Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

ANDRZEJ STRUG DZIEJE JEDNEGO POCISKU 1917 UNIKAT

20-03-2012, 16:10
Aukcja w czasie sprawdzania była zakończona.
Aktualna cena: 39.99 zł     
Użytkownik inkastelacja
numer aukcji: 2196192885
Miejscowość Kraków
Wyświetleń: 7   
Koniec: 19-03-2012 19:48:18
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha



PEŁNY TYTUŁ KSIĄŻKI -
DZIEJE JEDNEGO POCISKU



PONIŻEJ ZNAJDZIESZ MINIATURY ZDJĘĆ ZNAJDUJĄCYCH SIĘ W DOLNEJ CZĘŚCI AUKCJI (CZASAMI TRZEBA WYKAZAĆ SIĘ CIERPLIWOŚCIĄ W OCZEKIWANIU NA ICH DOGRANIE)



WKRÓTCE POSTARAM SIĘ UZUPEŁNIĆ OPIS. JEŚLI NIE ZDĄŻE TEGO ZROBIĆ PRZED ZŁOŻENIEM OFERTY, OPIS ZOSTANIE UMIESZCZONY NA SAMYM DOLE STRONY Z AUKCJĘ LICYTOWANEGO PRZEDMIOTU

KOSZT WYSYŁKI
-
8 ZŁ - KOSZT UNIWERSALNY, NIEZALEŻNY OD ILOŚCI I WAGI, DOTYCZY PRZESYŁKI PRIORYTETOWEJ NA TERENIE POLSKI.

ZGADZAM SIĘ WYSŁAĆ PRZEDMIOT ZA GRANICĘ. KOSZT WYSYŁKI W TAKIM PRZYPADKU, USTALA SIĘ INDYWIDUALNIE WEDŁUG CENNIKA POCZTY POLSKIEJ I JEST ZALEŻNY OD WAGI PRZEDMIOTU. (PREFEROWANYM JĘZYKIEM KONTAKTU POZA OCZYWIŚCIE POLSKIM JEST ANGIELSKI, MOŻNA OCZYWIŚCIE PRÓBOWAĆ KONTAKTU W SWOIM JĘZYKU NATYWNYM.)

I AGREE to SEND ITEMS ABROAD. The COST of DISPATCHING In SUCH CASE, IS ESTABLISH ACCORDING TO PRICE-LIST of POLISH POST OFFICE SEVERALLY And it IS DEPENDENT FROM WEIGHT of OBJECT. ( The PREFERRED LANGUAGE of CONTACT WITHOUT MENTIONING POLISH IS ENGLISH, BUT YOU CAN OBVIOUSLY TRY TO CONTACT ME IN YOUR NATIVE LANGUAGE.)


DODATKOWE INFORMACJE - W PRZYPADKU UŻYWANIA PRZEGLĄDARKI FIREFOX MOŻE WYSTĄPIĆ BŁĄD W POSTACI BRAKU CZĘŚCI TEKSTU LUB ZDJĘĆ, NIESTETY NARAZIE JEDYNYM ROZWIĄZANIEM JAKIE MOGĘ ZAPROPONOWAĆ TO UŻYCIE INTERNET EXPLORERA LUB WYSZUKIWARKI "OPERA", Z GÓRY PRZEPRASZAM ZA NIEDOGODNOŚCI.
PRZY OKAZJI PRZYPOMINAM O KOMBINACJI KLAWISZY CTRL+F (PRZYTRZYMAJ CTRL I JEDNOCZEŚNIE NACIŚNIJ F), PO NACIŚNIĘCIU KTÓREJ Z ŁATWOŚCIĄ ZNAJDZIESZ INTERESUJĄCE CIĘ SŁOWO O ILE TAKOWE WYSTĘPUJE W TEKŚCIE WYŚWIETLANEJ WŁAŚNIE STRONY.



SPIS TREŚCI LUB/I OPIS -


ANDRZEJ STRUG.
DZIEJE JEDNEGO POCISKU
WARSZAWA 1917 KRAKÓW
WARZYSTWO WYDAWNICZE W WARSZAWIE ZOyYIECKA 12, STARE MIASTO 11, MARSZAŁKOWSKA ltó
Przedruki, nieuprawnione przez autora, wzbronione. Wszelkie prawa autorskie co do tłumaczeń i przeróbek
zastrzeżone. Prawa autorskie co do tłumaczeń i t. d. w Rosji zarezerwo
wane na zasadzie ustawy z d. 3 kwietnia 1911 r. Copyright by Andrzej Strug, nineteen hundred seyenteen.
...Długo ten owoc dojrzewał...
Wlokły się lata, gubiąc życie i trawiąc dusze w ludziach. Biła we wroga Idea i Nienawiść, wielu ludzi poświęcenie i cierpliwe w męce czekanie. W tajemnicy, jak na dnie morza, układały się warstwami odmęty drobnych prac i niedostrzegalnych żywotów.
Aż przyszedł dzień, kiedy wylały się chęci poza chcenie. Zachciała chęć stać się czynem. Uderzył głową o mur zapalczywy człowiek—spróbował jego mocy gołą pięścią. To była pierwsza krew.
Do wszystkiego ma robotnik narzędzie: jest narzędzie na żelazo i na kamień i na wszelką inną rzecz. Jest młot i kilof, jest kosa i siekiera.
Ale nową i niesłychaną była ta praca, co, jak mur, stanęła przed wiecznym robotnikiem. Trzeba było burzyć, trza było zabijać...
Budowało się burzące, zabójcze narzędzie w wielu namysłach, w zajadłych sporach. Ważył je zimny rozum i wezbrana namiętność. Wezwane były do głosu polityka i żądza zemsty, rozwaga i wściekłość, stara, doświadczona mądrość i nowe szaleń-[ stwo.
Wodziły się ze sobą: wiara w znajome dziś i wiara w niepewne jutro.
Aż któregoś dnia potoczył się po bruku pocisk dynamitowy.
Była to puszka z lanego żelaza z pokrywą, wkręconą na śrubie. Wyglądała na pół funta kakao lub kilo zagranicznych konfitur. Ważyła około dziesięciu funtów i mieściła się z łatwością w kieszeni,
którą obciągała niemiłosiernie. Zawartość jej była niezmiernie skomplikowana, wygląd nadzwyczaj zwyczajny, a przeznaczenie wiadome.
Gdzież sią podziewa, czy też całkiem się już zapodział ten majster, który ją kiedyś zrobił? i
Był to nieznany światu naukowemu chemik, osobnik ponury, ongiś tułający sią w nędzy po la-boratorjach uniwersyteckich całej Europy. Nie szukał on karjery ani sławy, jeno prawdy—czyli wykazu chemicznego dla pewnego nadzwyczajnego związku, który był bezbarwny, jako ciało gazowe, bezwonny, niewidzialny, a jednak znany powszechnie, omawiany w pismach specjalnych, badany, ważony, chwytany, szpiegowany i prześladowany przez wielu doktorów Szulców i tyluż Mtillerów, a pomimo to ocalał i tkwił w tajemnicy w swoim chemicznym państwie i wyraz jego wiadomy był na razie tylko Temu, który policzył gwiazdy niebieskie i wody oceanów.
Z uporem manjaka, w odcięciu od żywego świata, siedział polski chemik na dalekiej obczyźnie, otoczony rurkami, baniami szklanemi, desty-latorami, oddychając smrodem chemikalji, żywiąc się nędznie i żyjąc jedynie gorączką pogoni za bezwonnym, bezbarwnym, niewidzialnym swoim ideałem, dziwaczejąc z roku na rok i zaciekając się coraz bardziej w swojej manji. Nie wiedział najzupełniej, co się dzieje w świecie, a już najmniej był ciekawy tego, co się tam odbywa w jego dalekiej ojczyźnie. Od ostatecznego obłędu uratowała go jednak rewolucja.
Niepodobieństwem byłoby wyjaśnić, jak się to
stało.
Drogą zawiłych i niedocieczonych związków, przeobrażeń i procesów dyfuzji, absorbcji, zgęszczania, skraplania i krystalizacji, przez wysokie jakieś ciśnienia, przez tajemnicze pokrewieństwa rozproszonych pierwiastków i wreszcie przez wpływ niewiadomego ciała, które oznaczmy znakiem X, ułożyła się w mózgu manjaka hipoteza — że to, co
się w kraju właśnie zaczęło tak burzliwie i krwawo, nie powinno mu być obojętne. Po niedługim czasie chemik przystąpił do ścisłej, jakościowej i.ilościowej analizy nowego związku, który w życiu potocznym nazywają zwykle tęsknotą za krajem ojczystym, a którego składowe części są luźne, rozmaite i częstokroć niespodziewane. Związek ten miał snąć wielką wagę gatunkowąv gdyż ciężył duszy chemika, gnębił go i nie dawał mu spokoju. Analiza była trudną dla umysłu, zepsutego przez metody eksperymentalne, przez różne rurki, retorty, wagi i odczynniki; po pracowitych badaniach na dnie zostawał osad uparty i nierozpuszczalny, któremu już nic poradzić nie mogło.
W tym właśnie czasie przebiegał Europę jako agent rewolucji pewien towarzysz, poszukujący człowieka nauki, któryby zechciał oddać swoją wiedzę, a z nią i życie na usługi rewolucji. Niezliczone były jego konferencje, najrozmaitsze były jego sposoby przekonywania, oszukiwania i teroryzowa-nia ludzi, których potrzebował. Ale ponieważ tutaj chodziło nie o oddanie mieszkania na potrzeby partji, nie o zapomogę pieniężną, ani o pożyczenie paszportu, ale o usługę, która niejako zakładała stryczek na szyję, więc, pomimo, że ów towarzysz był genjalnym agitatorem, nie znalazł w szerokiej Europie wśród wielu uświadomionych społecznie mężów nauki ani jednego, któryby zechciał okazać rewolucji tę fachową usługę. Agitator nie ustąpił jednak i wziął się do nawiedzania nieznanych sobie chemików, których adresy zbierał, gdzie tylko mógł.
Jeden w Getyndze wyrzucił go za drzwi, był to bowiem konsekwentny i uświadomiony narodowy demokrata. Drugi w Bernie zgodził się natychmiast na propozycję, obiecał wszystko, zobowiązał się naj-solenniej, a załatwiło się to tak błyskawicznie szybko, że agitator domyślił się ku końcowi konferencji, że go tu wzięto za warjata i chciano go się pozbyć jak najprędzej i w najprostszy sposób. Trze-
ci—było to w Paryżu—usłyszawszy propozycję, wygłoszoną w sposób zupełnie naturalny przez nieznajomego napastnika, oniemiał, struchlał i w strachu śmiertelnym zapomniał o trzymanym w ręku flakonie z kwasem azotowym (konferencja odbywała w laboratorjum). W rezultacie uczony oparzył sobie boleśnie nogi i leczył się w przeciągu sześciu tygodni, a tymczasem niestrudzony agitator natrafił nareszcie na tp, czego mu było potrzeba.
Towarzysze z kolonji zagranicznej dali mu adres pewnego chemika, ale z góry uprzedzili, że mowy o tym niema, ażeby ten manjak, który już prawie zapomniał gadać po polsku, mógł się na cośkolwiek przydać. Agitator wybrał się tam bez nadziei, ale i bez sceptycyzmu, wierny swojej metodzie zawadzania o wszystko po drodze.
I chemik zgodził się na wszystko, jak gdyby tylko czekał na zaproszenie. Jak się to stało? Jak tacy ludzie ze sobą gadali i jakim cudem się dogadali? W jaki sposób chemik mógł tak z miejsca puścić się na awantury, o jakich nie miał pojęcia i które nie przywidziały mu się nigdy nawet we śnie? Mniejsza o to — w tych czasach stawały się
rzeczy dziwniejsze.
Pewnego dnia uczony zakończył ostatnią walkę z bezwonnym i bezbarwnym swoim wrogiem i odłożył dalszą kampanję na czas nieograniczony. Zdjął swój biały chałat i fartuch, spakował swój, majątek czyli roczniki specjalnych czasopism w paru językach oraz swoje jedyne ogłoszone dzieło, zajmujące w druku pół stronicy hieroglifów chemicznych, i wyjechał do kraju, który podówczas był tyglem tajemniczych procesów duchowych i mate-rjalnych, którym za łącznik niejako służył powszechnie znany w piekielnej chemji życia odczynnik — stanu płynnego, a czerwonego zabarwienia. Ener-gja więzi społecznej wyładowywała się gwałtownie, między anodem a katodem przebiegały wartkie prądy—a pośrodku zostawały trupy i trupy.
Cóż miał tam do czynienia manjak nauki, du-
sza, prześmiardła w laboratoryjnym zamknięciu? Logicznie biorąc—nic. Ale na szczęście dla postępu świata w życiu społecznym zachodzą, zrzadka co prawda, okresy, kiedy logika wycofuje się z mózgów i spogląda zdaleka na to, co ludzie ze sobą wyrabiają.
Tedy po jakimś czasie nasz chemik zamieszkał na dalekim przedmieściu Warszawy, w domku, wynajętym przez partję i na dobro tejże partji, a na zło caratu; zaczął fabrykować domowemi środkami przyrządy, mające za zadanie dopomóc w pewnej mierze do wywalczenia niepodległości ojczyzny i do zbliżenia proletarjatu polskiego do jego ostatecznych celów.
Pragnienie tej niepodległości było w naszym uczonym mętne. Świadomość tych ostatecznych celów prawie żadna—a jednak... A jednak pracował gorliwie i wydajnie, nie szczędząc siebie ani tych, którym na spożycie przeznaczone były jego piekielne wyroby. Opinję miał bardzo solidną.
-— Nareszcie mamy prawdziwego chemika!
— Zna się na rzeczy. A przy tym jest to bądź cobądź chlubą dla partji, że taki uczony...
— Prawdziwy uczony...
— Znany bardzo szeroko...
— Wszędzie znany...
Zrzadka, co jakie dwa tygodnie, do domku na przedmieściu wchodziła ubogo ubrana panienka. Ponieważ chemik o tych wizytach bywał zawczasu uprzedzany, przeto wkładał kołnierzyk, czesał się i zarzucał roztrzęsione łóżko dziurawą derką, przewietrzał mieszkanie, wymiatał niedopałki papierosów, porozrzucane na podłodze, zamykał szczelnie drzwi od pracowni i czekał niecierpliwie.
Powitanie było zawsze serdeczne. Chemik kłaniał się niezgrabnie i uśmiechał się dziko; jak obłąkany, szczerząc dziurawe zęby, a panienka podno-
siła nań duże, smutne oczy, w które zdziczały samotnik nigdy nie śmiał spojrzeć, chyba ukradkiem.
— Cóż tam słychać na świecie, bo ja tu taki odcięty?...
Właściwie nie obchodziło go nic tak dalece ze świata, gdyż przez całe życie był również od wszystkiego odcięty, ale należało o czymś mówić, należało jakkolwiek rozpocząć.
Rozmowy z „Karną" były dla chemika rozkoszą niewysłowioną, jej głos, niezależnie od tego, co mówiła, wprowadzał w nieopisane wibracje cząsteczki, składające materję jego mózgu i bodaj że serca. Odludek, dla którego do niedawna wszystko było obce poza ciasną sferą pewnych związków węgla, utonął w smutnych oczach nieznajomej dziewczyny bez pamięci i bez żadnej świadomości co do istoty tego przeobrażenia. Kobiety nie istniały dla niego nigdy, a i teraz nie było kobiety w tych nadzwyczajnych uniesieniach... Był to bowiem po prostu jakiś cud czyli reakcja chemiczna, przekraczająca wszelkie prawa i hipotezy, znane nauce.
Rozmowy obracały się przeważnie koło spraw i politycznych i partyjnych. Karna ze zdumieniem] spostrzegła za pierwszej swojej bytności w labora-torjum, że tajemniczy preparator, dla którego ży-) wiła cześć niezmierną, nie miał pojęcia o najprost-j szych i obowiązkowych dla każdego szeregowca| wiadomościach z zakresu zagadnień ruchu.
Nie mówiąc już o konstytuancie w Warszawie,! o taktyce bojowej, która dzieliła podówczas partję na dwa obozy, i tym podobnych spornych a zawi-j łych kwestjach—towarzyszka Karna odkryła, że ży-j wił on jeszcze złudzenia co do narodowej demo-l kracji i nie czuł należytej nienawiści do esdeków.J
Karna przynosiła do laboratorjum żelazne po-j włoki do bomb i potrzebne chemikalja, tudzież dy-j namit, a wynosiła gotowe wyroby. Była ona jedjmąl istotą, mającą bezpośredni dostęp do laboratorjum, I przez nią załatwiano korespondencję, przez nią chemik otrzymywał instrukcje i obstalunki oraz pie-
niądzcna życie. Miała sobie tedy za najświętszy obowiązek uświadomić i wykształcić ignoranta-sa-motnika w mądrości społecznej. Była z tego dumna i przynosiła mu za każdym razem paczkę bieżącej bibuły, nad którą chemik mordował się po nocach z gorliwością i żądzą zrozumienia tych trudnych spraw. Pomimo to, zabiegi towarzyszki Karny szły na marne. Chemik czytał i czytał wydawnictwa partyjne, słuchał z nabożeństwem objaśnień Karny, ale mózg jego, zaczadziały w wyziewach kuchni chemicznej, nie mógł żadną miarą ogarnąć zjawisk/ które przewalały się przed nim jak gdyby na wzburzonych falach, nieujęte, nieposkromione, urągające teorjom, przewidywaniom, obawom i nadziejom.
Niejednokrotnie, jąkając się i wtrącając słowa cudzoziemskie, prosił o wyjaśnienia, ale nauczycielka nie mogła żadną miarą dociec, o co mu właściwie idzie. Wreszcie wykrywało się, że towarzysz nie wie czegoś najważniejszego, bez czego niema mowy o świadomym poglądzie na rzeczy i na wypadki. Karna była cierpliwą i taktowną, ale chemik sprawiał jej takie niespodzianki, że zapominała o wszelkiej oględności i pedagogice i dawała upust swojemu zdumieniu:
1 — Ach! Ach! więc wy nie wiedzieliście o tym!... Towarzyszu, na miłość boską, jakże tak można?... Cóż wy robicie w takim razie między nami?...
— Wiecie, co robię, towarzyszko Kamo — odpowiadał smutnym głosem winowajca.
— Ale cóż was do tego skłoniło? Przecież wy Zupełnie nie jesteście socjalistą! Jak was wy kryją, ^o was przecie powieszą. I za cóż wy będziecie się poświęcali, kiedy nie wiecie...
Biedny chemik nie potrafił na to odpowiedzieć, nie przypuszczał nigdy, że socjalizm jest aż tak trudny. Obiecywał poprawę, mozolił się, martwił się, ale od prawdy był zawsze daleko. Zato swoje robił porządnie. Wyroby, pochodzące z jego
...



Możesz dodać mnie do swojej listy ulubionych sprzedawców. Możesz to zrobić klikając na ikonkę umieszczoną poniżej. Nie zapomnij włączyć opcji subskrypcji, a na bieżąco będziesz informowany o wystawianych przeze mnie nowych przedmiotach.


ZOBACZ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY WEDŁUG CZASU ZAKOŃCZENIA

ZOBACZ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY WEDŁUG ILOŚCI OFERT


NIE ODWOŁUJĘ OFERT, PROSZĘ POWAŻNIE PODCHODZIĆ DO LICYTACJI