Dawno, dawno temu, na początku minionego stulecia, Kraków leżał za granicą. Udając się w podróż do Krakowa, należało zabrać ze sobą papierosy, bo – jak wiadomo – za granicą papierosy są wyjątkowo paskudne. Życia podróżnika nie ułatwiali bynajmniej celnicy, którzy bezlitośnie tropili starannie gromadzone zapasy. Na nic zdawały się okrzyki: „Jakże się to stało! Zapomniałem oclić!”. Nie chodzi jednak o Kraków. Nie chodzi także o papierosy, mimo że każda kolejna europejska granica to niepowetowane straty w aprowizacji. Chodzi o podróż, i to podróż przez całą Europę.
Dzięki stabilnej i pewnej pracy księdzu Ignacemu Charszewskiemu udało się zgromadzić niezbędny zapas środków finansowych, aby spełnić dziecięce marzenia i ruszyć w podróż do Paryża, a nawet jeszcze dalej. Trzeba zaznaczyć, że już w wieku młodzieńczym podjął on próbę realizacji swych marzeń, ale nielegalna wyprawa została udaremniona przez zaniepokojonych bliskich, którzy dopędzili nieszczęsnego podróżnika pod Warszawą.
Tym razem – latem roku pańskiego tysiąc dziewięćset trzeciego – Ignacy nie potrzebował już zgody rodziców i wyruszył doświadczać świata, zaczynając od sąsiedniej Galicji. Swoje spostrzeżenia notował na gorąco, by potem ułożyć z nich zwarty tekst dziennika z podróży, którym wzgardziły warszawskie periodyki – twierdząc, że relacje z podróży po Europie są już passé, gdyż czytelnik pragnie egzotyki: Afryki, Azji i dalszych jeszcze krańców świata. Ty, Czytelniku, gardzić księdzem Charszewskim i jego literacką robotą nie powinieneś, bowiem jest to robota staranna, w której – z punktu widzenia dzisiejszego odbiorcy – także egzotyki nie brakuje.
Pędzi więc ksiądz Charszewski przez Europę: Kraków, Lwów, Wiedeń, Salzburg, Monachium, Kolonia, Bruksela, Paryż, Lozanna, Genewa, Rzym. Przemierza ją w zawrotnym tempie: złakniony wrażeń i otoczony przez pokusy. Do nowości ma stosunek bynajmniej nie księżowski. Chłonie widoki i obyczaje, obserwuje zabytki kultury i drobne dziwactwa miejscowych. Czasem anonimowo, a czasem bezczelnie zdemaskowany (jakże demaskujący dla Polaka jest brak wąsów!) wsłuchuje się w puls cywilizacji, która pędzi z zawrotną prędkością parowozu, automobilu, statku wycieczkowego i kolejki linowej.
Z radością odwiedza miejsca kultury wysokiej (galerie, muzea, wystawy), nie unika jednak rozrywek bardziej spektakularnych. Z uporem maniaka powraca do paryskich kabaretów, wpada w sidła brukselskich prostytutek, a nawet wymyśla kawiarnianym gościom. Jego opis tętni rytmem krótkiego, prostego zdania. W większości jest gęsty i dynamiczny, choć znaleźć w nim można także elementy refleksji i zachwytu nad zadziwiającym pięknem stworzenia. Turysta, amator przygód i nowości splata się w jedno z katolikiem, a przy tym duchownym, co daje możliwość zetknięcia się z zupełnie niestandardowym sposobem opisu Europy u początków XX wieku. Dzięki skrupulatnej pracy redaktora i edytora tekstu, Krzysztofa Lewalskiego mamy możliwość przycupnąć w trzeciej klasie pociągu wśród ciężkich waliz i zażywając uroków licznych przesiadek podziwiać Europę, której już nie ma.