Tytuł książki:ŚWIERSZCZYK TYGODNIK DLA MŁODSZYCH DZIECI.OD STRONY 50 DO 678
Rok wydania: |
|
ISBN: |
|
Autor: |
|
Wymiar: |
|
Rodzaj okładki: |
|
Waga: |
|
Opis książki:
Kiedyś, po kolacji, gdy cała rodzina siedzia-ła jeszcze przy stole, Marek poprosił dziadka: — To może teraz opowiesz nam o tych daw-nych obyczajach?... — Ostatki w naszej okolicy nazywano zapus-tami zaczął dziadek. — Był to dzień, w którym kończył się karnawał. W karnawale urządzano zabawy, tańczono i jedzono obficie i tłusto. A. po ostatkach następował Popielec i aż do Wielkiejnocy obowiązywała surowa skrom-ność w jedzeniu, a o tańcach mowy nie było. Ludzie uważali, że Zapusty, to nazwisko dwóch świętych braci, których czczono właś-nie w ostatni dzień karnawału. Przypuszczali, że jest dwóch Zapustów i że zjawiał się naj-pierw jeden — tłusty, a potem drugi — chudy. Wszyscy chcieli, by tłusty odjeżdżał jak naj-później, dlatego śpiewali na zabawach: jedzie Zapust na koniu. Wywija na moście. Hej, stój, poczekaj, mój miły Zapuście! I właśnie w zapusty chodzili przebierańcy. To rzekłszy dziadek wstał od stołu i usado-wił się przy kaflowym piecu, obok babci. — Byłem wówczas w waszym wieku. Kole-gów, rówieśników, miałem we wsi kilkunastu, ale koleżankę tylko jedną — ,Sławkę. Inne dziewczyny były o wiele starsze od nas albo zupełnie smarkate. Stanowiliśmy zwarte gro-no przyjaciół, jednakże przyjaźń owa między nami i Sławką była co i raz zakłócana. Sławka lubiła płatać nam figle, a my odwzajemnialiś-my się jej tym samym. Ona zamieniała nam piórniki w tornistrach, my wpuszczaliśmy jej wieczorem wróble do izby. Ona za to wypisy wała na stodole kawałów nasze prze7wiska. — jakie? — przerwała Zósia, siostra Marka. — Na przykład: Felek — kurczak, Witek — dzwon, Wojtek — klucha. — A jak dziadka przezywali? — spytał naj-młodszy z nas, Olek. — Nie przeszkadzaj! — wtrąciła babcia. — No, więc — ciągnął dalej dziadek — Sław-ka, zwana Żyrafą, ciągle płatała nam jakieś figle, robiła kawały. Pewnej zimy ogromna ilość dwójek przydarzyła się wszystkim chłop- 50 com w naszej klasie. A to dlatego, że właśnie postanowiliśmy zrobić sobie stroje kozy [turo-nia, diabła i króla — i wystąpić jako zapustni przebierańcy, chodząc po wsi. Nie było czasu na naukę, ale Sławka otrzymywała nadal dobre stopnie i zaczęła trochę nos zadzierać do góry. Pamiętam, kiedyś przyniosła do klasy cepy i postawiła w kącie, a gdy nasz nauczyciel spytał, po co one, powiedziała, że do młócenia dwójkowiczów. Na szczęście pan miał gołębie serce. I kazał odnieść cepy do domu. Ale pan kierownik był bardzo zdenerwowany tymi dwójkami. Któregoś dnia nawet powiedział, że poskarży się do powiatu, do inspektora.' — Dlaczego się nie uczyliście? — przerwał Marek. — Wszystko prez te zapusty; no i sanki, łyżwy i narty! — odpowiedział dziadek. — Ważny powód! — zawołał wnuczek. — Przecież my teraz uprawiamy więcej sportów zimowych niż dawniejsze dzieci, a jednak nie zbieramy dwójek. — Rzeczywiście! — przyznał dziadek. — Ale dziś dostajecie gotowe, kupione przez ojca sanki, łyżwy czy narty. Kiedyś każdy chłopiec na wsi musiał sam sobie zrobić sprzęt sporto-wy. Więc... — Rozumiem — rzekł Marek. — No, ale co z tymi przebierańcami? — Właśnie — kontynuował dziadek. — Przy-szły zapusty. Po południu mieliśmy zacząć się przebierać za Cyganów, aniołów, diabłów... gdy nagle gruchnęła wieść, że przybył inspek-tor z kuratorium i odwiedza dwójkowiczów, począwszy od wschodniego końca wioski. Akurat w pierwszej chałupie mieszkał Witek. Nie czekając dał susa do obory i zagrzebał się w żłobie w sieczce. Ponoć go tak Krasula wylizała, że nigdy jeszcze nie był taki czysty. Siostra Witka czym prędzej zawiadomiła Władka mieszkającego w następnym domu. Chciał uciekać w pole. Przypuszczał jednak, że może być zauważony, więc dał nura do chlebo-wego pieca i skrył się za gary stojące na płycie kuchennej. Inspektor się denerwował, że ni-kogo nie może spotkać. Ruszył dalej — do Jurka. Okazało się, że Jurek już się przebrał... i za dziewczynkę i nie zauważony, cały czas towarzyszył panu inspektorowi w tłumie ciekawskiej dzieciarni. W pewnym momencie