĄŻKI

KLIKNIJ ABY ZOBACZYĆ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY ZNAJDUJĄCE SIĘ W TEJ SAMEJ KATEGORII

KLIKNIJ ABY ZOBACZYĆ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY WEDŁUG CZASU ZAKOŃCZENIA

KLIKNIJ ABY ZOBACZYĆ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY WEDŁUG ILOŚCI OFERT

PONIŻEJ ZNAJDZIESZ MINIATURY ZDJĘĆ SPRZEDAWANEGO PRZEDMIOTU, WYSTARCZY KLIKNĄĆ NA JEDNĄ Z NICH A ZOSTANIESZ PRZENIESIONY DO ODPOWIEDNIEGO ZDJĘCIA W WIĘKSZYM FORMACIE ZNAJDUJĄCEGO SIĘ NA DOLE STRONY (CZASAMI TRZEBA CHWILĘ POCZEKAĆ NA DOGRANIE ZDJĘCIA).


PEŁNY TYTUŁ KSIĄŻKI -
AUTOR -
WYDAWNICTWO -
WYDANIE -
NAKŁAD - EGZ.
STAN KSIĄŻKI - JAK NA WIEK (ZGODNY Z ZAŁĄCZONYM MATERIAŁEM ZDJĘCIOWYM) (wszystkie zdjęcia na aukcji przedstawiają sprzedawany przedmiot).
RODZAJ OPRAWY -
ILOŚĆ STRON -
WYMIARY - x x CM (WYSOKOŚĆ x SZEROKOŚĆ x GRUBOŚĆ W CENTYMETRACH)
WAGA - KG (WAGA BEZ OPAKOWANIA)
ILUSTRACJE, MAPY ITP. -
KOSZT WYSYŁKI 10 ZŁ - Koszt uniwersalny, niezależny od ilośći i wagi, dotyczy wysyłki priorytetowej na terenie Polski. Zgadzam się na wysyłkę za granicę (koszt ustalany na podstawie cennika poczty polskiej).


KLIKNIJ ABY PRZEJŚĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ

SPIS TREŚCI LUB/I OPIS (Przypominam o kombinacji klawiszy Ctrl+F – przytrzymaj Ctrl i jednocześnie naciśnij klawisz F, w okienku które się pojawi wpisz dowolne szukane przez ciebie słowo, być może znajduje się ono w opisie mojej aukcji)

Elżbieta Burgerówna
Dziewczęta z bocznej uficy
Jak sobie dzisiejsze dziewczęta kształtują życie?
z oryginału tłumaczył Jerzy Rogala
1933
Nakładem 1 drukiem Księgarni I Drukarni Katolickiej S/A Katowice, ulica Marszałka Piłsudskiego 58
Wywalczone szczęście




Treść:

Wywalczone szczęście........
Ciężkie godziny........... ,
Dla matki.............. " '
Głupia dziewczyna........... ,
Kto szuka niebezpieczeństwa........ z
Tylko jako służąca..........
Małżeństwo na próbę........ 35
Uduchowiona praca......... 4
Bezdomna............ ^
Zdradziecka skała podwodna........ y
Nędza mieszkaniowa......... ^
Nowa moralność......... ,,
U źródeł życia............. ^
Stara pieśń........... 77
Ciocia Joasia.......... " Sz
Kto winien?.......... g
Przyjaźń czy............. '
Dziewczyna z ulicy.......... ^„
u "lu. . . - - - - - - : : : !O4
Przeciw fah........... ^
Istota małżeństwa......... iU
Złe książki........... i2o
Wiara zwycięża......... '
Bóg woła........... ' xxi
A wszystko dla dziecka..........^
Chcę - więc mogę...........^
Królowa jednej nocy...........l+
Adam czy Ewa?............]f
Środek odmładzający ...........^
Przemiany ----.,,;..... rÄ
Taka „dobra" przyjaciółka........ J&3
Małżeństwo i zawód...........
Ciężki wybór............ 74
Ośm dni przed ślubem.......... ^
Już niema tej przeszkody......... J 4
Młodzież w niebezpieczeństwie....... x^c




Zatrzymaly się obie pod bramą domu nr. 13. b Budynek ten, bardzo miły z wyglądu, liczył sobie jednak zapewne conajmniej kilkaset lat. Już z daleka można to było poznać, bo każde piętro wystawało niemal o pół metra ponad drugiem tak, jak to dawniej budowano dla oszczędzenia miejsca i opłat skarbowycft, które w miastach także w owych dawnych czasach były bardzo wysokie. "W małych kolorowych szybkacn licznych okien iskrzyło się jasne zimowe słońce, które właśnie przebiło się przez zimową mgłę.
„Czy wiesz już, Małgosiu" — rzekła jedna z dziewcząt — „że pani radczyni, ta z piętra, już jest bliską śmierci? I co ma teraz Ludka z tego, że przed trzema laty odrzuciła tak dobrą partję? Teraz już będzie mogła poczekać, zanim przyjdzie inny..."
Nie czekając na odpowiedź, Elżbieta silnym krokiem odeszła. Jak ten bocian w ogrodzie szpitalnym. Czerwone półbuciki z klamrami, najcieńsze jedwabne pończochy, spódniczka dziesięć centymetrów powyżej kolan — o, to w sam raz nadawało się do śniegu grudniowego, który grubą warstwą właśnie pokrywał ulice. Przez noc zima uścieliła sobie tęgą pierzynę. Przystroiła się w ten sposób zapewne już na Boże Narodzenie, a zarząd miasta nie mógł snąć dość szybko zebrać potrzebnej armji robotniczej, której przy takiej niespodziewanej gwiazdce trzeba użyć do uprzątnięcia śniegu. Wprawdzie ulica Niecała nie była najmniejszą i najniepokaźniejszą w mieście, jednak jako ulica boczna była gdzieś tam na szarym końcu.
Zresztą nie było to tak wielkie nieszczęście, bo w zamian za mądre okrycie nóg, czego właśnie brakło,
te modne dzisiaj panie okręcały szyję grubym futrzanym kołnierzem.
Rozmyślając poszła Małgosia Górska, druga z dziewcząt z pod nr. 13, swoją drogą do szkoły. Jaki ten świat jest jednak dziwny. Jeden zamęcza się uczciwą ciężką pracą, aby sprostać najwyższym ideałom, a w końcu wszystko nadarmo. — Inny żyje z dnia na dzień, chwali Pana Boga i Jego łaskawą rękę, a wszystko idzie mu jak z płatka. Tak! Elżbieta miała bajeczne szczęście. Wśród miesiąca porzuciła posadę w biurze i to z powodu jakiejś dziecinnej błahostki, a już po trzech dniach miała inną, daleko lepszą, czem się tak przechwalała. Jest podobno prywatną sekretarką. W tym czasie, kiedy tysiące innych ludzi z kupieckiem przygotowaniem jest bez pracy!
Cichy uśmiech przemknął po twarzy Małgosi, gdy ona tak w mocnych trzewikach o podwójnej podeszwie śmiało kroczyła po śniegu, z teczką pod pachą, a dłońmi ukrytemi w kieszeniach płaszcza. Jakieś wspomnienie przyszło jej nagle na myśl. Z jakim to triumfem Elżbieta opowiadała przed kilku dniami dzieje owej zmiany posady. Od Wielkanocy poraź pierwszy z nią rozmawiała. Od ostatniej Wielkanocy...
I oto jakieś wielkie, błogie światło zabłysło w jej oczach. Tak, ta ostatnia Wielkanoc, to był słup graniczny w jej życiu. Nareszcie po dziesięciu latach ciężkiego zmagania się osięgła swój cel. Cel podwójny, podwójnie ciężko wywalczony. Bo oto miała już zajęcie, które życiu jej dawało wartość i treść, które jej umożliwiło żyć dla drugich, kształtować i budzić młode dusze, pomagać, aby Królestwo Boże rozszerzało się na ziemi, a równocześnie mogła spełniać najmilsze swe obowiązki wobec matki i rodzeństwa swego.
Naprawdę nie było to rzeczą łatwą i raz po raz zdawało się, jak gdyby na niebie zagasnąć miały wszystkie gwiazdy. Co chwila przychodziła jakaś nowa przeszkoda i to zaledwie zdołała pierwszą usunąć. Ujrzała siebie znowu w chwili, gdy jako czternastoletnie dziecko szła za szynami tramwaju, szukając drogi — bo na opłatę przejazdu nie było ani grosza. Szła ulicami obcego, wielkiego miasta, szukając posady. Chciała znaleźć jakieś biuro, bo w domu, do którego wraz z matką przed kilku tygodniami sprowadziła się, ktoś
jej powiedział, że taka dziewczyna może zaraz dostać około pięćdziesięciu marek miesięcznie. W ciągu długich nocy z jakiegoś taniego podręcznika sama nauczyła się stenografji, a za pomoc w domu pozwolono jej pisać na maszynie u pewnego kupca, który mieszkał na parterze. A zatem coś umiała! Właściciel biura zrobił wielkie oczy, gdy ujrzał tę małą dziewczynę z prowincji z dłu-giemi warkoczami, ubiegającą się o posadę stenotypistki! Lecz po próbnym dyktacie zaraz ją zatrzymał. Z jednej strony imponowała mu ta jej pewność siebie, a z drugiej spodziewał się, że ta „prowincjonalna niewinność" będzie powolna jego życzeniom.
A więc chwała Bogu; Małgosia ma już posadę. A w domu tak bardzo było potrzeba, aby ktoś mógł coś zarobić. Matka jako wdowa po urzędniku otrzymywała tylko 70 marek miesięcznej pensji wdowiej, a z tego trzeba było wyżywić siebie i czworo dzieci, opłacie mieszkanie, kupić węgla i drzewa na zimę, trzewiki, pończochy, odzienie i bieliznę... A teraz Małgosia naprawdę przyniosła po miesiącu 50 marek do domu. Jednak to także nie wystarczało. W niejednym miesiącu musiała iść do biura w zniszczonych trzewikach, bo nie było na to, aby je zanieść do szewca, a miała tylko tę jedną parę i codziennie były jej potrzebne. Miała jedną, jedyną czarną sukienkę i tę nosiła na codzień. Na niedzielę naszywała sobie biały kołnierzyk, a wtedy zdawało się, że to jakaś inna sukienka. Późno w noc przesiadywała przy maszynie i szyła koszule, fartuszki albo zwyczajne jakieś okrycia i bluzki na codzień, czy to dla piekarki albo rzeźniczki, dla straganiarki lub mleczarki. Oczywiście za marne pieniądze. Ale dzięki temu można już było przynajmniej dostać coś na kredyt. I tak z miesiąca na miesiąc.
Z czasem dochody powiększyły się wprawdzie, ale urosły też i długi, a ten wyścig jednych z drugiemi doprowadzał ją poprostu do rozpaczy. Pracując z zaparciem się siebie dobiła się też istotnie Małgosia lepszej pozycji w biurze, została samodzielną korespondentką, a potem księgową, w końcu nawet kasjerką. Gdy nadszedł czas układania rocznego bilansu, to przez kilka tygodni nie brakło godzin nadliczbowych, nieraz aż do północy. O! Za to płacono już inaczej, niż za owo nużące szycie; ale, gdy wyczerpana dc ostatka, po pracy wracała
do domu, matka poczynała ją łajać, że ona nie wie, co się godzi, a co nie i gdzieś tam tak późno w noc się włóczy. Albo dlatego, że ten lub ów przychodził po pieniądze, a nie było mu co dać.
O, nie były to dobre czasy. Matka nie miała dla niej wtedy ani jednego dobrego słowa. Zawsze tylko narzekania, które męczyły jeszcze bardziej niż biuro, zawsze tylko wyrzuty. A jednak córka pracowała, ile jej tylko sił starczyło. Dzisiaj rozumie Małgosia oczywiście, że matka jej zgorzkniała tak wskutek ciągłej biedy i trosk. Zwłaszcza, że nie brakło krewnych, którzy przecież mogli pomóc. "W owych ciężkich latach niełatwo jednak było młodemu dziewczęciu dać sobie radę z tem wszystkiem. O, gdyby nie płonęło wówczas dla niej to światło, to zapewne nie byłaby mogła wytrwać: „Bóg, który młodość moją rozwesela..." Dla niej był On przez długie lata tem jedynem światłem.
W końcu dokazała swego. Otrzymywała już 200 marek miesięcznie i wszystkie długi były spłacone. Teraz zbudziła się jednak w jej duszy z podwójną siłą dawna jej tęsknota za jakąś głębszą treścią życia. Rodzeństwo było już dorosło i poszło na własny chleb. Nie potrzebowało już jej pomocy. A więc dla kogo ona teraz właściwie pracuje? Tylko dla bogacenia innych, obcych ludzi. Tak, interes szedł znakomicie, dawał duże dochody, ale w ostatecznym wyniku obracało się to tylko na hulanki panów X... Czy warto więc dlatego się zamęczać?
Odżyły tęskne marzenia jej młodości. Myślała w owych latach o tem, aby zostać nauczycielką misji. Ale przyszła śmierć ojca i burza życiowa rzuciła jej łódź w inną stronę. A jednak, jednak...
Pewnego dnia kupiła pierwszy podręcznik i zapisała się na wieczorne kursy pewnej prywatnej wyższej szkoły, jako jedyny adept płci żeńskiej. Oczywiście z początku wywołało to gromy oburzenia; wszyscy wujowie i ciotki, wszystkie kuzynki i kuzyni, nawet ci mili sąsiedzi i mieszkańcy domu nr. 13 przy ulicy Niecałej uważali się za uprawnionych do zabrania głosu w tej sprawie i kładli pani matce Górskiej od samego rana do uszu, że ona nie powinna na to pozwalać. A czemu tej Małgosi zachciewa się ciągle czegoś nowego? A czy wszystkie dzieci pani Górskiej muszą być uczonymi? A czy nie dosyć, że już troje z nich ukończyło wyższe szkoły
i jeden syn jest nawet na uniwersytecie? Czy one wszystkie cierpią na manję wielkości? Czy ta dziewczyna poprostu nie oszalała, jeżeli jej się zdaje, że ona tak ni stąd ni zowąd złoży egzamin nauczycielski? I to przy swojem zajęciu biurowem!
A Małgosia trwała przy swem postanowieniu i nie zważała na te gadania. Kierowała się tylko tem, co powiedział św. Paweł, który pouczał: „Wszystko mogę przez Tego, który mnie siłą darzy". A gdy te gderania nie ustawały, zamknęła pewnego pięknego poranku wszystkim złośliwcom drzwi przed nosem, przestrzegając, aby się już raz wreszcie przestali zajmować sprawami jej i jej rodziny: Dopóki ona sama na siebie pracuje, dopóty nikt nie ma prawa wtrącać się do tego, na co ona swe pieniądze obraca i czem się zajmuje. Dopiero, gdyby kogoś kiedyś prosić miała o pomoc, a, to wtedy obce rady byłyby na miejscu. Teraz zaś mają inni w sam raz tyle prawa nią się zajmować, ile pomocy udzielali dawniej jej matce, gdy w domu była bieda...
Nie było to oświadczenie z jej strony zapewne zbyt uprzejme, ale za to dostatecznie jasne. Odtąd miała też już święty spokój.
Pewnego dnia, otrzymawszy ośm dni urlopu, wyjechała do seminarjum nauczycielskiego i złożyła egzamin razem z uczenicami zakładu. Jakże uszczęśliwiona wracała do domu! I to nietylko z powodu sameço egzaminu, który ją tak zbliżał do upatrzonego celu. Począwszy od dyrektora, a skończywszy na służbie szkolnej, wszyscy przyjęli ją tam z tak serdeczną dobrocią, tak chętną okazano jej tam pomoc we wszystkiem, że cały ten egzamin stał się dla niej jakiemś wyjątkowo mocnem przeżyciem szczerej, prawdziwej miłości. Pierwszym wielkim przejawem prawdziwej miłości bliźniego.
Teraz jest już nauczycielką!
Zaraz po Wielkanocy powołano ją mianowicie do pracy w jednej z miejskich szkół powszechnych, ale od tej godziny ani Elżbieta, ani nikt z sąsiadów nie zamienił z nią ani jednego słowa. Nie chciano jej przebaczyć, że ona własnemi siłami doprowadziła do tak pięknych wyników! Jednak to jej nic nie przeszkadza! Bo oto ma już dziecięce duszyczki, któremi się opiekuje, które prowadzi i budzi. A dzieciaki te tyle sprawiają jej radości.
Oto już wpadają na nią grupkami, po troje i czworo i wyciągają ku niej zmarznięte rączęta. Jeszcze tylko ten zakręt na narożniku ulicy i już jest w szkole.
„Czemu nie wchodzicie zaraz do klasy, dzieciaki, skoro jest tak zimno?"
„A, musimy ciebie przywitać, nasza Panno nauczycielko."
„Nie wolno ci mówić do pani: „Ty" — strofuje starsza siostrzyczka młodszą.
„Owszem, wolno mi mówić do pani: „Ty", ja nie muszę mówić: „Pani" szczebioce maleństwo dalej i zaraz paple coś innego.
„Nasze owieczki są jeszcze wszystkie w skrzynce z piaskiem, te wielkie i te małe... i pastuszek także."
„Proszę Pani, czy będziemy dzisiaj robić stajenkę?"
„A kiedy położymy tam Dzieciątko Jezus?"
„Dopiero na Boże Narodzenie. Gdy już zapłoną wszystkie świeczki na wieńcu adwentowym i w żłóbku będzie dużo więcej ździebełek."
„Ja już dzisiaj rano położyłam dwa..."
„Cicho! Tego nie wolno nikomu mówić. Dzieciątko Jezus już się nie raduje, jeżeli opowiada się innym, że się dla Niego dary jakieś złożyło."
Mała Marysia zawsze wynajdzie coś szczególnego.
„Gdy Dzieciątko Jezus podrośnie, to będzie Dobrym Pasterzem, tak jak Go malują na ołtarzach, a wtedy my będziemy owieczkami... a ty będziesz wielką owieczką."
Czyż nie raduje się dusza temu, komu danem było zostać nauczycielem?



WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ