Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

PUSZKARZ ORBANO ZOFIA KOSSAK IL. SIEMIĄTKOWSKI

16-01-2012, 18:13
Aukcja w czasie sprawdzania była zakończona.
Aktualna cena: 40 zł     
Użytkownik serdecznie
numer aukcji: 2039709954
Miejscowość Kraków
Wyświetleń: 21   
Koniec: 15-01-2012 20:05:41

Dodatkowe informacje:
Opis niedostępny...
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha



PONIŻEJ ZNAJDZIESZ MINIATURY ZDJĘĆ ZNAJDUJĄCYCH SIĘ W DOLNEJ CZĘŚCI AUKCJI (CZASAMI TRZEBA WYKAZAĆ SIĘ CIERPLIWOŚCIĄ W OCZEKIWANIU NA ICH DOGRANIE)



PEŁNY TYTUŁ KSIĄŻKI - PUSZKARZ ORBANO - POWIEŚĆ HISTORYCZNA
AUTOR - ZOFIA KOSSAK, OKŁADKĘ I ILUSTRACJE WYKONAŁ WACŁAW SIEMIĄTKOWSKI
WYDAWNICTWO - PAŃSTWOWE WYDAWNICTWO KSIĄŻEK SZKOLNYCH WE LWOWIE, LWÓW 1937, WYDANIE - 1, NAKŁAD - ??? EGZ.
STAN KSIĄŻKI - DOBRY JAK NA WIEK (ZGODNY Z ZAŁĄCZONYM MATERIAŁEM ZDJĘCIOWYM, SŁABY STAN OBWOLUTY)
RODZAJ OPRAWY - ORYGINALNA, MIĘKKA + OBWOLUTA
ILOŚĆ STRON - 206
WYMIARY - 18,5 x 12,5 x 2 CM (WYSOKOŚĆ x SZEROKOŚĆ x GRUBOŚĆ W CENTYMETRACH)
WAGA - 0,268 KG (WAGA BEZ OPAKOWANIA)
ILUSTRACJE - ZAWIERA
KOSZT WYSYŁKI - 8 ZŁ - KOSZT UNIWERSALNY, NIEZALEŻNY OD ILOŚCI I WAGI (NP. JEŚLI KUPISZ 7 KSIĄŻEK ŁĄCZNY KOSZT ICH WYSYŁKI WCIĄŻ BĘDZIE WYNOSIŁ 8 ZŁ), DOTYCZY PRZESYŁKI PRIORYTETOWEJ NA TERENIE POLSKI. ZGADZAM SIĘ WYSŁAĆ PRZEDMIOT ZA GRANICĘ. KOSZT WYSYŁKI W TAKIM PRZYPADKU, USTALA SIĘ INDYWIDUALNIE WEDŁUG CENNIKA POCZTY POLSKIEJ I JEST ZALEŻNY OD WAGI PRZEDMIOTU.




SPIS TREŚCI LUB/I OPIS - PRZYPOMINAM O KOMBINACJI KLAWISZY CTRL+F (PRZYTRZYMAJ CTRL I JEDNOCZEŚNIE NACIŚNIJ F), PO NACIŚNIĘCIU KTÓREJ Z ŁATWOŚCIĄ ZNAJDZIESZ INTERESUJĄCE CIĘ SŁOWO O ILE TAKOWE WYSTĘPUJE W TEKŚCIE WYŚWIETLANEJ WŁAŚNIE STRONY.

ZOFIA KOSSAK

Okładka i ilustracje rysunku Wacława Siemigłkowskiego

Puszkarz Orbano — pozostający na służbie Bizancjum, wynalazca nowych bombard o niezwykłej sile ognia — przedstawia swe plany władcy Konstantynopola Wyśmiany jednak, jako obłąkany fantasta, ucieka z oblężonego rodzinnego grodu, sułtanowi ofiarowując swe usługi. A w Bizancjum nikt nie przygotowuje się do obrony, choć już nawet dochodzą do uszu oblężonych głuche a uporczywe wieści o tajemniczym puszkarzu, który buduje potężne bombardy mające zburzyć mury twierdzy. Bizancjum musi upaść. Na próżno umiera młody Mario, chcący zburzyć armaty zbudowane przez ojca. Na próżno w puszkarzu Orbano na widok zamordowanego dziecka budzi się sumienie. — Armaty zostają wysadzone w powietrze — zwycięskie oddziały Mahometa II — wkraczają po krwawym boju do Konstantynopola. Przed ołtarz w kościele Św Zofii wjeżdża na koniu zwycięski Mahomet - Cel swego życia^osiągnął.— Upragnione miasto leży u jego.stóp.— A jednak..
„I w oczach wszystkich, pyszny okrutny Mahomet II, zdobywca, który nie wierzy w Chrystusa ani Allaha, nie uznaje nikogo krom swojej sułtańskiej woli, schyla się, zgarnia dłonią garść pyłu naniesionego przez stopy i sypie sobie na głowę". Tak kończy się ta książka pełna historycznej prawdy, wiernie odtwarzająca czasy średniowiecza, opowiedziana żywo i trzymająca czytelnika w napięciu aż do ostatniej kartki.





ZOFIA KOSSAK
PUSZKARZ ORBANO
POWIEŚĆ HISTORYCZNA
PAŃSTWOWE WYDAWNICTWO KSIĄŻEK SZKOLNYCH WE LWOWIE
OKŁADKĘ I ILUSTRACJE
WYKONAŁ WACŁAW SIEMIĄTKOWSKI





SPIS ROZDZIAŁÓW

Zniszczone mury .............. 7
Wynalazca................. 25
Śmieszny człowiek ............. 35
Rumeli Hissar............... 48
Przy winie................. 63
Pierwsze odgłosy .............. 70
W obronie czci............... 75
Kto, na Boga? .............. 84
W przededniu.......t......... 116
Otrzeźwienie ................ 133
Spełniają się wróżby............. 161
Ostatnie godziny............... 193





Zniszczone mury

Od pokrytych kwieciem lip płynęły smugi zapachu. Złotawy gąszcz kwitnących gałęzi przerywały cyprysy czarne, obojętne, wysokie. Stary pałac cesarski łuszczył się zniszczonym opadającym tynkiem, lecz otaczające go kolumny marmurowe, gładkie jak niegdyś, gorzały świetliście w słońcu. Daleko na morzu płynęła galera pod wydętym białym żaglem.
Mario i Demetrius przystanęli, patrząc na nią.
Mario rzekł:
„Powiadał kum mego ojca, który przyjechał z Italii, że na Zachodzie budują teraz wielkie okręty o trzech pokładach i dwóch kasztelach na wierzchu. Na każdym okręcie może stanąć piętnaście armat... Mają po siedemdziesiąt żagli albo więcej... Dlaczego wy takich nie macie?"
Demetrius wzruszył ramionami na znak, że nie wie dlaczego, że byłyby, gdyby to od niego zależało i pobiegli dalej po murach, które postanowili sobie dzisiaj obejść. Nie lada wycieczka. Obwód murów bizantyjskich wynosił dwadzieścia tysięcy dobrych, męskich kroków.
fc;;!yNitarfe te mury, przez cesarza Teodozjusza chwaleb-ftttj f^unięci przed tysiącem lat wzniesione, były tak |pprokie, że sześć osób mogło swobodnie iść po nich ijNftitaoczesnie. Przy każdej wieży, których na obwodzie ^gzodu znajdowało się czterysta, było miejsce szersze zo-fstawione, dla mijania się wozów. — Odpowiednią do grubości była wysokość murów, opasywały zaś Bizancjum nieprzerwanym pierścieniem, podwójnym od ftrony lądu, pojedynczym od strony morza. Mur wewnętrzny wyższy był od zewnętrznego. Między oboma leżała fosa ocembrowana kamieniem. Niegdyś woda przepływała przez nią swobodnie, a zawiły systemat śluz i zapor mógł dowolnie poziom jej podnosić. Podobnie niegdyś, niegdyś, wierzch murów obity był blachą miedzianą. Lecz przed dwustu laty chciwi rycerze latyńscy, zawładnąwszy na przeciąg pięćdziesięciu lat grodem, zdarli kosztowne pokrycie, którego już nigdy nie przywrócono. A szkoda! Pozbawione ochrony mury poczęły szybko niszczeć. Wiatr niósł na nie pyłki nasienne traw i krzewów, które kiełkowały pomiędzy kamieniami. Niewiarogodną siłą rosnących młodziutkich korzonków rozsadzały tysiącoletnią zaprawę, strącały wypchnięte głazy w dół, do fosy, coraz natarczywiej, coraz liczniej. Każda zima, każda jesienna wichura, wiosenna burza, przyczyniały dzieła zniszczenia. Miejscami strącony gruz zalegał fosę tak gęsto, iż tamował wodę tworząc poprzeczną groblę. Woda pozbawiona dopływu wysychała pod palącymi promieniami słońca, dno fosy podnosiło się, zarosłe trawą i zielem. Systemat śhus i zapor dawno przestał działać, popsuty i nieużyteczny.
Kroczący żwawo chłopcy nie zastanawiali się nad
tym, gdyż murów tych innymi nie znali. Tak jak były, z bujną roślinnością zwieszającą się z załomów, z sypiącym się gruzem, zdały im się one najwarowniejsze, niezdobyte, niedostępne. Czyż i tym razem nie powstrzymały nieprzyjaciela? Czyż zawzięty wróg, sułtan Mahomet II, nie odstąpił po trzymiesięcznym oblężeniu, wściekły, okładający bez litości złotym buzdyganem swych wezyrów? — Nie, dopóki one stały, nic Bizancjum zagrażać nie mogło.
Zresztą stan zniszczenia dawał się dopiero widzieć z góry w czasie takiej(wędrówki jak ich obecna. Z dołu gładkie odkosy wspinały się równie śmiało i stromo jak niegdyś.
Chłopcy z uwagą oglądali ślady niedawnego oblężenia. Puste kociołki po smole, kupy kamieni i belek przygotowane do strącania na głowy oblegających a nie zużyte, powózki z ogniem greckim, bronią straszną przed wiekami, a dziś, po prawdzie, niegroźną nikomu.
Nieliczni żołnierze cesarscy strzegli tego dobytku wojennego, drzemiąc leniwie w cieniu wież. Odziani byli dostatnio, uzbrojeni dobrze, a składali się wyłącznie z ludzi najemnych. W pułkach tych spotkać można było wszystkie narodowości i wszystkie języki. Węgrzy, Syryjczycy, Rusini, Duńczycy, Niemcy, Armeńczycy, nawet Arabowie i Turcy. Że skarb cesarski był pusty i żołnierze otrzymywali żołd ze wzrastającym stale opóźnieniem, wojska tego było coraz mniej. Pełniło służbę niedbale, jak z łaski. Póki nieprzyjaciel był pod murami Bizancjum to jeszcze, jeszcze. Chodziło im o własną skórę, o żony i dzieci mieszkające w grodzie, narażone na niechybną śmierć w razie zdobycia, skoro jednak wroga po uciążliwej obronie odparto, nie tru-
dzili się bynajmniej. Gród zwany dumnie „Strzeżonym przez Boga" był iście tylko przez Boga strzeżony i nikogo więcej.
No i przez położenie. Z trzech stron otaczało go morze, a tylko jedna strona, zachodnia, graniczyła z lądem. Morze Czarne, morze Małe, zwane przez Turków Marmara a przez Greków Propontyda, łączący je Bosfor czyli Ramię św. Jerzego, Złoty Róg, najcudowniejszy port naturalny, jaki przyroda stworzyła, — otaczały Konstantynopol wartą czujniejszą od najemnych wojsk. Istniała wprawdzie bardzo stara, od św. Morenusa pochodząca przepowiednia, że miasto zginie, gdy nieprzyjaciel podejdzie pod mury okrętami, które popłyną po lądzie, — ale nikt się nią nie przejmował. Jakież okręty mogłyby płynąć lądem i jakiż nieprzyjaciel zdoła ze statków dobywać mury... Takie mury! „Patrząjże, messer Antonio i akolitos B azyli idą ku nam", zauważył Mario ze zdziwieniem.
Usunęli się na skraj muru, witając z szacunkiem nadchodzących. Messer Antonio Donino, siwy ale żwawy staruszek, był ojcem chrzestnym Maria, Genueńczykiem jak cała rodzina matki chłopca. Akolitos B azyli Anagnostes był dowódcą załogi, podlegały mu pułki strzegące murów. Na ukłon chłopców nie zwrócił żadnej uwagi.
„Dokąd idziecie chrzestny?" zapytał Mario nieśmiało.
„Kardynał i Dostojny Logote-tos Dworu obchodzą mury, a my z nimi... Oni z orszakiem po-
zostali tam pod wieżą odpocząć krzynę, a my idziemy przodem, pogadując..."
Uśmiechnął się do nich i ruszył dalej. Chłopcy o dwa kroki za nimi, ciekawiło ich bowiem niezmiernie, po co kardynał rzymski przyszedł oglądać mury? Nie obawiali się, że każą im iść precz. Świta dostojników składała się na pewno w przeważnej części z rodaków Maria, Italczyków.
Italczyków było podówczas w Bizancjum prawie tyleż samo co Greków. Na wprost idących, po drugiej stronie Złotego Rogu, wznosiło się ich własne genueńskie miasto, Galata. — Murem otoczone, z wyniosłą wieżą strażniczą na wzgórzu, rządzone przez własnego pode-stę, niezależnego od cesarza.
„...Przyjemnie patrzeć na świat, gdy Turcy odeszli", mówił przymilnie stary Donino do milczącego towarzysza.
„Niedaleko odeszli", odparł tenże zgryźliwie, ukazując dłonią widoczne w oddali wieże nowego zamku tureckiego, wzniesionego niedawno przez Mahometa II na greckiej ziemi na urągowisko basileusowi.
„Oj to prawda", westchnął Antonio i splunął. „Że też piorun poganina za tyle bezeceństwa nie spali?" dodał z nabożnym zdziwieniem.
„Powiadają", mówił akolitos głosem obojętnym, niby o rzeczy, która go nic nie obchodzi, „że gdy najdostojniejszy basileus zapytał sułtana jakim prawem
wzniósł ten zamek, niewierny odparł: „Wybudowałem zamki dwa. Jeden na azjatyckim brzegu, drugi na waszym. Będą strzec jak psy Bosforu. Nie dostaniecie się już na Morze Czarne bez mojego zezwolenia. A prawo moje do azjatyckiego brzegu jest, że to moja ojczyzna, a do europejskiego, że ,go nie umiecie bronić..."
„Obrzydłe zuchwalstwo poganina", parsknął Anto-nio, „świętego prawa własności bronić nie potrzeba... Szanować je powinien każdy samo przez się..."
Zdążający za mówiącymi Mario spojrzał wahająco na kolegę. Wydało mu się, że słowa sułtana, choć twarde, nie były pozbawione słuszności. Istotnie, czemuż basi-leus nie umie bronić swych odwiecznych praw? Dlaczego dopuścił do wybudowania zamków tuż pod swoim bokiem?
„Jak myślisz?" zapytał szeptem Demetriusa, „dlaczego sułtan ma tak wiele wojska, a najdostojniejszy basi-leus zaledwie tyle, co na wałach?"
„Bo cudzoziemcy nie chcą się jakoś teraz najmować", odparł tenże równie cicho.
„A was mało?"
„Służba wojskowa to nie dla nas", odszepnął Deme-trius z pogardą. „Dobre dla barbarzyńców lub zabijaków... Dla człowieka wykształconego wojsko to męka... Brud... Słuchać się byle dziesiętnika... Pocić latem, marznąć zimą... Dziękuję..."
„A jeśli cudzoziemcy wcale nie zechcą przychodzić służyć u was?"
„Mury wystarczą, żeby nas obronić... Sam widzisz... Sułtan był i nie dał rady... odszedł... Zresztą nie on pierwszy... Podobno Bizancjum było oblegane już dwadzieścia osiem razy..."
„Mój ojciec mówi", szeptał Mario, „że mógłby zbudować działo zdolne rozwalić te mury..."
Pozornie pochłonięty rozmową z akolitą, Antonio odwrócił się żywo.
„Nie powtarzaj głupstw!" syknął.
„To nie ja, to ojciec..."
„Ojciec by też trzymał język za zębami... Zawsze mu wróżę, że sobie biedy napyta..."
„O co idzie?" zapytał szorstko Bazyli.
„Kum mój, Orbano, puszkarz znakomity w służbie najdostojniejszego Pana Naszego (oby Bóg błogosławił jego dni!) powiada, że wymyślił działo większe niż wszystkie znane dotychczas..." objaśnił z pośpiechem Antonio i zwrócił się znowu do chłopców.
„Nie plątajcie mi się tu pod nogami podsłuchując..." mruknął gniewnie. „Macie akurat schody... Na dół i do domu...! Żywo!"
Zeszli jak niepyszni, z przyjemnej wysoczyzny na ludną i gwarną ulicę. Zwała się Mezos, ciągnęła równolegle do Złotego Rogu. Leżały przy niej najpiękniejsze sklepy, prawie wyłącznie włoskie. Przeważały złotnicze, składy jedwabi, wonności i lamp oliwnych złotych lub alabastrowych.
Widok zawodników, ciągnących na Hippodrom, rozproszył niezadowolenie chłopców. Dorodni młodzieńcy o posągowej postawie i wspaniałej muskulaturze, odziani w zielone lub niebieskie barwy swoich stronnictw, stali lekko na dwukołowych rydwanach, powstrzymując z trudem rwące się do szybkiego biegu konie. Tłum oklaskiwał ulubieńców, wywoływał nazwiska, zagrzewał do rychłego zwycięstwa, płynął brzegami ulicy, jak rzeka zdążając w tym samym kierunku. Środkiem jez-




Możesz dodać mnie do swojej listy ulubionych sprzedawców. Możesz to zrobić klikając na ikonkę umieszczoną poniżej. Nie zapomnij włączyć opcji subskrypcji, a na bieżąco będziesz informowany o wystawianych przeze mnie nowych przedmiotach.


ZOBACZ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY WEDŁUG CZASU ZAKOŃCZENIA

ZOBACZ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY WEDŁUG ILOŚCI OFERT


NIE ODWOŁUJĘ OFERT, PROSZĘ POWAŻNIE PODCHODZIĆ DO LICYTACJI