Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

OSSENDOWSKI-PRZEZ KRAJ LUDZI,ZWIERZĄT I BOGÓW 1925

16-01-2012, 18:07
Aukcja w czasie sprawdzania była zakończona.
Najwyzsza cena licytacji: 162.50 zł     
Użytkownik ikonotheka
numer aukcji: 2022571854
Miejscowość Kraków
Licytowało: 4    Wyświetleń: 88   
Koniec: 13-01-2012 20:00:00

Dodatkowe informacje:
Opis niedostępny...
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha

WSTĘP - SPIS TREŚCI - OPIS:

TEJ którą spotkałem niegdyś na brzegu „wielkiej, lazurowej, słonej Wody" u stóp piętrzących się czerwonych skał, a dla £fóre/ przechowałem -Wierną miłość do dnia, gdy stała się moją
owianą legendami prastarego Erdeni-Dzu, poświęcam
tę opowieść o swojej męczeńskiej włóczę ize przez serce tajemniczej, obudzonej Azji-
Jlnt. Ossendowski.
Warszawa, 1923 r.


SPIS TREŚCI:


CZĘŚĆ PIERWSZA
PRZEZ KRAJ KRWI I PRZEZ KRAJ WIECZNEGO POKOJU

CZĘŚĆ DRUGA
PRZEZ KRAJ SZATANA

CZESC 'IRZECIA


PRZEBUDZONA AZJA


ZAMIAST PRZEDMOWY:


Przed nawałnicą bolszewicką musiałem uchodzić z Petersburga na Syberję jeszcze w r. 1918. Do. stycznia r. 1920 przebywałem na Syberji, gdzie rządy bolszewic¬kie zastąpił rząd adm. Kołczaka, zgubionego przez wpływy monarchistów i przez nieudolnych ministrów. Po katastrofie syberyjskiej, gdy Kołczak został stracony W Irkucku, gdy 5-ta polska dywizja syberyjska była już w zdradzieckich rękach bolszewików, którzy szybko za¬lewali kraj cały, bez boju posuwając się na wschód za resztkami zdemoralizowanej armji rządu syberyjskiego, na Syberji zaczęły się prześladowania Polaków. Wystar¬czało mieć nazwisko o brzmieniu polskiem, żeby być skaza¬nym na śmierć. Musiałem więc myśleć o dalszej ucieczce. Na początku r. 1920 los rzucił mię doKrasnojarska, miasta położonego [u brzegu wielkiej i pięknej rzeki Jenisej, której źródła rodzą się w górach Urianchaju, a ujście ginie w Oceanie Lodowatym.
Z kilku Polakami układaliśmy plan ucieczki do Urianchaju i dalej — do Mongolji, Chin, Europy... lecz wypadki zmieniły nasze zamiary. Znajomi moi zostali aresztowani i umarli na t^fas plamisty w więzieniu, a grupa katów bolszewickich przybyła po mnie i, wy¬padkowo nie zastawszy mnie w domu, uczyniła na mnie zasadzkę.



Uprzedzono mię wporę. Przebrawszy się w ubra¬nie wieśniacze, wyszedłem pieszo za miasto, wynająłem pierwszego lepszego Sybiraka, powracającego na wieś du domu, i po kilku godzinach byłem już o 40 kilome¬trów od Krasnojąrska, w małej wsi, otoczonej ze wszyst¬kich stron gęstym lasem syberyjskim, czyli, jak go nazywają chłopi miejscowi — „tajgą". Tu przyjaciele przysłali mi karabin, 300 naboi, siekierą, nóż, kożuch, herbatę, suchary, sól i kociołek. Po kilku dniach ten sam chłop odwiózł mię w głąb lasu, gdzie stała porzu¬cona przez właściciela chata, nawpół spalona, lecz uży¬wana jeszcze na nocleg przez miejscowych ^myśliwych. Od onego dnia stałem się pierwotnym człowiekiem, lecz nie przypuszczałem ^wtedy, że to może potrwać tak długo.
Nazajutrz po przybyciu do tajgi, wyszedłem na po¬lowanie i o kilkadziesiąt kroków od chaty zabiłem dwa olbrzymie głuszce. Dalej spostrzegłem ślady jeleni i przyszedłem do przekonania, że braku pożywienia od¬czuwać nie będę.
Jednak pobyt mój w tem miejscu został raptownie przerwany.


TAJEMNICZY PRZYJACIEL.


Powracając po kilku dniach z polowaDia do schro¬niska, spostrzegłem dym, wychodzący z komina chaty. Z wielką ostrożnością skradając się do domu, zauwa¬żyłem dwa osiodłane konie, a przy siodłach żołnierskie karabiny. Zorjentowałem się odrazu, że dwaj nieuzbro-jeni ludzie nie mogą dla mnie stanowić poważnego nie¬bezpieczeństwa, gdyż posiadałem doskonały Manłicher. Niepostrzężony obszedłem chatę od strony tej ściany, która nie [miała okieD, i nieoczekiwanie wszedłem do

ii
iżby. Z ławki z przerażeniem porwało się dwóch żołnie¬rzy. Byli to bolszewicy, gdyż na barankowych kołpa¬kach mieli umocowane czerwone gwiazdy, a na pier¬siach kożuchów — czerwone, brudne kokardy.
Po powitaniu usiedliśmy. Żołnierze zdążyli już przyrządzić herbatę i, popijając ją, wszczęliśmy rozmowę. Żeby odwrócić od siebie ich uwagę i podejrzenie, opowiedziałem, że jestem myśliwym z pewnej dalekiej wioski i żem tu zamieszkał, gdyż oddawna już wytro¬piłem kilka gniazd soboli. Od bolszewików zaś dowie¬działem się, że z miasta posłano do tajgi wielki oddział jazdy, który zatrzymał się stąd o 15 kilometrów, ich zaś wysłano na wywiad, aby sprawdzili, Iczy nie włóczą. się po lasach jakieś podejrzane osobistości.
— Pojmujesz, towarzyszu, — rzekł jeden z żołnie¬rzy — te szukamy kontrrewolucjonistów i że będziemy ich rozstrzeliwali...
Lecz ja domyśliłem się tego już oddawna i nie po¬trzebowałem bynajmniej jego wyjaśnień. Myśli moje były skierowane ku temu, aby przekonać nieproszonych gości, że jestem zwykłym myśliwym syberyjskim, nie mającym nic wspólnego z kontrrewolucją. Jednocze¬śnie myślałem o konieczności natychmiastowego prze¬niesienia się po odjeździe bolszewików w inne, bardziej bezpieczne miejsce.
Zapadał wieczorny zmrok. Twarze moich gości stały się jeszcze mniej pociągające. Żołnierze wyjęli z torby butelkę spirytusu i zaczęli pić, zakasując chlebem i po¬pijając1 gorącą herbatę. Alkohol szjbko działał, i bol¬szewicy, wymachując rękoma i uderzając pięściami w stół, zaczęli głośno rozmawiać, przechwalając się ilo¬ścią zabitych „burżujów". - Śmiejąc się ohydnie, opowia¬dali sobie wzajemnie o wesołych dniach'w Krasnojar-

12
sku, gdy wyłapywali znienawidzonych kozaków i spu¬szczali ich pod lód Jeniseju. Wkońcu żołnierze zaczęli się o coś spierać, lecz prędko ich to znużyło i powoli zabierali się do snu.
— Pójdę już konie rozkulbaczyć i przyniosę ka¬
rabiny — rzekł młodszy i, przeciągając się, podniósł się
z ławki.
W tej chwili drzwi, prowadzące na dwór, szeroko się rozwarły; do izby wpadły gęste obłoki mroźnej pary, i prąd zimnego powietrza wionął na nas. Gdy mgła opadła, zobaczyliśmy w izbie wysokiego barczystego chłopa w kosmatej barankowej czapie i w szerokim kożuchu. W ręku trzymał karabin, a z poza pasa wy¬glądała ostra siekiera, z którą Sybirak-myśliwy nigdy się nie rozstaje. Bystre, przenikliwe, połyskujące, pra¬wie zwierzęce oczy nieznajomego badawczo zatrzymały się na każdym z obecnych. Po chwili zdjął czapkę, przeżegnał się i cicho zapytał:
— Kto tu gospodarz?
— Ja! — odezwałem się.
— Czy mogę przenocować? — spytał.
— Proszę, miejsca dość — powiedziałem.— Napijcie
^ię herbaty, jeszcze gorąca.
Nieznajomy tymczasem zaczął powoli zdejmować kożuch, nie przestając obserwować ludzi i przedmioty. Rzucił kożuch w kąt izby, przykrywając *nim karabin, i pozostał w wynoszonych skórzanych kurcie i spodniach wsuniętych w długie wojłokowe buty. Twarz miał zupeł¬nie młodą, drwiącą i piękną. Połyskiwały białe zęby i ba¬dawcze, przenikliwe oczy. Powichrzona, mocno przypró¬szona siwizną czupryna i głębokie^zmarszczki dokoła ust świadczyły o burzliwem życiu.
Nieznajomy, wciąż się rozglądając, usiadł na ławce

ił-.
i z jakąś szczególną pieczołowitością^ położył obok sie¬bie siekierę.
— Czysto żona twoja— ta siekiera? ~ pijanym gło¬
sem zapytał go jeden z żołnierzy.
Cbłop powolnie podniósł na pytającego nagle zabłysłe oczy i cichym, jakimś skradającym się głosem
odpowiedział:
— Różni ludziska błąkają się teraz po lasach, więc
z siekierą bezpieczniej...
Zamilkł i zaczął namiętnie pić gorącą herbatę. Jednakże zauważyłem, że kilka razy ostrożnie mi się przyglądał, a oczy jego!ustawicznie biegały po izbie, jakgdyby szukając odpowiedzi na jakieś fwątpliwości.
Na pytania żołnierzy nieznajomy odpowiadał oględ¬nie i powolnie, a potem postawił swój |kubek, wywró¬ciwszy go dnem do góry na znak zadowolenia, podniósł
się i rzekł:
— Pójdę na chwilę do swego konia, a zarazem
i wasze rozkulbaczę...
— Oj, dziękuję — zawołał młodszy żołnierz, pra¬
wie już śpiący; — Nie zapomnij tylko przynieść do izby
nasze karabiny...
— Dobrze! — odezwał się chłop.
Bolszewicy pokładli się na ławce, zostawiając dla n&s tylko podłogę, i już nie słyszeli, gdy powrócił nie¬znajomy, który, rzuciwszy terlicę wojłokową na ziemię, położył się natychmiast.
Żołnierze i chłop już dawno spali, gdy ja wciąż jeszcze planowałem, co mam dalej czynić. Zasnąłem nad samym rankiem, a gdym się obudził, chłopa już w izbie nie było. Wyszedłem z chaty i zobaczyłem, że kulbaczy dobrego gniadego źrebca.
— Odjeżdżacie? — zapytałem.

— Tak, lecz pojadę razem z tymi... ^towarzyszami"—
szepnął — przed wieczorem powrócę. Czekajcie na mnie!...
Nie rozpytywałem go o nic, tylko odpowiedziałem, że będę na niego czekał. On zaś tymczasem odwią¬zał od swego siodła dwa ciężkie wory, rzucił je przy ścianie w spalonej części chaty, uważnie zbadał uzdę
1 strzemiona, i rzekł z uśmiechem:
— Gotowe! Teraz pójdę obudzić „towarzyszy".
Po godzinie, napiwszy się herbaty, żołnierze i chłop odjechali.
Pozostałem na dziedzińcu i zająłem się rąbaniem drzewa. Nagle, skądś zdaleka dobiegł mię strzał kara¬binowy, a po chwili drugi. Potem zapanowała cisza. Od strony strzałów, wysoko ponad lasem, przeciągnęło stadko spłoszonych cietrzewi. Krzyknęła sójka z wierzchołka wysokiej sosny. Dtugo przysłuchiwałem się, czy nie zbliża się ktoś do mego schroniska, lecz naokoło było zupełaie cicho.
Zmrok szybko zapada w zimie na środkowym Je-niseju. Rozpaliłem w piecu i zacząłem przyrządzać zupę
2 głuszca, nie przestając wsłuchiwać się w najmniej¬
szy szmer, dolatujący od strony lasu. Wszakże ciągle
wyraźnie czułem i rozumiałem, że śmierć jest stałe
tuż, gdzieś obok mnie, i że ostatecznie może zja¬
wić się w postaci człowieka, zwierza, mrozu, nie¬
szczęśliwego wypadku lub choroby. Wiedziałem dobrze,
te w pobliżu niema nikogo, kto mógłby przyjść mi
z pomocą, i że cała moja nadzieja polega na opiece
Boskiej, na sile rąk i nóg, na celności oka i pomysło¬
wości.
Mimo całej baczności nie spostrzegłem powrotu nieznajomego myśliwca. Tak samo, jak poprzedniego dnia, zjawił się w izbie niespodziewanie. Przez mgłę

pary 'zobaczyłem jego jarzące i śmiejące się oczy i piękną twarz. Postąpił w stronę ławki i cisnął trzy
karabiny.
— Dwa konie, dwa karabiny, dwie kulbaki, dwa worki sucharów, pół cegły herbaty, woreczek z cukrem, 50 nabojów, dwa kożuchy, dwie pary butów!—ze śmie¬chem wyliczał Sybirak.—Doprawdy, bardzo udatne mia¬łem dziś polowanie!
Ze zdumieniem patrzyłem na swego gościa. —([Czego się gapicie? — zaśmiał się nanowo. — Wjechaliśmy do lasu na wąską ścieżkę. Tam ich za¬strzeliłem. Ani drgnęli! Na co komu tacy „towarzysze"? Ale pijmy herbatę, a później spać! Jutro musicie prze¬nieść się na nowe mieszkanie. Ja wam pokażę ustronne i przyjemne miejsce, a sam ruszę dalej...


WIELKOŚĆ 19X15CM,TWARDA INTROLIGATORSKA OPRAWA,LICZY 348 STRON,ILUSTRACJE CZARNOBIAŁE POKAZANO NA SKANACH+MAPKA.

STAN :OKŁADKA DB,STRONY SĄ POŻÓŁKŁE,POZA TYM STAN W ŚRODKU DB/DB+.

KOSZT WYSYŁKI WYNOSI 8 ZŁ - PŁATNE PRZELEWEM / KOSZT ZRYCZAŁTOWANY NA TERENIE POLSKI,BEZ WZGLĘDU NA WAGĘ,ROZMIAR I ILOŚĆ KSIĄŻEK - PRZESYŁKA POLECONA PRIORYTETOWA + KOPERTA BĄBELKOWA / / W PRZYPADKU PRZESYŁKI ZAGRANICZNEJ PROSZĘ O KONTAKT W CELU USTALENIA JEJ KOSZTÓW / .

WYDAWNICTWO GEBETHNER I WOLF 1925.

INFORMACJE DOTYCZĄCE REALIZACJI AUKCJI,NR KONTA BANKOWEGO ITP.ZNAJDUJĄ SIĘ NA STRONIE "O MNIE" ORAZ DOŁĄCZONE SĄ DO POWIADOMIENIA O WYGRANIU AUKCJI.

PRZED ZŁOŻENIEM OFERTY KUPNA PROSZĘ ZAPOZNAĆ SIĘ Z WARUNKAMI SPRZEDAŻY PRZEDSTAWIONYMI NA STRONIE "O MNIE"

NIE ODWOŁUJĘ OFERT KUPNA!!!

ZOBACZ INNE MOJE AUKCJE

ZOBACZ STRONĘ O MNIE