Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

LASOŃ - ŻOŁNIERZ BEZ OJCZYZNY 1927 DEDYKACJA!!!

19-07-2014, 19:47
Aukcja w czasie sprawdzania nie była zakończona.
Cena kup teraz: 40 zł      Aktualna cena: 34.99 zł     
Użytkownik dicentium
numer aukcji: 4413535725
Miejscowość Kraków
Wyświetleń: 9   
Koniec: 19-07-2014 19:50:00
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha

KSIĄŻKA POSIADA DEDYKACJĘ AUTORA.


ROZDZIAŁ I.



Zegar kościelny wydzwonił powoli szóstą godzinę. Drgał przez chwilę dźwięk metaliczny w przestrzeni, dzwonił szybami hoteliku, w którym pan Jan, chorąży Leg jonów w grudniu 1917 roku razem z towarzyszami broni spoczął.
Mimo, że to była wczesna godzina poranna imci chorąży oka nie zmrużył. Usadowił się jak tur w pieluchach żydowskiego hoteliku, obłożył kocami i wsparty na rękach odczytywał listy, kreślił nazwiska, kichając rzęsiście z zimna, przeziębienia i wyziewów wydzielanych przez mniej zacnych towarzyszy śpiących.
Dopalająca się świeca łojowa, zfabrykowana z namiastek wojennych, kopciła zacnie z towarzystwem śpiącem, jej ognik kiwał się na wszystkie strony, knot zaś przechylony na bok pryskał i trzeszczał jak dusza potępionego.
Obok łóżka na podłodze spało kilku cywilnych I wojskowych. Wojskowi, stare wiarusy, poowijani w koce jak ciała zmarłych marynarzy, mające być pogrzebione w morzu, cywile zaś pokurczeni, jak jeże na zimowy czas, sekundowali w chrapaniu nie-najgorzej.
Wreszcie ' świeca pyrknęła kilkakrotnie i zgasła. Pan Jan w podzięce zaklął coś pod nosem, wypuścił przez zęby żołnierskie słowo i wyciągnął się na łóżku.
Sen jakoś nie przychodził. Na dobitek robactwo
skorzystawszy z ciemności, wypełzło ze szpar i materacu łóżka, niepokojąc wielce pana chorążego; kilkakrotnie próbował pochwycić złośliwe stworzonko — machnął wreszcie ręką, naciągnął koc na głowę i zachrapał.
Była już godzina dziewiąta rano, gdy się przebudził. Żołnierze i cywile byli już ubrani, przygotowani do drogi. Stary wachmistrz, Maciej Słowik, prawił im coś do ucha szeptem, rozkładając ręce i gestykulował zawzięcie. Czarna długa broda trzęsła się za każdym wyrazem wyrzuconym z ust, obwisłe wąsy ruszały się zabawnie. Wachmistrz był wzrostu średniego, szerokie bary jak u niedźwiedzia świadczyły o sile. Mimo, że trzydziestki jeszcze nie przekroczył, głowa pokryta była miejscami siwizną, twarz poorana bruzdami. Prawy policzek zeszpecony cięciem szabli, szrama ta przedłużała usta przy rozmowie, przy śmiechu zaś szpeciła niezmiernie.
Ale mimo tego, tak postać, jak i twarz wachmi-strza budziła zaufanie. Robił wrażenie człowieka dobrego — tylko ten błysk w stalowych oczach ostrzegał przed gniewem,
Imci pan Jan chorąży ziewnął przeciągle,
— Cześć chorążemu! — zaśmiał się wachmistrz — chwalić Boga i sen.
Chorąży zerwał się szybko.
— Dziesiąta! No, zaspałem! Dalej wachmistrzuf Transport gotów!
— Gotów! — krzyknął wachmistrz: — Siedmiu dezerterów z frontu włoskiego, byłych iegljonistów na dworcu! Dwudziestu czterech dezerterów z armji austrjackiej, na najbliższej stacji przyłączy się do transportu. Prócz tego ośmiu rekrutów. Razem dwadzieścia dziewięć chłopa. Prowadzi transport kapral Chmiel, Marszruta wystawianona na sześćdziesięciu, ponieważ w Przemyślu ma być trochę chłopa.
Chorąży przeglądnął dokumenta i wyrzucił żołnierzy z pokoju. Po ich wyjściu wachmistrz podkręcił wąsa i rzekł wesoło:
— Chwalić Boga, jakoś to idzia! Myślą, że mażemy być spokojni!
__Nie bardzo — odparł chorąży — austrjacy
nas podejrzewają; śledzą. Trzeba koniecznie całą akcję uzupełnienia Legjonów prowadzić w cichości, żołnierzy przybywających tutaj przebierać w ubranie cywilne. Mam wrażenie, że w hotelu nas szpiegują! Trzeba żebyśmy się rozeszli -— rzekł po chwili chorąży — niech tu nikt do mnie nie przychodzi, załatwiać będziemy sprawy na mieście, Wachmistrz z żołnierzami w ubraniu cywilnem w okolice — ja tutaj pozostanę. Trzeba się mieć na ostrożności przed portj erem hotelowym,
— Rozumiem — rzekł wachmistrz, a po otrzymaniu dobrych wskazówek odszedł.
Pozostawszy sam, chorąży zabrał się do pisania Hstów. Wyciągnął raporty poufne, przeglądając podkreślał czerwonym ołówkiem ważniejsze ustępy, robiąc na marginesie notatki.
Ktoś zlekka zapukał. Szybkim ruchem pochwycił raporty, wsunął w kieszeń zostawiając prywatne listy i papiery na stole:
-— Proszę!
Drzwi zlekka się uchyliły, głowa pokojówki ukazała się, otulona białą chusteczką.
— Czy można?
— Proszę!
— Chciałam pana zawiadomić, że poprzednia pokojówka odeszła i ja przybyłam na jej miejsce, Kiedy pan wychodzi na miasto?
— Nie wychodzę — odparł chorąży kły, że przeszkodzono mu w pracy.
WŚC16"
__ A kiedy pan rozkaże posprzątać pokój?
— Choćby i zaraz!
— A pan nie wyjdzie?
__ Proszę posprzątać, ja tu zaczekam! — od-
parł chorąży.
Dziewczyna weszła do pokoju. Mimowoli chorąży spojrzał na nią i zdumiał się; jej zgrabna postać, śliczna twarzyczka przykuła go do siebie, tak, że przez chwilę znieruchomiał. Szła przez pokój eleganckim krokiem damy-danserki, kołyszącej się na sali balowej.
Drobna, pociągła twarzyczka jaśniała rumieńcami, czarne palące oczy błyszczały, jak djamenty; usta karminowe, lekkim uśmiechem zarysowane wabiły, jak spojrzenie nimfy wodnej. Pochyliła się nad łóżkiem, nie zwracając uwagi na chorążego, poczęła zaścielać łóżko.
Usiadł przy biurku i począł ją śledzić wzrokiem. Nad łóżkiem wisiało lustro, które poprzedniego wieczora przeniósł z nad umywalni; dostrzegł w lustrze złekka uśmiechniętą twarz dziewczyny i głośno siej roześmiał,
— Dlaczego się pan śmieje — zapytała dziewczyna, odwracając twarz,
:— Dlaczego? Dlaczego? 0, tak dla niczego! Do pani się śmieję. Wygląda pani, jak królewna z bajki zaklęta w pokojówkę. Zdaje się, że mój Baryłka lepiejby to zreferował.
— Możliwe! — odrzekła,
— Jak pani na imię?
— A po co?
— No tak! Nie wiem jak mam wołać na pannę!
— Marta!
— Hm! Marta! Piękne ale niebezpieczne imię!—¦ zaśmiał się chorąży — zna pani tą pieśń: ,,Droga Marto, tyś zdradziła, w smutku zostawiłaś mnie!"
Uśmiechnęła się jakoś dziwnie i zamilkła, Od czasu do czasu rzucała przelotne błyski oczyma na chorążego, który wsparłszy głowę na rękach siedział zamyślony. Chwilami czuł palące spojrzenie dziewczyny, jednakże zobojętniał i udawać począł, że nie zwraca więcej na nią uwagi. Posprzątała, skłoniła się zlekka, zaznaczając, że w razie potrzeby należy dzwonić trzy razy i odeszła.
Zabrał się powtórnie do pracy.
Podkreślał, liczył, pocierając czasem ucho z niecierpliwością, gdy coś w aktach się kręciło, nie zga~ ,d;Z-ało z rozumowaniem jego, lub notatnika, który trzymał w ręku.
Mógł mieć około trzydziestki, wzrostu średniego, szczupły, drobnej kości, postaci zwinnej, zgrabnej, jak u danserki, Twarz pociągła bruździła się zmarszczkami, a mimo to kwitła świeżością i ujmowała z trzydziestki trochę lat, tak, że na pierwsze wejrzenie czynił wrażenie studenta ledwo, że z ławy szkolnej wypuszczonego. Zimne stalowe oczy przy zamyśleniu nabierały błysku ognika, świeciły się w gniewie i świdrowały spojrzeniem, przed którym niejeden spuszczał oczy, przy rozmowie zaś i śmiechu ożywiały się, zachodziły jakąś szklącą wesołością, słowem miał imci pan Jan chorąży oczy nieprzeciętne, które to oczy od pierwszego wejrzenia dużo za szczupłą osobę mówiły, robiły wrogów i przyjacieli, podbijały serduszka niejednej dzierlatki.
Oczy, rzekłbym, to dusza człowieka. Częstokroć wyrażają co człowiek zataił, co boli lub co pragnie, to nawet, co czasem przez myśl mu tylko przemkło, jak cienka nić pajęczyny.
Tak rozumował bardzo często pan Jan i mawiał: _ „Wolę człowieka o ziem spojrzeniu, niźli o ni-jakiem ,
Spotykamy ludzi, którzy mają spojrzenie ni ja-
kie; albo bezmyślne, albo otłuszczone, jak u niero-gacizny — i takich ludzi imci pan Jan nie lubił.
Prócz oczu wyraźną charakterystykę pana Jana stanowił nos, wprawdzie dość prosty, trochę przygarbiony w środku, ale nieco wydłużony, wyciągnięty, jak dziób bociani, wiecznie przytem zaczerwieniony. Drwili trochę z tego nosa towarzysze broni i przyjaciele, ale pan Jan ważył sobie lekee ich słowa i prawił: „nos jest przedewszystkiem do użytku, a potem do ozdoby; wolę nos mieć nieco dłuższy, niźli nie mieć nosa, jak się niejednemu na wojnie zdarzyło".
Tak jak wyrazistą miał twarz i oczy, takiż miał i charakter: śmiały, prosty, uczciwy nie znoszący kłamstwa i obłudy; sypiąc zaś wszystkim prawdę w oczy zrażał sobie ludzi.
Przejrzawszy akta, włożył do koperty, owinął w twardy pergaminoiwy papier i schował za pazuchę. Widocznie akta te były niepomiernej wagi, bo z całą starannością owijał je, okręcał papierem troskliwie jak piastunka dziecko, nad którem powierzono jej,' pieczę.
Narzucił na siebie kurtkę ułańską i miał już wyjść na miasto', gdy w progu pokoju stanął jakiś żołnierz austrjacki, zasalutowawszy, zapytał o niego.
— Czegóż tam?
— Pan komendant proszą do siebie — odrzekł żołnierz, — Proszą, by pan natychmiast zgłosił się do kancelarji,
— Jaki pan komendant?
— Ano pan Oberszt,
— Dobrze, zaraz przyjdę!
Żołnierz stuknął obcasami, wykręcił się na pięcie, jak stara baba na roratach i szybko się oddalił.
— Djabli nadali! —¦ szepnął pan Jan zafraso-
10
wany, — Co ten zatracony Austrjak chce ode mnie. Znowu mnie pocznie badać, co ja tu robię!.., hm,,, zobaczymy!
Zawołał na Martę-
— Panienko! — rzekł do pokojówki — idę na miasto. Gdyby kto przybył do mnie niech zaczeka! Przyjdę za godzinę. O ile bym zaś nie przyszedł do wieczora, — dodał po namyśle — to proszę kazać mojemu crdynansowi Baryłce, spakować rzeczy i jechać do pułku.
— Co pan wyjeżdża? — zdziwiła się Marta,
— Możliwe!
Spojrzał na Martę, Mimo, że starała się ukryć pomieszanie, zdradziły ją oczy, którymi niespokojnie rozglądać się poczęła po pokoju.
— Sentymentalna dziewczyna! — pomyślał pan Jan i począł ją świdrować wzrokiem. Zarumieniła się i spuściła oczy.
Oczy pana Jana poczęły się szklić, uśmiechać, świdrować Martę; lekko rozszerzone nozdrza świadczyły, że w panu Janie krew żwawiej poczęła krążyć, burzyć, fermentować, jak piwo w butelce, o korku zlekka otworzonym, po silnym wstrząśnieniu butelki, Marta zwinnie podeszła do umywalni, stwierdzając, czy wody w miednicy i karafce dość. Imci pan Jan usiadł ze wzruszenia i zrobiło mu się na sercu dziwnie lekko.
— Czy panienka tutejsza? — zapytał, podchodząc do niej,
— Nie! Jestem wiedenka, ale od dziecka wychowana w Polsce.
Od słowa do słowa zaczęli się przed sobą wy-wnętrzać, śmiać, opowiadać, jak dawni dobrzy znajomi. Dziewczyna, wykręcając się na pięcie, w takt rozmowy nachylała się, to w prawo, to w lewo, jak Kocica afrykańska, gotująca się do skoku. Jej duże
piersi trzęsły się, jak dojrzałe jabłka trząsane ręką ogrodnika, który tani u spodu jabłoni rozłożył siatkę i ostrożnie potrząsa gałęzią, ażeby dojrzały piękny owoc, upadając nie skaleczył się o wystającą gałązkę na drodze do upadku,,, w siatkę,,.
Pan Jan skubiąc wąsika, patrząc na tę nimfę hotelową opowiada z całą werwą młodzieniaszka one swoje przygody i zacnych towarzyszy. Ma minę łakomego dzieciaka, obserwującego pod jabłonią ogrodnika i pragnąłby, ażeby strącony owoc wpadł mil; w same usta. Wyszczerza białe zęby, ślini mu się ję-'; zyk, drgają wargi spieczone pragnieniem, wachlują] nozdrza jak miechy organów, palą się oczy djabli-kiem, nawet zacny nos wydłuża się ciekawie, usiłując dojrzeć gałązkę pięknych jabłek. Opowiadając; rękoma., gestykuluje, palcami chwyta próżnię; pod-' chodzi bliżej do Marty, ale ta widocznie w fortelach miłosnych obeznana ucieka jak myszka. Nic jej to: jednakże nie pomogło. Bo imci pan Jan zgrzytnął zębami i nim miała czas słowo wykrzyknąć zwinnifijj pochwycił ją wpół i zdusił w objęciach. Nie broniła! się wcale. Troszeczkę, dla przyzwoitości omdlała, a pan Jan długim pocałunkiem zamknął jej usta. Swawolny dzieciak wylazł cichaczem na jabłoń i zanim, ogrodnik miał czas strącić owoc nagryzł mu skorupkę.
Stali tak w upojeniu długą chwilę.
Drżała jak sarenka, opleciona uściskiem okrutnego dusiciela węża, który owinąwszy się dokoła upatrzonej ofiary, zamierza ślizgiem ciałem pogruchotać kości, zmiażdżyć, połknąć i powoli strawić.
Szczęściem, że pan Jan nie był dusicielem i biednej sarence nic złego nie uczynił. Wyrwała się wkońcu z rąk pana Jana i spłoniona wybiegła z pokoju.
Westchnął głęboko, obcierając spocone czoło szcp-
— Anim się spodziewał Śniadanie pierwsza klasa! Fi... ii... wyobrażam sobie, co to za kolacja być musi królewska,,, Fi.,. fi„. taką sztukę kulinarną to sam Amor smażył, Wenera ogień rozpaliła.
Poprawił kołnierz u munduru, przypasał szablę i wychodząc na korytarz rozglądnął się kilkakrotnie upatrując Marty, Nie spotkał jej jednakże, ani na korytarzu, ani też w pokoju portjera, u którego zostawił klucz od pokoju, a gdzie zwykle Marta przebywała. Widocznie skryła się w alkierzu, opatrując świeżo zadaną ranę,,, w serce.
Pana Jana zastanowiło to, że portjer coś stanowczo za bystro go obserwował. Widocznie, ze zmieszania dziewczyny coś wywnioskował.
Machnął ręką i wyszedł z hotelu.
Pan ,,oberszt" czekał już na niego. Wprowadził pana Jana adjutant do pokoju pułkownika, zaznaczając w szorstkich słowach, że pułkownik od godziny blisko czeka na chorążego, że się niecierpliwi i jest przeto zły. Pan Jan spojrzał zpodełba na ad-jutanta, uśmiechnął się ironicznie i wszedł za nim do kancelarji pułkownika.
„Oberszt" zobaczywszy chorążego gniewnym ruchem ręki odprawił kilku oficerów, zatrzymał adju-tanta, któremu wręczył jakieś papiery.
— Jak się pan nazywa ?— rozpoczął indagacje pułkownik.
Pan Jan oddawszy wojskowy ukłon w milczeniu podał pułkownikowi dokument podróży. Przejrzał szybko dokument i rzekł z odcieniem zgryźliwości:
— Pan tu na urlopie!
— Tak jest, panie pułkowniku.
™ ZnTo.dzi™e — Jonizował dalej pułkownik — ma pan czterotygodniowy urlop w mieście, gdzie jak
13
mi wiadomo nie ma pan, ani krewnych, ani rodziny! Mówiąc to zaczął wzrokiem wiercić chorążego; twarz jego chuda, pokurczona robiła wrażenie mumji, którą nałożono na twarz żywego człowieka.
— Panie pułkowniku — odrzekł chorąży — w myśl przepisów służbowych urlop można spędzić tam, gdzie się chce.
— No... tak... tak,., — odparł surowo pułkownik, — ale tu się o co innego rozchodzi. Zapewne panu wiadomo, że od pewnego czasu wzmogła się de-, zercja żołnierzy austrjackich... do Leg jonów.
—¦ Nic mi o tem niewladomo — odparł pan chorąży, patrząc bystro pułkownikowi w oczy — zresztą Leg jony są w związku z armją austrjacką i zdaje mi się, że to wszystko jedno, czy żołnierz tu służy, czy tam!
Blisko godzinę przetrzymał pana Jana pułkownik, starając się cokolwiek dowiedzieć. Pan Jan wyostrzywszy sobie język ciął nim w prawo i w lewo, aż wreszcie indagacja się skończyła i chorąży śmiejąc się w duchu wyszedł z wesołą miną na miasto.
Miasto wrzało ruchem przedświątecznym. Zbliżały się bowiem święta Bożego Narodzenia, po czterokroć już w zgiełku wojennym.
Na rogu jednej z ulic natknął się na wachmi-strza, który obładowany, jak wielbłąd pakunkami, na; prawem ramieniu niósł świeżo ściętą choinkę z twarzą rozanieloną, jakgdyby starego waehmistrza kto na sto koni wsadził.
— Melduję — raportował wachmistrz — uro~ dził mi się przedwczoraj syn, kupiłem mu choinkęf proszę o urlop na święta, chcę chojaka zawieźć synowi — prawił bezładnie wachmistrz.
— Doskonale — Doskonale! odparł chorąży — armja nasza leg jonowa znów się powiększyła o jednego dzielnego żołnierza!
14
— Z ostrogami, panie chorąży!
— Z ostrogami, kochany wachmistrzu! Dobrze się ściemniło, gdy pan Jan powrócił do
hotelu. Wachmistrz siedział przy świecy pilnie przeglądając jakiś stary kalendarz uniwersalny. Wczytywał się tak w drukowane słowa starego kalendarza, tak, że nie zauważył wejścia chorążego. Na stole obok leżała kartka papieru, zapisana imionami, wyszuka-nemi z kalendarza.
— Trącił go zlekka w ramię,
— A pan chorąży?
t- Cóż wachmistrz robi?
— Ano chrzciny! chrzciny! Od godziny grzebię w kalendarzu i nie mogę natrafić na jakieś porządne imię, godne syna starego wachmistrza, panie dziejtj, z wojska polskiego. Zacząłem od Nowego Roku i już jestem przy Wszystkich Świętych, a djabli nadali utrafić nie mogę!
— No to może pomódz!
— Właśnie chciałem prosić! Wojenny to syn, wprawdzie, taki urlopowy, ale panie dzieju, pierworodny — więc godny!
Zagłębili się obaj w kalendarzu.
Zaczęli od Makarego, Ale, że pierwsza brygada nazwała wężyki leg jonowe makaronem, a że sarn makaron, to włoskie słowo i pożywienie, odrzucili jednogłośnie. Już lepiej pasowało Juljan, ale wachmistrz twierdził, że na syna wachmistrza i na przyszłego żołnierza imię nieodpowiednie. Przerzucali miesiąc po miesiącu, wreszcie w lutym utknęli na Aleksandrze. Jako, że wiadomo z historji starożytnej Aleksander dobrym był wojownikiem, chorąży był zdania zostać przy nim, wachmistrz się sprzeciwił, że on starożytnego nic nie chce tylko coś polskiego. Wybrali wreszcie kilka i wachmistrz zadecydował, to
15
z tych kilku trzeba wybrać to, które wyciągnie nazajutrz z pod poduszki.
Skończywszy tę ważną czynność życia żołnierskiego wachmistrz ruszył na pociąg.
Pan Jan. pozostał samotnie,
Przebrał się z munduru, okręcił kocem i usiłował zasnąć. Ale Morfeusz odbiegł gdzieś daleko, myśli pana Jana poczęły płynąć w dal. Przypomina mu się młodość zdarta w ciężkiej walce o byt, lata dzieciństwa, kiedy to chodził u spódnicy matczynej, miał na święta choinkę, dom, rodzinę.
Twardy bowiem los przeszedł pan Jan. W dwunastym roku życia rodzice stracili majątek i życie przez wypadek. Szedł sam przebojem, wędrował kawał świata piechotą, setki razy uginał się pod ciężarem losu i szedł przebojem. Pracował w rozmaitych zawodach, kształcił się dalej, aż do wojny, gdy już zdobył stanowisko wojna wybuchła. Stanął twardo w Legjonach, i mimo rozmaitych okresów przełomowych zaprzysiągł sobie, że poty karabinu z rąk nie wypuści, póki ojczyzna wolną nie będzie, A do tej wolności szedł już zdawna. Daleko przed wojną organizował związki strzeleckie i doczekał się wreszcie Legjonów, które dlań były świętością!
— Jutro wigilja — przypomina sobie pan, Jan — i robi mu się smutno na duszy.
Świeca zgasła.
Podciągnął koc na głowę, gdy w tem posłyszał szmer jakiś za drzwiami. Wytężył słuch. Klamka u drzwi delikatnie zazgrzytała. Widocznem było, że ktoś za drzwiami myszkuje. Przysunął rewolwer na brzeg stolika i począł wpatrywać się w ciemności.
Drzwi złekka się uchyliły.
Już miał krzyknąć na intruza, gdy wtern posłyszał cichutki szept i zdumiał się wielce:
— Czy pan śpi?
16
Była to Marta!...
Krew uderzyła panu Janowi do głowy ! nie mógł tchu pochwycić. Wyjąkał wreszcie;
__ To pani! Pani Marto!
_ Tak! To ja!
Pochwycił pudełko zapałek i szybko potarł. Błysk światełka oświetlił słabo pokój. Dojrzał Martę, która z tajemniczą miną, trzymając paluszek na ustach, cicho na paluszkach podchodziła do niego.
— Chciałam panu coś powiedzieć!
— Co! co — zdenerwowanym głosem zapytał.
— Niech pan jutro nie wychodzi na miasto, z nikim się nie styka i wysyła transporta.
Pan Jan podskoczył na łóżku. Słowa Marty przeraziły go niezmiernie.
— Niech pan uważa na portiera — szepnęła, usiłując zawrócić powrotnie do drzwi,
Ale pan Jan zerwał się, jak oparzony gorąca wodą i posypany solą, i silnie chwycił tak silnie Martę za rękę, że syknęła z bólu,
— Co pani mówi? kto pani powiedział?
— Cicho! Niech mnie pan puści!
— Nie, nie puszczę! Musi pani powiedzieć!
— Nie! nie!
— Musi pani powiedzieć! Takie rzeczy w grób się chowa — rzekł z naciskiem, chwytając ją silnie za ręce, a gdy ona usiłowała wydobyć się z żelaznych obręczy jego rąk, brutalnie pochwycił ją wpół i rzucił na łóżko.
Rozpętały się w nim złe moce, wściekłość osaczonego zwierza. Czuł się osaczonym ze wszystkich stron, tajemnica, dla której tak się poświęcił, została zdradzona. Musi za wszelką cenę zmusić tę dziewczynę do wydarcia z jej duszy tajemnicy, ażeby obmyśleć ratunek dla sprawy i siebie.
17
Przygniótł ją ciężarem własnego ciała, szeptając] groźnie:
— Powiesz! Uduszę cię! Marta zemdlała.
W pierwszej chwili sądził, że ścisnąwszy ją zbyt silnie z wściekłości za gardło, udusił ją. Pot kropli! sty wystąpił na czoło, zachwiał się z przerażenia! Przypadł do jej piersi, przyłożył ucho do jej serca Leżała nieruchoma, drgając wewnętrznym jakimś łksi niem, które jej piersi rozsadzało. Szybko obmył czołi zimną wodą i po chwili otworzyła oczy i łzy rzęsista poczęły spływać po policzkach. Pan Jan usiadł prz^j niej na krawędzi łóżka i ręką głaskał po twarzy, rozi mazując łzy po policzkach. Ochłonął już z pierwszegl wrażenia i wyrzucał sobie, że miast wynagrodzić jej dobroć", że go ostrzegła, brutalnie z nią postąpił.
— Pani Marto! Pani Marto! — począł szeptać tkliwie- Bardzo przepraszam! Niech się pani uspokoi
Długo Marta nie mogła przyjść do siebie. Uspokoiwszy się nieco, poczęła 'opowiadać, żl przypadkowo słyszała rozmowę portjera z ajentem biura szpiegowskiego wojskowego, ażeby wszystkicn jutro przybyłych do hotelu cywilów i żołnierzy, zgł^ szających się do niego, aresztować, ponieważ to sa dezerterzy z wojskai austrjackiego, których on m&j wywieźć do Leg jonów,
— Niech się pan nie martwi — dodała wkoń cu — niech pan nie wychodzi na miasto, ja wszyst-i kich zgłaszających się wyprawię, że pan wyjechał już na zawsze.
— Dziękuję pani — odrzekł pan Jan wzruszony — i przychyliwszy się nad Martą, ucałował obie jej rączki;
Gdy dotknął ustami jej rąk, drgnęła całem ciałem. Usiłował ucałować jej usta, odsunęła go jednakże. . ¦¦.-". , "., ¦! ,1
18
__ Marto! Marto! — szeptać począł miłośnie,
okrywając pocałunkami jej ręce.
— Nie.,, nie... jutro wigilja! Pan zostanie cały dzień w hotelu, wieczór przyjdę!
— Spędzimy razem wigilj^!
— Dobrze!
Uniósł ją na rękach i postawił na podłodze. Objęła go ramionami za głowę i zanim miał czas zorjentować się co się stało, gorący pocałunek złożyła na ustach pana Jana i szybko wybiegła.
Imci pan Jan cmoknął wargami w odpowiedzi, niestety, natrafił już na próżnię.



WIELKOŚĆ 18X13CM,MIĘKKA OKŁADKA,LICZY 144 STRONY.

STAN:OKŁADKA DST+,STRONY SĄ POŻÓŁKŁE I ZAPLAMIONE /TEKST JEST CZYTELNY/,BLOK KSIĄŻKI NIE JEST PRZYCIĘTY DO RÓWNA,POZA TYM STAN W ŚRODKU DB-/DST+ .

KOSZT WYSYŁKI WYNOSI 10 ZŁ - PŁATNE PRZELEWEM / KOSZT ZRYCZAŁTOWANY NA TERENIE POLSKI,BEZ WZGLĘDU NA WAGĘ,ROZMIAR I ILOŚĆ KSIĄŻEK - PRZESYŁKA POLECONA EKONOMICZNA + KOPERTA BĄBELKOWA.W PRZYPADKU PRZESYŁKI POLECONEJ PRIORYTETOWEJ PROSZĘ O DOPŁATĘ W WYSOKOŚCI 3ZŁ.KOSZT PRZESYŁKI ZAGRANICZNEJ ZGODNY Z CENNIKIEM POCZTY POLSKIEJ / .

WYDAWNICTWO BIBLJOTEKA DOMU POLSKIEGO WARSZAWA 1927.

INFORMACJE DOTYCZĄCE REALIZACJI AUKCJI,NR KONTA BANKOWEGO ITP.ZNAJDUJĄ SIĘ NA STRONIE "O MNIE" ORAZ DOŁĄCZONE SĄ DO POWIADOMIENIA O WYGRANIU AUKCJI.

PRZED ZŁOŻENIEM OFERTY KUPNA PROSZĘ ZAPOZNAĆ SIĘ Z WARUNKAMI SPRZEDAŻY PRZEDSTAWIONYMI NA STRONIE "O MNIE"

NIE ODWOŁUJĘ OFERT KUPNA!!!

ZOBACZ INNE MOJE AUKCJE

ZOBACZ STRONĘ O MNIE