WITAM PAŃSTWA SERDECZNIE!!!!
PRZEDMIOTEM AUKCJI JEST WYSZUKANA i
~ BAR na STAWACH ~
JERZY HARASYMOWICZ
Jerzy Harasymowicz, Jerzy Harasymowicz-Broniuszyc (ur. 24 lipca 1933 w Puławach, zm. 21 sierpnia 1999 w Krakowie) – polski poeta, założyciel grup poetyckich Muszyna i Barbarus.
Pochodził z rodziny o mieszanych ukraińsko[1], polsko-niemieckich korzeniach.
Należał do tzw. pokolenia "Współczesności". Zadebiutował w 1953 roku, publikując wiersze i prozę poetycką w "Życiu Literackim". Jego pierwszym tomikiem były wydane w 1956 roku Cuda. Publikował również na łamach m.in. "Twórczości", "Tygodnika Powszechnego" i "Dziennika Polskiego".
Laureat licznych nagród, m.in. Nagrody im. Stanisława Piętaka (1967), Nagrody Fundacji im. Kościelskich (1972), głównej Nagrody Ministra Kultury i Sztuki (1975).
Jego twórczość charakteryzowała się "przesyceniem" opisów, co czyniło wymyślone przez niego mitologie niezwykle szczegółowymi i sprawiającymi wrażenie realnych. Interesował się kulturą Łemków oraz słowiańsko-chrześcijańską, do których to zainteresowań często odnosił się w swoich utworach.
Z poezji Jerzego Harasymowicza wywodzi się termin kraina łagodności, do którego w swoich piosenkach nawiązywał Wojciech Belon, a który bywał później utożsamiany z poezją śpiewaną.
Harasymowicz był pisarzem płodnym, umierając zostawił po sobie ponad 40 tomów wierszy, liczne wybory wierszy i 2 bajki dla dzieci sprzedane łącznie w liczbie ponad 700 000 egzemplarzy.
W środowisku Krakowa był powszechnie znany jako wielbiciel Zwierzyńca i Baru na Stawach (znany wiersz o tym barze). Jednocześnie deklarował się jako fanatyczny wielbiciel gnębionego wówczas przez komunistyczne władze Klubu Sportowego Cracovia. Pisał wiersze o Cracovii i jej piłkarzach. Najsłynniejszym jest chyba wiersz o zdobywcy bramki bezpośrednio z rzutu rożnego w wygranych 2-1 pierwszoligowych derbach Krakowa Cezarym Toboliku.
Po roku 1989 izolowany za bezkompromisowe wypowiedzi na temat środowiska literackiego Krakowa[2].
Jego prochy rozsypano nad bieszczadzkimi połoninami[3], a symboliczny grób stanowi pomnik w kształcie bramy na Przełęczy Wyżnej.
Z poezji Jerzego Harasymowicza zrodził się projekt muzyczny W górach jest wszystko co kocham.
" BAR na STAWACH "
Krupniczej ulicy naprawdę mam dość Dość razem z krzesłem próchniejących wieszczy Kotłują się słowa moje W nieba niebieskiej przerębli
Gwiżdżę na księgi spróchniałym grzbiecie Wydaje księga dziki świst Najlepiej mi z ulicą siostrą Pod rękę po Zwierzyńcu iść
Cieszy mnie poematu konna placforma Bo to jest właśnie placu forma I cieszy Mańka która z dziecka A już była zwierzyniecka
Ta brzana bardzo cieszy mnie Daje mi bukiet gwary - ma gest Tu już Flisacka Szwoleżerów Tatarska Tu jeszcze konna metropolia jest
Tu jak wóz Eliasza Placforma jedzie za pół basa Z piwem kiwają się wiaderka Na koniach rajskie śpią makaty
Najważniejsze żeby placforma słów Mogła w zaułek ciasny wjechać Na koźle stoję ponad dachy miasta Zarosły wozak chmur - poeta
Na przedmieścia placformie jadąc Z kieszeni rąk nie wyjmuję Do druku dla mnie najlepszy plac To niebo żółknące w górze
Najlepiej jeździ się w zimie Na mrozie sen jest zdrowy I sama wali placforma Z przyzwyczajeń koniowych
Bo Kazek mówi wszystko jedno Czy wiśta i czy wio Przeważnie były czasy lewe I nie to
W żarówek tysiącu tramwaj Przejeżdża dostojnie jak Watykan Zastanawiają się parkany Gdzie by tramwaj w ciemności przydybać
Nieraz pytają za kim jestem W tym kraju częsta to sprawa Mówię najbardziej popieram szyld Z napisem "Bar Na Stawach"
Tam Maks Wózek przychodzi i Rufino Goście z tysiąca i jednej zwierzynieckiej nocy Tam zielone pachnie nocy piwo Tam się schodzą placowe drogi
Burżujek tu bywa i Kazek Dycha Sam Główeczka Tolo Malarz Poldek Śpiewak Tu baronów swych przedstawia ulica Tu jest wolnokieszonkowa strefa
Czasem zabraknie kogoś - salute! Z piwa zielony nagrobek mu kładą Nad Norbertanki uleciał Edek Gdzieś na wieży siedzi denato
I zadzwoniły kufle po nim Na tę parkanów przedmieścia nostalgię Poniosły go kawki na skrzydłach Bo kawki mają garnitury czarne
I leci krótki - trzy wina bier I król brodaty biber kier Jedną swą rąszką trzymie korone Drugą wskazuje karty znaczone
Kończy się szefku pasaż Kieszonkowa strefa nasza I koń który w łąki srokaty Elektryczne mija światy
Życia się snuje szary dym Tu Czarny Czesiek rządzi wiele zim Tu jest wszystko wokół cześkowe1 Kłaniają się grzecznie goście nieznajome
Zwierzyńca to jest prawowity syn Do chrztu go Kopiec na rękach niósł Przed nikim jeszcze dyla nie dał on Swobodnie na ulicy rósł
Jak zdrowie milicja pyta go na skwerach Jak zdrowie pyta i jak sen Postrachem mea bywał nieraz Dziś bójką już nie bawi się
Zwierzyniec Cześka nakrywa czapa Jego pod głową habaź Błonia Na lewo Wawel na prawo Tyniec A w środku władza zrobiona w konia
Jeden gość z wiary Wózek Maks Chmurą się tylko przykrywa luzem Nieba go kryje ruchomy dach Do nieba z Maksem wjedzie wózek
I śniegiem pokryty wjedzie śpiący Maks I jakiś albert powie mu tak Już z gęby widzę - z Włóczków ulicy Maks powie - pewnie Zwierzyniec City
W młodości grzechy mnie sie zgubiły Na kartce miałem spisane Dlatego szefku mój miły Już nie wiem co jest czarne co białe
Bozia co placformą jedzie chmur Dała Cześkowi dowcip ten i spryt Pośród tych wróbli zielonych od piwa Inaczej dawno Czesiek by znikł
Zimą i latem wokół placu Snuje się szary dym tajniaków I wiezie gości jedyny powóz Milicyjny elektrowóz
Tu gość niejeden zniknął tak Jak właśnie poprzez lufcik dym Czarne się chylą dni parkany I czasem nie ma już gdzie iść
Na nasze meliny przyszła jesień I śleć się sfija I bóg placowy pojecie Na szparagusie w siną dal
Życia wesołe miasteczko dobre jest Na porosłym trawą wyrku Błonia Lecz potem bezpłatnie sypie śnieg Kruszeje na mrozie włosów słoma
Lecz wolny - wolny każdy gościu Jak na trybunie nie bywa wolny nikt Dźwigają muzy na piersiach swoich Pogięty wiatrem poematu szyld
I placformą bozia jedzie I niebo całe w majonezie Mańka ciepła jak szabaśnik Przy niej lepiej przy niej jaśniej
Przy niej tu na Emausie Kwitnie morda w szparagusie I konie gadają lecąc przy dyszlu Nie ma jak na Powiślu!
I czy ten gościu na koźle Ma bukiet maków w głowie Jest czerwony na zewnątrz A cóż my wiemy panowie
Wszystko jest takie kiwne Wczoraj był koniec świata I zginął mi rękaw z koszuli I gdzieś nad Krakowem lata
Kiedy gość leci z nóg u knajpy dyszla To go podtrzyma stara wieżyszka To goście mówią Kazek Pudełko Ma swojej brzany święto
Goście kochani naprawdę wierzcie Nie ma to jak kochane przedmieście Tu jeszcze księżyc przez wolskie badyle Valentina ma profile
Tu jak śledzie z nogawek Gościom lecom wiersze same Tu się schodzi Księcia ulica i Dziki Kąt Tu sami goście z placowych stron
Tu sami chodzom gołębiorze Co na wszystko mówią "może" Strony świata są karciane mówi Rufino Czerwień krajc żołądź wino
I wygląda Zwierzyniec jak szopka Trochę złodziejska trochę głodna I szopni goście i szopna władza Co się powoli Emaus przechadza
I wygląda Zwierzyniec jak szopka Skądś dzieciaka wzięła Helka Madonna Lecz Kulawy Lolek ma swój bą tą I pod depache bierze ją
Kradzioną z placu papą kryty Ja pióra cierpliwym zabiegiem Wystawię Cześkowi wiersza kiosek Niechże się schowa przed śniegiem
Bo kocham przedmieścia profil czarny I wiatru kocham swobodny świst Gdziekolwiek na nieba wolnym kawałku Piszę do Cześka list
Żeby go mróz nie zwarzył Żeby nie spadł idąc życia krajem Zmówiłem za niego tę litanię piwną W grzane trzy mikołaje
Z harmonią placu na ramieniu Powiewając czapą2 wolskich wzgórz Czarny Czesiek udziela wolności lekcji Lecz wokół pustka kundle kurz
Lecz może właśnie Czesiek nasz To jest Pan Rynek to jest Pan Plac Placu wysłuchać nie miał czasu nikt Lecz kiedyś ruszy ulicy szyld
W rękawach moich jak wróbli rój Niech się schowają zwierzynieckie lumpy Koślawych liter sam wielki lump Placu niosę sztandar żółty
Bo placu twarz to miasta twarz I wszystko na niej wypisane Jak tramwaj niebem sunie poemat Ciągną go Lolka kobyły nakrapiane
Benek nas wiezie Benek śpiewa Zielony trzyma bukiet gwary Z piwem kiwają się wiaderka Na koniach rajskie śpią makaty
Może powieje jakiś ciepły wiatr Do świata znów podobny będzie świat Z duszy naszej zejdzie śniedź W środku zimy będzie wiec!
Krupniczej ulicy naprawdę mam dość I przez tę kartę białą wprost Niech wyprowadzi mnie liter czarny trakt Na bulwar słów na wolny świat
WYDAWNICTWO - LITERACKIE KRAKÓW
ROK - 1974
OKŁADKA - TWARDA PŁÓCIENNA
OBWOLUTA - PAPIEROWA
WYDANIE - II
NAKŁAD - 7.000
STR. - 126
WYMIARY - 22x12,5 cm
GORĄCO POLECAM!!!!!!!
STAN KSIĄŻKI JAK NA WIEK OKREŚLAM NA BDB=!!!!
( przybrudzenia, przytarcia - głównie obwoluty, pieczątka )
UWAGI:KOSZT PRZESYŁKI ZWYKŁEJ WYNOSI 3,30ZŁ, A PRIORYTETOWEJ 4,50Zł.KOSZT PRZESYŁKI ZWYKŁEJ POLECONEJ WYNOSI 5,50ZŁ, A PRIORYTETOWEJ 6,70ZŁza przesyłkę niepoleconą nie odpowiadamTEL: 0-519-[zasłonięte]-470CHĘTNIE DOŚLĘ DODATKOWE ZDJĘCIA!!!PYTANIA PROSZĘ KIEROWAĆ NA E-MAIL BĄDŹ KONTAKTOWAĆ SIĘ ZE MNĄ TELEFONICZNIE. DANE DO PRZELEWU ORAZ DODATKOWE INFORMACJE ZNAJDUJĄ SIĘ NA STRONIE O MNIE.
ZAPRASZAM RÓWNIEŻ NA
_FENOOMEN_