Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

Bracia Zemganno Edmond de Goncourt OPIS

19-01-2012, 13:17
Aukcja w czasie sprawdzania była zakończona.
Cena kup teraz: 2.50 zł     
Użytkownik macdn11
numer aukcji: 2035622525
Miejscowość Kościan
Wyświetleń: 5   
Koniec: 13-01-2012 16:38:39

Dodatkowe informacje:
Stan: Używany
Okładka: twarda
Rok wydania (xxxx): 1979
Język: polski
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha

WITAM NA AUKCJI!

TYTUŁ: Bracia Zemganno
AUTOR: Edmond de Goncourt

PRZEKŁAD: Irena Dewitz
WYDAWNICTWO: Czytelnik
WYDANIE: pierwsze
ROK WYDANIA: 1979
NAKŁAD: 30 320 egz.
STRON: 196
FORMAT: 205x125mm
OKŁADKA: twarda
ISBN: -
ZDJĘCIA, ILUSTRACJE: -
MAPY: -
TABELE, SCHEMATY, WYKRESY: -
SERIA: -
STAN: raz czytana, ogólnie dobry.

Wiosną roku 1879, czyli w dziewięć lat po śmierci swojego brata Juliusza, ogłosił Edmund de Goncourt „Braci Zemganno” dedykując rzecz pani Alfonsowej Daudet, która parała się krytyką literacką pod pseudonimem Karl Stenn. W uwagach, jakie pani Daudet poświęciła tej powieści, zastanawia fakt, że ich autorka wypowiada się na temat dzieła obu braci tak, jak gdyby Juliusz żył nadal i nie zaprzestał nigdy współpisać z Edmundem, „...trudno byłoby określić ściśle różnice między nimi, przełożyć jedną nad drugą, dojść do jakiejś konkluzji... Tu i tam jednakowa ścisłość analizy, rzetelna poezja słowa, że zaś długie lata wspólnej pracy, wspólnego czytania po wielekroć całych rozdziałów, splotły w jedno uczucia i styl panów de Goncourt, ich dwie osobowości połączyły się w jeden temperament artystyczny, praca tego, który pozostał, niejednokrotnie nosi głębokie ślady tych dwudziestu lat wspólnoty twórczej. I dlatego też, choć ostatnie książki podpisane są nazwiskiem jednego już tylko z braci, w niczym nie uszczupla to ich wspólnej wielkości, choć nas pozbawia tego drugiego, nieodżałowanego imienia”.
Wątły Juliusz uchodził za zdolniejszego, o Edmundzie mówiono, że jest w pewnej mierze wykonawcą trafnych pomysłów brata i talent mniej błyskotliwy nadrabia większą pilnością. Obaj pasjonowali się historią obyczajów XVIII wieku, malarstwem Watteau i sztuką japońską, którą uczynili modną we Francji i w Europie, obaj byli fanatykami pięknego pisania, stylu wykwintnego i skomplikowanego, préciosité, za którą na tych „naturalistów”, dość nietypowych raczej, zżymał się Zola. Dziś te fioritury słowne nie wydadzą nam się aż tak wyszukane, jeśli porównać je z metaforyką pisarzów, co pojawili się jeszcze za życia Edmunda de Goncourt — takich jak Huysmans czy Remy de Gourmont. Tu zauważyć warto, że zwrot ku prawowiernemu naturalizmowi, jakiego popróbo¬wał dokonać Edmund po śmierci brata w „Prostytutce Eli¬zie” („La Filie Elise”), nie udał mu się wcale; natomiast powrót do tego gatunku prozy jaki wypracował był wespół z Juliuszem, uwieńczyły trzy świetne powieści: „Bracia Zemganno”, „La Faustin” i „Chérie”. Druga z nich, traktująca o życiu aktorki, stanowiła pendant do pierwszej, której tematem jest wielkość i upadek dwóch akrobatów. „Chérie”, którą w roku 1884 Edmund zamknął na zawsze swoje dzieło powieściopisarza, była historią miłosno-obyczajową, niezwykle śmiałą jak na owe czasy, rozgrywającą się wśród arystokracji napoleońskiej i wysnutą ze zwierzeń panny Abbatucci należącej do „fraucymeru księżnej Matyldy Bonaparte, kuzynki cesarza. Tej samej Matyldy, której salon odmalował Proust w swoich młodzieńczych „Kronikach”, publikowanych w „Figaro”. Felieton Prousta, podpisany Dominique, datował się z roku 1903. Po niespełna dwudziestu latach w „Czasie odnalezionym” znajdzie się arcyzabawny pastisz fragmentu „Dziennika” Goncourtów — w którym Proust genialnymi pociągnięciami naszkicuje istotę ich pisarstwa, stylu, erudycji, ozdobnego realizmu: „...wnoszą flądrę na cudownym półmisku Czing-hon przeciętym purpurowymi pręgami zachodu słońca nad morzem, gdzie przeciągała rozigrana błazeńsko flotylla czeredy langust upstrzonych gruzełkami nad wszelki podziw plastycznymi, jakbyś wymodelował je w żywej skorupie, półmisek, na którego krawędzi mały Chińczyk łowi wędką rybę, cud macicy perłowej, dzięki lazurującym srebrzystościom brzucha”. Trudno byłoby trafniej uchwycić technikę Goncourtowskich opisów, zważmy jednak, iż Proust był niezwykle pojętnym uczniem obu braci, zwłaszcza w rzeczach literackiego impresjonizmu, jego pastisz więc bardziej podnosi ich zalety, niż je wykpiwa.
Umieściwszy swój żart w scenerii obiadu u Verdurinów, Proust powyłuskiwał i uwydatnił szczegóły dla prozy Goncourtów nader znamienne. Między innymi zaliczyłbym do nich cenę szczupaka, którego podano na owej arcyrzadkiej chińskiej porcelanie. Czytając którąkolwiek z Goncourtowskich powieści natykamy się wciąż niemal na osobliwe przemieszanie cech właściwych prozie poetyckiej z drobiazgowością realiów częstokroć nużącą, zbędną nawet. Czasami, dla świętego spokoju, bracia rezygnowali z niektórych, zbyt drastycznych jak na owe czasy. Robert de Montesquiou zanotował w swoim „Dzienniku”, jak to Edmund, oszczędzając bonapartystowską pruderię „starej Matyldy”, usunął z „Chérie” moment, w którym dziewczynka „wysadza na śniegu swoją lalkę”. Czytając „Braci Zemganno” natykamy się na zacytowany in extenso kontrakt — a jest tego kilka stronic! — jaki dwaj akrobaci zawarli z dyrekcją cyrku. Balzac również lubił wdawać się niekiedy w podobne szczegóły, lecz robił to bez porównania lepiej, wyciągając z dokumentów substancję przydatną dziełu literackiemu. W swoich natomiast wykładach, poświęconych sztuce linoskoczków, autor święci tryumfy, gdyż fachowość raczej oschłą ożywiają tu studia nad psychiką ludzi rozmiłowanych w swoim rzemiośle, dążących do nieosiągalnej doskonałości.
W tym względzie „Bracia Zemganno” stanowią powieść autobiograficzną: dwaj cyrkowcy, dwaj bracia Gianni i Nello, to Edmund i Juliusz — artyści pióra, w swoich zmaganiach ze słowem wyobrażeni jako artyści trapezu. Życie cyrkowców, ich obyczaje, sukcesy i niedole, a przede wszystkim osobliwość tych ludzi, od dawna kusiło już pisarzów i poetów. Ale pierwszym bodaj wielkim dziełem na ów temat był „Człowiek śmiechu” Wiktora Hugo. Świat linoskoczków, woltyżerek i klownów interesował również obu braci, lecz nie od strony romantycznej dziejów nowego Gwynplaine'a i opiekującego się nim Ursusa: zamyślali napisać w formie powieści studium socjologiczne, którego materią byłyby zarówno budy wędrowne z artystami produkującymi się po wsiach i miasteczkach, jak arystokracja cyrkowa występująca w Paryżu czy Londynie; zamyślali ukazać drogę artysty cyrkowego od dołów kariery na jej wyżyny. Projekt ów — jak wspomniałem na początku — zdołał urzeczywistnić tylko Edmund z tym, że śmierć Juliusza zmieniła radykalnie charakter książki; elementy studium socjalnego cofnęły się na drugi plan, „Bracia Zemganno” stali się cyklem aluzyjnych, lecz i przejrzystych wspomnień po zmarłym, wspomnień lirycznych, lecz nasyconych momentami analizy. Nic łatwiejszego niż odnieść do literatury wątpliwości nękające Gianniego i Nella:
„Pomału do psychiki każdego z braci wkradła się rozpaczliwa myśl — chociaż zataili ją wzajemnie — że dorobek i szczęście ich życia, spółka, do której włożyli obaj przyjaźń i zręczność fizyczną, bliskie są zniweczenia. I ta myśl, zrazu tylko błysk przenikający mózg, lękliwa, trwająca tylko moment obawa, złe przelotne zwątpienie odpychane natychmiast ze wszystkich sił emanujących miłością i nadzieją przez wzajemne uczucie, wraz z upływem dni nie przynoszących poprawy, stawała się czymś uporczywym i ustalonym, niczym jakieś niezachwiane przekonanie. Nieznacznie i stopniowo w umyśle braci zaczął zachodzić ów posępny proces, jaki się dokonuje w tajemnicy w otoczeniu śmiertelnie chorego człowieka, zapadłego na chorobę, której ani umierający, ani towarzysząca mu żywa istota nie chcieli w zasadzie uznać za śmiertelną, ale niepokój narastający z każdym tygodniem, to, co można odczytać na twarzach ludzi, odgadnąć z niedomówień lekarzy, co uprzytamnia się sobie podczas rozmyślań w mrocznej porze, rozważań w czasie bezsenności, to wszystko, co woła na trwogę i szepcze w ciszy pokoju: śmierć, śmierć, śmierć, przemienia pomału, wskutek powolnie, coraz bardziej utrwalającej się okrutnej pewności i demoralizujących sugestii, niejasny i chwilowy niepokój z pierwszych godzin w absolutną pewność: dla pierwszego, że wkrótce umrze, dla drugiego, że wkrótce zobaczy zgon”.
Tutaj wchodzimy w krąg dzienników poufnych, które niebawem już zaczną anektować prozę. Przypomina się Amiel ze swoimi refleksjami o marności tego świata, a jeszcze bardziej — Proust. Tak, znowu Proust: oba te długie okresy mogłyby się znaleźć wśród rozważań nad śmiercią w „Czasie odnalezionym”. Edmund de Goncourt zaliczał się więc do inicjatorów nowej powieści psychologicznej, tak jak rzecz pojmowano na przełomie XIX i XX stulecia. Co zaś do tematu bud i namiotów cyrkowych, przejmą go poeci: Apollinaire w „Widmie obłoków”, Max Jacob w licznych utworach — by wymienić tylko najwybitniejszych.
Omawiając genezę „Braci Zemganno", André Billy przytacza następującą notatkę Edmunda:
„Chciałbym przedstawić dwóch klownów, dwóch braci kochających się tak, jak myśmy się kochali; złączeni, jakby jeden mieli kręgosłup, przez całe życie marzą o jakiejś niewykonalnej sztuczce cyrkowej, która jest dla nich tym, czym dla uczonego dokonanie jakiegoś odkrycia. Wiele szczegółów z dzieciństwa młodszego i braterskie uczucia starszego, trochę jakby ojcowskie. (...) Wreszcie udaje im się opanować tę sztuczkę, długi czas dla nich niedostępną. Zemsta woltyżerki, której miłością młodszy wzgardził, psuje jej wykonanie. Kobieta potraktowana zresztą tylko marginesowo. U obu braci kult muskułów, trzymający ich z dala od kobiet i wszystkiego, co zmniejsza siłę”.
Bracia — już nie Zemganno, lecz Goncourt — ulegali jednak czasem kobietom, nader co prawda niechętnie, bo zmniejszały w nich, jak twierdzili, siłę pisania. Fama głosi, że po którymś z tych upadków Juliusz umyślnie zaniedbał chorobę weneryczną, żeby zrażać do siebie kobiety i więcej pokus nie mieć. Jakoby przypłacił to życiem: organizm wycieńczony wstydliwą dolegliwością nie zdołał pokonać innej, nie wstydliwej tym razem.
10 marca 1879 roku Edmund ukończył „Braci Zemganno”, a po paru dniach odczytał ich głośno Alfonsowi Daudet, Zoli i Turgieniewowi. Flaubert nie zjawił się, gdyż akurat złamał nogę. Daudet zanotował: „Serio? Podoba się wam?… Jesteście zadowoleni? — mówił Edmund de Goncourt, ożywiony i rozweselony naszym entuzjazmem, a w swym złoconym owalu, przed lustrem, miniatura zmarłego brata zdawała się również promienieć blaskiem spóźnionej sławy”.
Warto podkreślić na zakończenie taki oto szczegół: „Bracia Zemganno” ukazali się na półkach księgarskich 30 kwietnia tegoż roku. Nie do wiary!



POLECAM!

ZAPRASZAM NA POZOSTAŁE AUKCJE!