BLONDE REDHEAD ”Misery Is A Butterfly”
1.Elephant Woman 2.Messenge 3.Melody 4.Doll Is Mine 5.Misery Is A Butterfly 6.Failing Man 7.Anticipation 8.Maddenic Cloud 9.Magic Mountain 10.Pink Love 11.Equus
Rok wydania: 2004. Stan: nowa w folii.
Nowojorska formacja Blonde Redhead i ich nastrojowy nowy album "Misery Is A Butterfly" wydają się nawiązywać wprost do złotych czasów wytwórni 4AD, których pożegnaniem - w przeddzień inwazji Throwing Muses i Pixies z Bostonu w połowie lat 80. - był projekt "Filligree And Shadow" This Mortail Coil. Ale Blonde Redhead to nie debiutanci. Zespół ten powstał 10 lat temu, gdy w jednej z niezliczonych w Nowym Jorku włoskich restauracyjek spotkali się studiujący w tym mieście Kazu Makino i Maki Takahashi z Japonii oraz włoscy bracia bliźniacy Simone i Amedeo Pace. Do tego stopnia ich muzyka zdawała się być wtedy inspirowana płytami Sonic Youth, że roztoczył nad nimi opiekę sam perkusista tego zespołu Steve Shelley (dwa pierwsze albumy BR wydał nakładem swej prywatnej firmy Smells Like). Po odejściu Takahashi Blonde Redhead postanowili występować dalej w trójkę i tak już pozostało. Piąty album "Melody Of Certain Damaged Lemons" (2000), wyprodukowany przez Guya Picciotto z Fugazi, oznaczał radykalne zerwanie tria z przeszłością. "Misery Is A Butterfly" to bez wątpienia najbardziej nastrojowa, najsilniej nasycona melancholią i nostalgią propozycja zespołu, a jednocześnie - najstaranniej i najbardziej finezyjnie wyprodukowana. Nie sposób tu nie dostrzec owej obsesyjnej dbałości o najdrobniejsze detale, jaka cechuje szefa 4AD, Ivo Watts-Russella. Od pierwszego utworu, zatytułowanego "Elephant Woman", znajdujemy się w spowitym lekkim mrokiem, trochę baśniowym i romantycznym świecie, a kruchy głos Kazu Makino - która w Blonde Redhead dzieli miejsce przy mikrofonie z Simonem Pace - wywołuje lekkie skojarzenia ze śpiewem Catherine Deneuve w "Parasolkach z Cherbourga". O charakterze całej płyty decydują właśnie takie jak "Elephant Woman"
|