Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

BIENIASZ LAWINA IDZIE FOTOGRAFIE HUCULSZCZYZNA

22-01-2012, 12:52
Aukcja w czasie sprawdzania była zakończona.
Aktualna cena: 50 zł     
Użytkownik inkastelacja
numer aukcji: 2036022669
Miejscowość Kraków
Wyświetleń: 13   
Koniec: 13-01-2012 20:20:42

Dodatkowe informacje:
Stan: Używany
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha



PEŁNY TYTUŁ KSIĄŻKI -
LAWINA IDZIE : POWIEŚĆ SPORTOWO-TURYSTYCZNA



PONIŻEJ ZNAJDZIESZ MINIATURY ZDJĘĆ ZNAJDUJĄCYCH SIĘ W DOLNEJ CZĘŚCI AUKCJI (CZASAMI TRZEBA WYKAZAĆ SIĘ CIERPLIWOŚCIĄ W OCZEKIWANIU NA ICH DOGRANIE)


AUTOR -


WYDAWNICTWO, WYDANIE, NAKŁAD -
WYDAWNICTWO -
WYDANIE -
NAKŁAD - EGZ.

STAN KSIĄŻKI -
JAK NA WIEK (ZGODNY Z ZAŁĄCZONYM MATERIAŁEM ZDJĘCIOWYM) (wszystkie zdjęcia na aukcji przedstawiają sprzedawany przedmiot).

RODZAJ OPRAWY -


ILOŚĆ STRON, WYMIARY, WAGA -
ILOŚĆ STRON -
WYMIARY - x x CM (WYSOKOŚĆ x SZEROKOŚĆ x GRUBOŚĆ W CENTYMETRACH)
WAGA - KG (WAGA BEZ OPAKOWANIA)

ILUSTRACJE, MAPY ITP. -



KOSZT WYSYŁKI -
8 ZŁ - KOSZT UNIWERSALNY, NIEZALEŻNY OD ILOŚCI I WAGI, DOTYCZY PRZESYŁKI PRIORYTETOWEJ NA TERENIE POLSKI.

ZGADZAM SIĘ WYSŁAĆ PRZEDMIOT ZA GRANICĘ. KOSZT WYSYŁKI W TAKIM PRZYPADKU, USTALA SIĘ INDYWIDUALNIE WEDŁUG CENNIKA POCZTY POLSKIEJ I JEST ZALEŻNY OD WAGI PRZEDMIOTU. (PREFEROWANYM JĘZYKIEM KONTAKTU POZA OCZYWIŚCIE POLSKIM JEST ANGIELSKI, MOŻNA OCZYWIŚCIE PRÓBOWAĆ KONTAKTU W SWOIM JĘZYKU NATYWNYM.)

I AGREE to SEND ITEMS ABROAD. The COST of DISPATCHING In SUCH CASE, IS ESTABLISH ACCORDING TO PRICE-LIST of POLISH POST OFFICE SEVERALLY And it IS DEPENDENT FROM WEIGHT of OBJECT. ( The PREFERRED LANGUAGE of CONTACT WITHOUT MENTIONING POLISH IS ENGLISH, BUT YOU CAN OBVIOUSLY TRY TO CONTACT ME IN YOUR NATIVE LANGUAGE.)


DODATKOWE INFORMACJE - W PRZYPADKU UŻYWANIA PRZEGLĄDARKI FIREFOX MOŻE WYSTĄPIĆ BŁĄD W POSTACI BRAKU CZĘŚCI TEKSTU LUB ZDJĘĆ, NIESTETY NARAZIE JEDYNYM ROZWIĄZANIEM JAKIE MOGĘ ZAPROPONOWAĆ TO UŻYCIE INTERNET EXPLORERA LUB WYSZUKIWARKI "OPERA", Z GÓRY PRZEPRASZAM ZA NIEDOGODNOŚCI.
PRZY OKAZJI PRZYPOMINAM O KOMBINACJI KLAWISZY CTRL+F (PRZYTRZYMAJ CTRL I JEDNOCZEŚNIE NACIŚNIJ F), PO NACIŚNIĘCIU KTÓREJ Z ŁATWOŚCIĄ ZNAJDZIESZ INTERESUJĄCE CIĘ SŁOWO O ILE TAKOWE WYSTĘPUJE W TEKŚCIE WYŚWIETLANEJ WŁAŚNIE STRONY.



SPIS TREŚCI LUB/I OPIS -

TEGOŻ AUTORA:
„Edukacja Józia Rarącza", powieść, 1933;
,,Maturanici", powieść, 1933;
„Korporanci" powieść, 1934;
„Narodziny bestii", powieść, 1934;
,,W puszczy nad Salatrukiem", powieść, 1935;
„Księżniczka Snieżyczka, balba Wiją", sztuka w 3 aktach
dla dzieci, 1935; „Jak kowalicha diabła wykiwała", sztuka ludowa w 2 aktach,
1935;
„Duch Czarnohory", powieść, 1936; „Wilki wyją", powieść, 1936; ,,Turul", opowieść o niedźwiedziu, 1937; „Leśne wygi", powieść, 1939.

JÓZEF BIENIASZ
LAWINA IDZIE
POWIEŚĆ SPORTOWO-TURYSTYCZNA
NAKŁAD
GEBETHNERA I WOLFFA WARSZAWA

Fotografie, reprodukowane w tej książce, wykonane zostały przez inż. Witolda Tyskiego, z wyjątkiem zdjęcia przy str. 54 wykonanego przez dr Zygmunta Klemensiewicza, a będącego własnością firmy „Książnica - Atlas", Warszawa — Wrocław.
Poza scenami rodzajowymi ilustracje przedstawiają: Widok na „Popa Iwana" od zachodu (przy str. 54). Schronisko na połoninie Mariszewskiej (przy str. 60). Widok ze Szpyci na Kozły, Turkuł, Dancerz i Howerle (przy str. 70).
Ilustracje, obwolutę i okładkę odbito w drukarni Przemysłowej K. Podgórczyka i Sp. w Krakowie.





Instruktor Montwiłło staje co dzień rano przed wyciągniętą linią narciarzy i komenderuje:
— Narty i kijki odłóż!...
Chłopcy odkładają niechętnie deski. Wiedzą, co to znaczy. Każdy wolałby je przypiąć i pojeździć, jak umie, zwłaszcza że wokół wspaniały firn. A co za teren! Aż się oczy radują!
Ale Montwiłło nieczuły ani na firn ani na teren. Mówi, że przyjdzie i na to czas, jak się poduczą. Bo jak dotąd — źle. Całkiem źle. Na sześćdziesięciu trzech kursistów jeździ jako tako zaledwie dwudziestu. Ostatecznie dwudziestu pięciu. To wszystko. Reszta nie umie trzymać nawet kijków za czepiele. Fuchsy!...
Układa gębę w pogardliwy grymas, po czym znów komenda:
— Uwaga!
Szereg prostuje się, jak żołnierze do raportu.
— Rozluźnić mięśnie! Narciarz — to kompleks sprężyn, a nie sztywny bubek! — złości się Montwiłło. - Łuk z oporu! Lewą nogą w bok do przodu! Pięta na zewnątrz, palce na wewnątrz. Przysiad na prawej nodze! Przenieść ciężar na lewą!...
Sam pokazuje, jak się to robi. Skręca stopy, zgina kolano i zgrabnym ruchem wykonuje ewolucję. W obcisłym stroju narciarskim podobny do cyrkowca. W rękach, w nogach,
w tułowiu same mięśnie. Wykonuje ruchy miękkie, zdecydowane.
Chłopcy próbują.
— Źle! — wrzeszczy Montwiłło, ale nie każe powtarzać ćwiczenia w prawo, tylko nawrót do postawy i to samo w lewo. Boi się, żeby się chłopcy nie znarowili.
Pokazuje i skacze, jak pajac.
— Ćwicz!
Kursiści starają się naśladować skoki instruktora, który odwrócony tyłem, wciąż komenderuje i sam wykonywa stosowne ruchy. Nawet nie patrzy, czy szereg stosuje się do poleceń. W tej chwili jest modelem. Skacze tak dziesięć, dwadzieścia razy, czasem więcej. W prawo, postawa, w lewo — w prawo, postawa, w lewo. Przysiady i ewolucje — to dla niego dziecinna zabawka. Lubuje się w nich i wcale go nie męczą. ;
Potem odwraca się twarzą i już tylko komenderuje, śledząc uważnie ruchy ćwiczących. — Źle! Źle, psiakrew!...
I znów skacze, powtarza ewolucje do znudzenia. Tłumaczy sens każdego ruchu.
Chłopcy upadają ze zmęczenia, choć każdy grubo młodszy od instruktora. Montwiłło ma 32 lata, a kursiści w wieku od 18 do 25 lat. Gdyby można, niejeden rzuciłby precz te ćwiczenia bez sensu i jeździł na własną rękę. Ale nie można. Wszak to specjalny kurs Przysposobienia Wojskowego Leśników. Polskie Wojsko Leśne, jak mówią o nich. P. W. L. Choć w cywilu — każdy czuje się żołnierzem. Zjechali do Worochty z najodleglejszych zakątków kraju. Bo narty — to nie tylko piękny sport, ale szkoła fizycznej tężyzny i hartu. To ważna umiejętność zarówno w pokoju, jak w czasie wojny. I co to za leśnik do cholery ciężkiej, co nie umie jeździć na nartach! W górach czy na nizinie dotrze na deskach
wszędzie, o czym się nikomu przedtem nie śniło. Dziś cały świat docenia wartość desek, ten świetny instrument najpiękniejszego ze sportów. W końcu nie było przymusu. Jeden z drugim mógł się wykpić. Nie poszedłby on — zgłosiłby się kto inny.
W całej grupie znajduje się jedna jedyna kobieta. Jest nią panna Rogoszówna, znana jako Haneczka Leśniczanka. Przyjechała z Wołynia do Worochty z bratem i narzeczonym, Witoldem Drzewickim. Chłopców odkomenderowano z urzędu, a ona towarzyszy obu trochę dla fantazji, a trochę z zamiłowania do białego sportu. Tak przynajmniej twierdzi Haneczka. Ci, co ją bliżej znają, utrzymują, że nie miała sił rozstać się z narzeczonym, w którym podobno bezbrzeż-nie zakochana. A może bała się o narzeczonego? Nie wiadomo, jak tam było. Dość, że przyjechała. Instruktor Montwiłło nie chciał jej przyjąć na przeszkolenie. Udowadniał, że dla niej wystarczy to, co już umie. Mówiąc tak, wysuwał brzydko dolną wargę, co znaczyło, że Rogoszówna nie ma o deskach zielonego pojęcia. Widział na własne oczy tę jej jazdę na górkach koło pensjonatu. Kiedy się panna upierała, tłumaczył, że jest w służbie pies i w ogóle nie myśli się krępować. Całe przeszkolenie wzięłoby w łeb przez nią jedną. Wynajdywał dużo takich argumentów.
Haneczka nie pozwoliła zbyć się tak łatwo. Była ładna i uparta, a przy tym dawała słowo honoru uczciwej dziewczyny, że nie będzie się w niczym sprzeciwiać ani z karności wyłamywać. Potem przymilała się jak kotka, kokietowała i Montwiłło przerżnął na całej linii. Zmiękł. Dziewczyna poszła mu do głowy, jak wino.
— Jak Boga szczerze kocham, że popełniam samobójstwo. Bo widzi pani - chłopy to chłopy, a z niewiastami zawsze cholerny kłopot — tłumaczył się, zły, że ustąpił wbrew zasadom. W końcu dodał, jakby się usprawiedliwiał sam przed sobą:
— Zresztą instrukcja temu się nie sprzeciwia, a moim zdaniem, kobieta-narciarka może się też przydać na wypadek wojny. Tylko nie wiadomo, co by na to powiedział okręgowy komendant Staszyński, gdyby tak spadł na kontrolę. Bo to pies, trzeba pani wiedzieć...
Ale krępował się tylko w pierwszym- dniu. Nazajutrz już krzyczał, ganił i klął, zwłaszcza że panna utonęła w stroju narciarskim po uszy i wyglądała na rumianego chłopaka, co ma mleko pod nosem. Żeby nie loki, wymykające się niesfornie spod kominiarki, nikt by nie powiedział, że to dziewczyna. Właśnie jej dostawało się najczęściej. Tak wyglądało, jakby Montwiłło pożałował, że uległ, a teraz chciał ją sekowa-niem zmusić do rejterady. Tymczasem spotkał się z zadziwiającym uporem i ambicją. Panna upadała ze zmęczenia, ale nie ustępowała. Ćwiczyła, jak każdy: raz dobrze, raz źle — zależało od tematu.
Z szwedzką gimnastyką i ćwiczeniem nóg było jeszcze pół biedy. Jakoś szło. Ale kiedy instruktor kazał przypiąć narty i wykonywać te same ewolucje na deskach, kursiści łamali się naprawdę. Mimo 15-stopniowego mrozu, każdy był mokry. Montwiłło wyciskał z ludzi ostatki sił, choć trzeba mu oddać sprawiedliwość — sam nie pozwalał sobie na żadną obijaczkę. Ćwiczył, jak każdy. Dla przykładu. Tak, jakby się sam uczył dopiero początków.
— Teraz się odczepi — myślał o Rogoszównie, bo postanowił trzymać się od niej jak najdalej. Miała narzeczonego fola, jak nazywała pieszczotliwie Drzewickiego i widocznie kochała się w nim na zabój, skoro z nim aż tutaj przyjechała. Ten nie widział również poza nią świata Bożego. Ich dwoje nie znało nikogo w pensjonacie, tylko siebie. Wiecznie mieli z sobą coś do gadania.
— Lepiej sobie głowy nie zawracać. Ten wołyniak — to
jakiś pieroński chłop — powtarzał co dzień w myślach i zakochał się na dobre w czarującej Leśniczance.
Cóż, kiedy i uciążliwe ćwiczenia nie zniechęciły upartej Rogoszówny. Skakała jak fryga, choć jej pot spływał ciurkiem z czoła. Chłopcy ustawali, a ona nie. Zgadła, do czego zmierza Montwiłło i nie dawała się, zaś jednego razu, po kolacji, powiedziała mu dobitnie na dobranoc, celując z daleka palcem w oczy:
— Zje pan diabła!...
Leśnicy śmieli się. Każdy wiedział, że Montwiłło chce spławić ich koleżankę, a ta się nie daje. Tym powiedzeniem Haneczka dawała wyraźnie do poznania, że na nic nie zdadzą się drapieżne metody instruktora.
Tak schodził dzień po dniu. Ćwiczono skręty, krawędziowanie, płużenie, różne kristianie, obskoki, telemarki, po czym wracano na obiad do pensjonatu. Gospodyni, urocza pani - Stella, nie miała z tymi gośćmi kłopotu. W pierwszych dniach nikt nie mógł jeść ze zmęczenia i wszystko schodziło ze stołu. Każdy walił się jak kłoda na łóżko, klnąc Montwiłłę i jego niewyrozumiałość. Ten i ów buntował się. Kilku zachorowała demonstracyjnie.
Montwiłło był nieubłagany. Na skargi i utyskiwania uśmiechał się milcząco pod czarnym, trochę kozackim wąsem. Nie pozwolił sobie wyperswadować nawet pani Steili, choć znali się nie od dzisiaj. Gospodyni beształa go za dzikie metody, jak je dobitnie określała. Dąsała się, że nie chce mieć w pensjonacie szpitala.
Tymczasem metoda Montwiłły zwyciężyła na całej linii. Już po tygodniu ćwiczeń nastąpiła w kursistach zadziwiająca zmiana. Treningi szły coraz sprawniej, choć były z każdym dniem uciążliwsze, narzekania ucichły, chorych jakoś ubyło. Po pierwszych zmęczeniach chłopcy poczuli, jak im prężnieją muskuły u rąk i nóg, a ciało staje się gibkie, sprawne. Na pozór karkołomne ewolucje przy zjazdach stawały
...




Możesz dodać mnie do swojej listy ulubionych sprzedawców. Możesz to zrobić klikając na ikonkę umieszczoną poniżej. Nie zapomnij włączyć opcji subskrypcji, a na bieżąco będziesz informowany o wystawianych przeze mnie nowych przedmiotach.


ZOBACZ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY WEDŁUG CZASU ZAKOŃCZENIA

ZOBACZ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY WEDŁUG ILOŚCI OFERT


NIE ODWOŁUJĘ OFERT, PROSZĘ POWAŻNIE PODCHODZIĆ DO LICYTACJI